Wysłany: 2006-11-09, 21:12 Dojrzewanie do samotności
Cytat:
Renata Arendt-Dziurdzikowska
Zwierciadło, nr 3/1913, Marzec 2006
Samotność to wyrok wydany na siebie: dożywocie w pojedynczej celi. Samotność to świadomość, że we mnie jest wszystko, czego potrzebuje, źródło życia, które ogrzewa i karmi. Droga od złej do dobrej samotności jest jak wspinanie się na szczyt góry – chwilami trzeba się nieźle napocić, ale ileż z tego wysiłku satysfakcji, radosnej wibrującej energii w ciele, jasnych przestrzeni wokół. Ile jeszcze do szczytu?
Chciałbym was uraczyć bardzo dobrym artykułem o samotności, niemniej jednak zacznę od skromnego wstępu, coby nie zniechęcic do czytania..a zachęcić do rozmowy. W miarę zainteresowania skopiuje cały artykuł lub fragmentami
Tymaczasem zapraszam do dyskusji i jak również dzielenia się własnymi przeżyciami i myślami !!
Rozróżniłbym w tym kontekście dwa aspekty: "bycie samemu" oraz "samotność - sensu stricto". "Bycie samemu" to ogólnie mówiąc bycie bez partnera życiowego. Natomiast "samotność" to stan umysłu występujący niezależnie od tego czy kogoś mamy czy jesteśmy sami. Samotność to problem egzystencjalny, nad którym głowią się przedstawiciele filozofii, psychologii, socjologii. Jeden z filozofów napisał wręcz "Człowiek zawsze jest sam".
Zdecydowanie można tu wyraźnie wyróżnić tak jak piszesz
1) Bycie bez partnera życiowego, oraz
2) stan umysłowy.. wyalienowanie (choć nie chodzi mi tu a jakieś skrajne formy), poczucie odrębności i indywidualności, co właściwie sprowadza nas do banalnego stwierdzenia „że wszyscy są inni.. wyjątkowi, więc właściwie w tym kontekście jesteśmy samotni i zawsze będziemy ? Myślę, że w tym przypadku mówimy o zdrowej samotności, kiedy możemy robić coś dla siebie, pielęgnować swój mały własny świat, który pozwoli nam być istotą niezależną potrafiąca się cieszyć z tego co nas otacza niezależnie od tego czy mamy partnera życiowego czy też nie
Myślę, że samotność to problem egzystencjalny, bo o ile nie każdy czuje naturalną chęć posiadania partnera życiowego, o tyle każdy czuję potrzeba dawania choć części siebie komuś.
Patrząc konstruktywnie na problem samotności pomijając aspekt partnera życiowego, powinniśmy szukać możliwość współistnienia z innymi, pomagania im, nie zważając na to, czy ktoś będzie nam przypisywał pobudki egocentryczne czy nie.
Ostatnio zmieniony przez smooth 2006-11-10, 10:35, w całości zmieniany 1 raz
Wysłany: 2006-11-11, 11:28 Najpierw jestem ze sobą
DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI - Cześć I
Cytat:
Najpierw jestem ze sobą
Po raz pierwszy pomyślałam o samotności jako o zjawisku przedziwnym wiele lat temu, gdy poznałam bliżej kobietę, która przez pewien czas była moją szefową. Piękna, wykształcona, od zawsze na dyrektorskich stanowiskach, a więc otoczona ludźmi, mąż znany dziennikarz, córka w renomowanej szkole. Któregoś dnia przejmująco smutnym głosem powiedziała mi, że jest bardzo samotna. Poczułam jej smutek całą sobą.
Jakoś czas potem poznałam Olgę. Prosta i zwyczajna, nie zabiegała o niczyje względy. Po śmierci męża przeniosła się na wieś, pracowała w bibliotece gminnej, uprawiała ogród, czytała książki i malowała obrazy. „Cieszę się z obecności innych wokół mnie, ale też kocham moją samotność: - mówiła z uśmiechem. Paradoksalnie to do Olgi lgnęli ludzie, żeby przy niej odpocząć i się ogrzać.
Ci z nas, którzy doświadczają złej samotności, mówią, że czują się jak na bezludnej wyspie, odcięci od wszystkiego, co pobudza do życia; albo że są ciągle głodni: bliskości z ludźmi, rzeczy, uznania, niczym nie mogą się nasycić. Ale świadomość tego głodu to już pierwszy krok w naszej wspinaczce na szczyt samotności dobrej, karmiącej. Bo najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy odcięci od siebie i innych. Wyćwiczyliśmy wiele sposobów, byle tylko nie czuć bólu tego głodu. Niech się wyda: tak, zagłuszam swoją samotność. Czym?
Ostatnio zmieniony przez smooth 2006-11-11, 11:29, w całości zmieniany 1 raz
Rozróżniłbym w tym kontekście dwa aspekty: "bycie samemu" oraz "samotność - sensu stricto".
Ta druga samotność ma wiele odmian:
- samotność długodystansowca;
- samotność rybaka ("Stary człowiek i morze");
- samotność w wielkim mieście;
- samotność zakonnika w celi;
- samotność pustelnika;
- samotność rozbitka na bezludnej wyspie;
- samotność szpiega;
- samotność pensjonariusza domu starców;
- samotność kierowcy TIR-a;
Te i inne rodzaje samotności łączy sposób dojścia do nich. W zasadezie są dwa takie sposoby, albo na skutek negatywnego stosunku do świata (z własnego wyboru), albo na skutek zaistniałej sytuacji.
Pewnie można by ich sporo jeszcze wymienić... ale na czym tak mniej więcej polegają wymienione przez Pana samotności.. tak w kilku słowach, czy najlepszym ich opisem są domysły ?
Roztropek napisał/a:
na skutek negatywnego stosunku do świata
Myślę, że słowo negatywny jest tu uproszczeniem.. być może nawet analogicznym do uproszczenia jakie stosujemy określając kogoś jako np. głupi, nienormalny, dziwny... zamiast powiedzieć "inny od nas".. ale jak najbardziej się zgadzam z tym, że samotność no nieodzowny element negatywnego stosunku do świata !!
Ostatnio zmieniony przez smooth 2006-11-12, 03:00, w całości zmieniany 2 razy
Drżę z zimna
Wybór jest oszałamiający. To, co najbardziej nas pociąga, to telewizja i internet na okrągło, alkohol, narkotyki, szybki, niezobowiązujący seks, zakupy, randki, poświęcanie się dla innych, perfekcjonizm, objadanie się, bycie gwiazdą.
O co tu chodzi? Dlaczego zamieniamy starania o bliskość, miłość i intymność na coś, co przynosi chwilową ulgę, mimo iż wiemy, że za chwilę ból samotności wróci, często ze zwielokrotnioną siłą. Znakomicie wyjaśnia ten mechanizm Wojciech Kruczyński w swojej najnowszej książce „Wirus samotności” (2005).
Nie ma idealnych rodziców i myśmy także ich nie mieli. Dali z siebie tyle, ile mogli dać, za dużo, za mało, nie w porę, nie tak. A to znaczy, że weszliśmy w dorosłe życie głodni bliskości, w mniejszym lub większym stopniu zarażeni wirusem samotności. Każdy z nas ma go w sobie. Każdy. Musimy nauczyć się miłości od nowa.
Rodzice chcieli, byśmy byli kimś innym, niż jesteśmy: kimś dobrym, miłym, niesprawiającym kłopotów. Doskonałym. Ponieważ nie moglibyśmy przetrwać bez rodziców, robiliśmy wszystko, aby byli z nas zadowoleni, nie porzucili nas. Zapomnieliśmy o sobie. Staliśmy się sztuczni. Boimy się ujawnienia tego, co w nas ciemne i wstydliwe – dziecko w nas panicznie boi się odrzucenia, zranienia i wykorzystania. Jest jeszcze gorzej: chowając swoje mroczne tajemnice, swoją złość, wrogość, niechęć, rozpacz i żal do rodziców, którzy nie pozwolili nam być sobą, chowamy także miłość do nich, naszą łagodność, delikatność i współczucie. Zostaje tylko maska, która przywarła do twarzy: oto jestem taki, jakim chcecie mnie widzieć. Z czasem jednak staje się jasne, że ta strategia nie działa: ludzie odsuwają się od nas. Dotykamy bezgranicznej samotności.
Chorujemy. Mamy arytmię serca, kaszel, migreny, astmę, kłucie w płucach, reumatyzm, rozregulowany żołądek, owrzodzoną skórę, trwające miesiącami przeziębienia. Ludziom samotnym bardzo często jest nieustannie zimno, co prowadzi do chronicznych przeziębień.
Złość, tak skrzętnie ukrywana pod maską przystosowania, wylewa się w najmniej oczekiwanych momentach. Wściekamy się na dzieci. Wybuchamy w pracy z byle powodu. Posądzamy innych o najgorsze rzeczy, o zdradę, niegodziwość, szukamy dowodów i znajdujemy je. Wtedy inni odsuwają się jeszcze bardziej. Pozostaje już tylko wściekłość na siebie. „Idiotka” – cedzimy przez zęby i to jest jedno z delikatniejszych określeń siebie.
Ostatnio zmieniony przez smooth 2006-11-12, 14:54, w całości zmieniany 2 razy
A ja lubię pobyć wyłącznie ze sobą. Mam o czym ze sobą pomyśleć.
Chętnie zamieniłabym ten zamęt wokół siebie na dobrą samotność... Pewnie nie na zawsze, ale na jakiś czas z pewnością.
Brak możliwości choć odrobiny samotności jest także niebezpieczny dla nas samych...
Aby poznać siebie i swoje potrzeby - samotność jest niezbędna.
Zresztą tak naprawdę człowiek jest sam w sytuacjach, kiedy najmniej tego potrzebuje..., kiedy inni nie są w stanie, nawet będąc blisko fizycznie, w jakikolwiek sposób pomóc...
Ważne jest, aby nauczyć się zawczasu być i czuć się dobrze z samym sobą..., bo człowiek zawsze choruje i umiera w samotności....
Ostanio mialam taki czas ze nie moglam sie odnalesc sama w sobie wszystko mnie draznilo jakos nie mialam ochoty na spotkania z innymi nawet obecnosc rodzicow w domu mnie denerwowala wtedy sie ubieralam i wychodzilam chociaz jestem samotna z muzyka bez niej raczej sie nie ruszam z domu jak mam napad na chwilowa samotnosc wtedy obieram kierunek do ktoregos parku najczesciej to park wolnosci i tak sobie robie rundke po parku wracam do domu albo jest lepiej albo nie wtedy dalej muzyka i zamykam sie w pokoju.
Czasem tez mam taka ochote na samotnosc wlasnie w weekendy wole sie zaszyc w domu z ksiazka i jakos nie wiem jak inni tego nie moga zrozumiec ze zamiast na impreze wole posiedziec w domu:)
Nie umiem powiedzieć „kocham Cię” rodzicom ? Też tak macie ? Też tak mieliście ? Czy to wyalienowanie, czy to zdystansowanie, a w niej samotność tkwi ?
Problemy nas dotykające, często powodują, że się odsuwamy od innych i od siebie. Od innych bo boimy się, że wykorzystają naszą słabość ? Od siebie bo dystans to najłatwiejsze „rozwiązanie” problemu ?
Nikt nas nie rozumie ? Nikomu nie chcemy wytłumaczyć o co chodzi ? Nie chcemy nam samym wytłumaczyć o co chodzi ? Cierpimy, a ból nas uszlachetnia ? Sami go napędzamy ?
Uważamy, że jesteśmy wielcy bo dźwigamy ten ciężar ? Tworzymy swój własny świat po to tylko, żeby nikt nie mógł zanegować reguły w nim panujące, bo przecież to nasz świat – co oni o nim wiedzą ?
To wszystko ma podwójne dno, z jednej strony czujemy się dobrze, bo to wszystko nas jakoś wyróżnia, lecz z drugiej strony poprzez wyrabianie powoli dystansu dochodzimy do stanu w którym zapominamy, że kiedyś czegokolwiek pragnęliśmy ?
O jakże wielką wartość mają te chwile, w których
Naczelna PP-B napisał/a:
Mam o czym ze sobą pomyśleć.
..to dobry stan.
Naczelna PP-B napisał/a:
Chętnie zamieniłabym ten zamęt wokół siebie na dobrą samotność...
A inni z pewnością od czasu do czasu zamienili swoją samotność na ten zamęt … za pewne chodzi też o jakąś równowagę, a o tą zazwyczaj najtrudniej
Naczelna PP-B napisał/a:
Pewnie nie na zawsze, ale na jakiś czas z pewnością.
Brak możliwości choć odrobiny samotności jest także niebezpieczny dla nas samych...
Aby poznać siebie i swoje potrzeby - samotność jest niezbędna.
O jakże prawdziwe to słowa.
Naczelna PP-B napisał/a:
Ważne jest, aby nauczyć się zawczasu być i czuć się dobrze z samym sobą
Tak. Często jednak jakieś małe coś w nas obumiera, za każdym razem kiedy do czegoś się przyzwyczajamy.. ale to „zło” konieczne !!
gosiaczek86 napisał/a:
wtedy sie ubieralam i wychodzilam chociaz jestem samotna z muzyka bez niej raczej sie nie ruszam z domu
Kiedyś miałem często napady wychodzenia przed siebie, musiałem mieć wówczas plecak… przecież ludzie obserwują, niektórzy próbują „zdobyć” kawałek naszej psychiki.. plecak zawsze nadawał mi celu.. szedłem z czymś.. po coś..
gosiaczek86 napisał/a:
jakos nie wiem jak inni tego nie moga zrozumiec ze zamiast na impreze wole posiedziec w domu:)
Bo nie próbują zrozumieć Ja również rezygnuję z masowych imprez, ale nie oznacza to, że zachwalam zamykanie się w 4 ścianach.. choć czasem brak nam jakichkolwiek sił, żeby wymyślić coś bardziej konstruktywnego !!
Czy naprawde według was do samotności trzeba dojrzeć????
Samotność to jest pewien stan rzeczy zycia codziennego i odwieczny problem.
Czlowiek choc ma partnera zyciowego to i tak czuje sie samotny a czasami czuje pustke w tym wszystkim i zastanawia sie nad bytem w czasie rzeczywistym i w przyszlosci.
Samotnosc jest dobra ale nie na dłuzsza mete. Jest czas gdzie czlowiek zostaje sam i oddaje sie samotnosci a jest czas gdzie czlowiek staje sie samotny i nie wie co ma ze soba w tym czasie zrobic.
Nie chcialbym tu podciagac samotnosci pod haslo melancholii czy stan depresyjny - ale tak czasami sie staje ze sie wszyscy wylaczaja myslami gdzies bladza a w efekcie dopada ich smutek i melancholia.
Sam czasami bardzo czesto sie zamyslam i odbiegam myslami od rzeczywistosci - ostatnio coraz bardziej co niestety nie wrozy mi nic dobrego i pozytecznego....
Chcialbym tez nadmienic ze samotnosc i brak drugiej osoby jest zlym doradcą naprawde zlym a i wiele szkod i krzywd moga wyrzadzic...:(
Owszem do wielu rzeczy czasmi trzeba dorosnąć, nawet musimy dorosnąć ale do samotności nie da sie dojrzec, wiele takich rzeczy trzeba przezyc a i one przeminą tak jak zresztą my....
Czy naprawde według was do samotności trzeba dojrzeć????
Tak. Zdecydowanie. Zazwyczaj samotność występuje jako problem. Poradzenie sobie z pewnymi problemami, na które nie można mieć całkowitego wpływu to znaczy właśnie - dojrzeć ! ...zwłaszcza, że problem samotności można rozpatrywać na wielu płaszczyznach i z wielu ujęć..właśnie próbujemy to robić !!
Ostatnio zmieniony przez smooth 2006-11-12, 21:12, w całości zmieniany 1 raz
Tak. Zdecydowanie. Zazwyczaj samotność występuje jako problem[...] na które nie można mieć całkowitego wpływu to znaczy właśnie - dojrzeć ! ...zwłaszcza, że problem samotności można rozpatrywać na wielu płaszczyznach i z wielu ujęć[...]!!
Powiedz mi jak według Ciebie powinno wygladać takie dojrzewanie do samotności.
Bo z tego co mi jest wiadome - samotność to jest pewnien stan rzeczy, stan duchowy, na któy jak sam napisales nie mamy wpływu. Tak samo jak nie można dorosnąć do bycia ojcem np. tak nie można dorosnąć do samotnosci....
Musimy docenic pewne stany zycia i je uszanowac bo zycie kieruje nami nie my zyciem a jak manipulujemy przy zyciu to nie wychodzi nam to na dobre.
Oj kolego lukstapol, nie przypisuj mi słów, które nie napisałem.
Nie napisałem, że samotność to stan, na który nie mamy wpływy, tylko napisałem
smooth napisał/a:
Poradzenie sobie z pewnymi problemami, na które nie można mieć całkowitego wpływu
..więc po pierwsze: "nie można mieć całkowitego wpływu, a po drugie w tym zdaniu pisałem o dojrzewaniu do pewnych problemów.
Nie mogę Ci odpowiedzieć na to pytanie
lukstapol napisał/a:
Powiedz mi jak według Ciebie powinno wygladać takie dojrzewanie do samotności
..bo mam wrażenie, że nie uwzględniasz rozciągłości problemu / tematu.
Proponuję byś przeczytał od początku wszystkie wypowiedzi i wtedy zadał pytanie (choć nie czuje się specjalistą w dziedzinie samotności.. bo to jest temat tak samo śliski jak miłość itp..) skonstruowane tak bym nie musiał się domyślać, o który aspekt samotności chodzi ....
lukstapol napisał/a:
Bo z tego co mi jest wiadome - samotność to jest ..
A skąd jest Ci to wiadome ? Od razu mówię, że według mnie dyskusja na poziomie definicji nie ma tu najmniejszego sensu.... właściwie to wypowiedzią pewnie przyczyniam się do nie zamierzonego przeze mnie kierunku dyskusji
lukstapol napisał/a:
bo zycie kieruje nami nie my zyciem a jak manipulujemy przy zyciu to nie wychodzi nam to na dobre.
O mój drogi kolego, chciałeś chyba napisać, ze Tobą życie kieruje, bo ja póki mam siły to będę się starał kierować moim życiem.. a poza tym co to znaczy "manipulujemy przy życiu to nie wychodzi nam to na dobre" ????? ...
Być może moim błędem jest kopiowanie artykułu po fragmencie, niemniej jednak nie chciałem odstraszyć zbyt dużą liczbą znaków. Oczywiście na koniec skopiuje artykuł cały, wówczas będzie szansa na weryfikacje niektórych poglądów !
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum