Nie wiem co chcesz powiedzieć. Czy jesteś zaskoczona, że znani ludzie mogą być ateistami? Czy chcesz stwierdzić coś w rodzaju - o patrzcie znani ludzie i ateiści, nie wstyd im? Czy może jeszcze coś innego miałaś na myśli zakładając temat? Bez wyjaśnienia tej sprawy trudno podjąć dyskusję.
Czy jesteś zaskoczona, że znani ludzie mogą być ateistami? Czy chcesz stwierdzić coś w rodzaju - o patrzcie znani ludzie i ateiści, nie wstyd im? Czy może jeszcze coś innego miałaś na myśli zakładając temat?
Po prostu zamieściłam link, bo jest dosyć ciekawy i nie koniecznie musi on prowokować dyskusję. Po prostu jak kogoś zaciekawi to wie gdzie szukać takiej strony
Wydaje się mi (czytając wypowiedzi tych ludzi),że oni po prostu nie wierzą w istnienie osobowego Boga, takiego spopularyzowanego przez Kościół, media i wszystko co w około znajduje się...Ale jednak większość z nich wierzy w Miłość i Dobroć, w siebie i drugie człowieka, a jak jest napisane "Bóg jest Miłością" i poza nią nie ma innego, wszyscy dążymy do tego , aby otworzyć swoje serce na inne osoby...Tylko niektórzy potrzebują prowadzenia(i stąd te religie, sekty itp.,itd.) a inni tą siłę znajdują we własnym wnętrzu, siłę być żyć tak jak serce dyktuje a nie jak rozum podpowiada...Bo niestety większość wierzących opiera swoją wiarę na rozumie(choć brzmi to przeciwstawnie).
A więc dużo miłości Ateiści i nie-Ateiści
Aithne, napisałaś dokładnie tak jak ja czuję, a czuję się prawie ateistką. Prawie dlatego, że jednak w naszym społeczeństwie jest głęboko zakorzenione przekonanie, że musimy wierzyć w Boga, wszyscy w niego wierzą, więc ja też powinnam - tak zostałam wychowana. Poza tym lubię pewne aspekty wiary - przede wszystkim tradycje świąteczne Bożego Narodzenia, ale one wywodzą się często z czasów i obrządków pogańskich. Niestety nie przepadam za 'ludźmi Kościoła'.
Ostatnio zmieniony przez jadore 2007-04-12, 11:47, w całości zmieniany 1 raz
...Ale jednak większość z nich wierzy w Miłość i Dobroć, w siebie i drugie człowieka, a jak jest napisane "Bóg jest Miłością" i poza nią nie ma innego, wszyscy dążymy do tego , aby otworzyć swoje serce na inne osoby...Tylko niektórzy potrzebują prowadzenia(i stąd te religie, sekty itp.,itd.) a inni tą siłę znajdują we własnym wnętrzu, siłę być żyć tak jak serce dyktuje a nie jak rozum podpowiada...
To raczej nie wiara, a zasady postępowania (etyka, moralność) wpojone przez rodziców, a później odpowiednie otoczenie. Większość rodziców woli jednak wychowywać dzieci przez wiarę bo w ten sposób łatwiej i wymaga to mniej wysiłku. Efekt do pewnego etapu w zasadzie podobny, ale tylko do pewnego, to znaczy do wieku nastu lat. Później autorytet kościoła maleje, a uatorytetu rodziców nie ma, bo kiedyś zrzucili wszystko na kościół.
Tylko niektórzy potrzebują prowadzenia(i stąd te religie, sekty itp.,itd.) a inni tą siłę znajdują we własnym wnętrzu, siłę być żyć tak jak serce dyktuje a nie jak rozum podpowiada
Może to nie najlepszy temat, żeby sie zgadzać..ale jak najbardziej w tej kwestii mam podobne podejście.
Ja również czuje pewne zamieszanie w mojej główce jeśli chodzi o istote Boga i jego wizerunek jaki jest tworzony, ale nie nazwę siebie ateistą, chociażby z prostego powodu, że wierze w Boga jako siłę transcendentną otaczającą nas..
Swoja 'wiarę' opieram na sercu i rozumie... przy czym o ile nie jest potrzebny rozum to jest uśpiony.. własnie Bóg w nas odzwierciedla się w naszym stosunku do bliźnich i w tym jak żyjemy i ile chcemy z życia wziąć..
Aithne napisał/a:
"Bóg jest Miłością"
afirmacją życią.. dążeniem pomimo wszystko ..pielęgnowaniem relacji, podelwaniem ich..wtedy Bóg i jego miłość jest naszym ogrodnikiem..
Czy potraktujemy Boga osobowo, tworząc wizerunek.. tak społecznie...czy potraktujemy go jako tą siłe, która nas otacza... to już chyba nie ma znaczenia... każdy za nas to inna gleba i innaczej na niej kwitną ziarenka Boga..
Wzrastałem w kulturze umiarkowanie religijnej. Przez wiele lat chodziłem do prezbiteriańskiej szkoły niedzielnej, gdzie miły i liberalny nauczyciel zapoznawał nas, sześciu chłopców, z naukami kościoła opartymi głównie, jeśli dobrze pamiętam, na Pięcioksięgu. Gdy byłem w szkole średniej, odzyskałem zgubiony zegarek w sposób, który wydał mi się niemal cudowny; pomyślałem wtedy, że to sam Bóg przemówił do mnie. Jednak wkrótce potem straciłem wiarę i przez wiele lat było to dla mnie źródłem zmartwień. Podczas nauki w college’u chodziłem każdego ranka do kaplicy na obowiązkowe nabożeństwa, w czasie których nasi profesorowie odczytywali kolejno fragmenty Biblii, głównie przypowieści. Być może wyjaśnia to, dlaczego teraz, mając osiemdziesiąt dwa lata, nadal prowadzę życie, w pewnym sensie, religijne.
Codziennie przyjmuję komunię - nie w kościele, w obliczu Boga - ale sam z sobą, w mojej jednoosobowej, wzorowanej na pomysłach Thoreau, społeczności. Dzieje się to podczas tych czterdziestu minut, które zabiera mi dojście na uniwersytet. Kiedyś nosiłem ze sobą kieszonkowe wydanie sonetów Shakespeare’a i uczyłem się ich po drodze. Jeszcze teraz powtarzam je sobie od czasu do czasu, i zawsze jestem zdumiony, że są one tak bardzo trudne do zapamiętania. Zwykle, w czasie tych spacerów, układam sobie również plan zajęć na cały dzień.
Przyjmuję moją komunię jeszcze raz w porze popołudniowej, gdy słucham muzyki czterech B (Bach, Beethoven, Brahms i Bruckner), Mahlera i Wagnera - jednym słowem, romantyków. Słuchając muzyki nie czytam, ale myślę o swojej pracy; zawsze mam pod ręką notatnik, gdyż w takich właśnie chwilach najczęściej pojawiają się nowe pomysły. Gdy siedzę przy biurku, uprawiam pewien rodzaj Zen, tak jak go rozumiem, stwarzając sobie możliwie najlepsze warunki do napisania tego, co napisać zamierzam. Pisanie jest procesem odkrywania. Artykuł, który kończę, niemal w niczym nie przypomina tego, który pisać zacząłem. Podczas pisania dowiaduję się, co mam do powiedzenia.
To nauka, nie religia, ukształtowała moje najważniejsze wartości, a wśród nich uczciwość intelektualną. Lepiej pozostać bez odpowiedzi, niż przyjmować te, które jedynie zaspokajają ciekawość. Podoba mi się replika Russella na zakład Pascala. Pascal dowodził, iż konsekwencje wiary w Boga są tak niezmierzone, że tylko głupiec mógłby nie wierzyć. Jednak - replikował Russell - załóżmy, że Bóg nade wszystko ceni naszą uczciwość intelektualną, że nie dał nam poznać swojej rzeczywistej natury i że zamierza skazać na piekło wszystkich tych, którzy wierzą w Niego tylko po to, aby dostać obiecaną nagrodę.
Jak wielu ludzi, zastanawiam się nad rozmaitymi rzeczami. Jaki był początek świata? Niestety, z naszego punktu widzenia niewiele tu mamy do powiedzenia. Żyjemy na jednej z mniejszych planet małego słońca, w jednej z mniejszych spośród milionów galaktyk i zdumiewa to, że udało nam się uchwycić sens tak wielu dostępnych nam zjawisk. Wiele pytań czeka jeszcze na odpowiedzi, ale to co już wiemy, jest bardziej wiarygodne niż hipoteza, że świat jest dziełem stwórcy. Skąd wziął się sam stwórca? Skąd wzięły się żywe stworzenia? Tutaj mamy lepsze podstawy, aby odpowiedzieć na to pytanie. Współczesne molekularne teorie powstania życia wydają się bardziej do przyjęcia niż to, co nam objawił bóg. Pewnego dnia może się zdarzyć, że naukowcy skonstruują układy cząsteczek, które będą się same odtwarzać, a jeśli możliwe stanie się ich zróżnicowanie, to mogą się z nich rozwinąć żywe organizmy.
Czym jest człowiek? Pytanie to bliskie jest dziedzinie, którą się interesuję, i dlatego w mniejszym stopniu jestem skłonny przyjmować odpowiedzi udzielane przez środowiska naukowe i akademickie. Gatunek ludzki, w moim przekonaniu, wyróżnia się jedną rzeczą: dokonał on niezwykłego postępu w procesie ewolucji, a jego mięśnie głosowe objęty zostały kontrolą instrumentalną. Nie miejsce tutaj, aby rozważać, w jaki sposób doprowadziło to do powstania mowy, samoobserwacji i kontroli własnego zachowania. Nie ma tu jeszcze w pełni zadowalających odpowiedzi, ale są one w moim przekonaniu lepsze, niż tłumaczenia opierające się na przekonaniu, że człowiek został stworzony na obraz boga - swego stwórcy.
Często żałuję, że nie umiem się modlić. Chciałbym móc pomagać ludziom, zwłaszcza tym, których kocham. Gdy sam nie mogę pomóc, chciałbym, aby był ktoś, do kogo można by się zwrócić o pomoc. Gdy byłem dzieckiem, to zwracałem się do rodziców, ale teraz nie wierzę, że mógłbym się zwracać do jakiegoś boga jako do ojca (lub matki). Często żałuję, że nie mam komu podziękować za dobry los, jaki przypadł mi w udziale, podziękować tak, jak mnie nauczono w dzieciństwie; jednak nie wierzę, aby dobry los był oznaką łaski. To co się dzieje, dzieje się, i powinniśmy to przyjmować bez względu na to, jak nieprzeniknione są przyczyny. (Ani nie przeklinam Boga, ani nie proszę Go, aby przeklął innych za cierpienia, których doznałem).
Zadziwia mnie złożoność natury. Patrzę na wysokie drzewo i próbuję wyobrazić sobie, jak jedna z komórek na koniuszku najwyżej nad ziemią zawieszonego liścia znalazła się tam. Każdej wiosny widzę w naszym ogródku wilgi, które wróciły z zimowej, liczącej tysiące mil podróży, i zastanawiam się jak jest to możliwe. Natura jest cudowna, ale nie w sposób nadprzyrodzony. Zaczęliśmy ją coraz lepiej rozumieć, gdy przestaliśmy ją uważać za dzieło boga.
Wierzenia religijne legły u podstaw pięknej architektury, muzyki, malarstwa, rzeźby, prozy i poezji. Dzięki nim przetrwało wiele społeczeństw. Czasem one również pomagały ludziom lepiej się w stosunku do siebie zachowywać i wieść bardziej szczęśliwe życie. Jednak przypisywanie sobie mocy pośredniczenia w rozdziale pozaziemskich nagród i kar prowadzi do nadużyć, dlatego nie jest dziełem przypadku, że religia dzisiaj jest często powiązana z terroryzmem i represjami. Nawet we względnie spokojnej Ameryce, organizacje religijne próbują ograniczać zakres wiedzy uczonej w szkołach, zachęcać do rodzenia niechcianych dzieci, narzucać własne przekonania innym poprzez działania o charakterze politycznym, i na wiele innych sposobów mieszać się w spokojne, cywilizowane życie.
Akceptuję fakt, że jak każde żywe stworzenie, już niedługo przestanę istnieć. Przez pewien czas niektóre z moich genów będą odtwarzane w moich dzieciach. Również jakaś cząstka mnie przetrwa w książkach, które napisałem, i w pomocy, której udzieliłem innym ludziom. Śmierć mnie nie niepokoi. Nie obawiam się nadprzyrodzonych kar, podobnie jak nie mógłbym się cieszyć życiem wiecznym, w którym nie miałbym nic do zrobienia, i w którym wszystkie zmagania byłyby już poza mną.
*) B.F. Skinner: What religion means to me. Free Inquiry, 1987,7,12-14.
Tłumaczenie: Jerzy Siuta
warto sie chyba zmierzyć z tym tekstem i wyznaniem człowieka, który zabierał się z tego swiata i pisał to ze świadomościa, że nie zostało mu więcej niż 5-6 lat życia
Najbardziej podobają mi się dwa fragmenty - sama czasami się nad tym zastanawiałam i zaskoczyła mnie ogromna zbieżność mojego i autora tekstu przekonań w tej kwestii, w pierwszym jednak wypadku bardziej myślę o naszym kraju i jedynej słusznej w tym kraju religii:
Radek W. napisał/a:
Nawet we względnie spokojnej Ameryce, organizacje religijne próbują ograniczać zakres wiedzy uczonej w szkołach, zachęcać do rodzenia niechcianych dzieci, narzucać własne przekonania innym poprzez działania o charakterze politycznym, i na wiele innych sposobów mieszać się w spokojne, cywilizowane życie.
Radek W. napisał/a:
podobnie jak nie mógłbym się cieszyć życiem wiecznym, w którym nie miałbym nic do zrobienia, i w którym wszystkie zmagania byłyby już poza mną.
Mnie najbardziej porusza atmosfera tego tekstu, paradoksalnie odbieram ją jako uduchowioną , mimo że jest wyznaniem wiary ateisty i to stuprocentowego - jak ktoś ma wątpliwości to zapraszam do zapoznania się z tym co w psychologii robi meister Skinner. I myślę, że bierze się to z dwóch elementów:
1. atmosfery spoglądania w przestrzeń większą niz jednostkowa, troska ostateczna która jest chyba bardziej pierwotna od wiary jest w tym tekście silnie obecna.
2. z jednego magicznego słówka sens, które nie jest słowem przynależącym do krainy empirii wbrew temu co sugeruje w tym tekście Skinner. Sens jest przecież transcendentny w stosunku do naukowego poznania a nie immanentny jak zdaje się sugerować w swoim zenie Skinner.
2. z jednego magicznego słówka sens, które nie jest słowem przynależącym do krainy empirii wbrew temu co sugeruje w tym tekście Skinner. Sens jest przecież transcendentny w stosunku do naukowego poznania a nie immanentny jak zdaje się sugerować w swoim zenie Skinner.
Dokładnie tak! Z tego względu też wydaje się mi,ze ludzie "niewierzący" są bardziej czasami ludźmi wierzącymi, przez to,że nie ma u nich tego racjonalnego podejścia do wiary.Oni czują,że najważniejsza jest Miłość i dobro drugiego człowieka i tym kierują się, a czy to nie są zasady większości wielkich religii...Oni czują a nie myślą o wierze i sensie(nie we wszystkich przypadkach oczywiście, tutaj uogólniam bardzo mocno swoje poglądy i spostrzeżenia)
a mnie się właśnie wydaje, że oni myślą o wierze lub nie-wierze i to ich właśnie różni od tych wszystkich, którzy twierdzą, że są wierzący. Choć właściwie to wlaśnie to ich myślenie 'sprowokowało' ich do tego, żeby nie wierzyć. Wierzący zazwyczaj wszystko przyjmują za pewnik - wszystko to co np. usłyszą w kościele, mało która osoba wierząca czyta biblię - jak np. świadkowie jehowy - dlatego nie mogą sobie wyrobić własnego poglądu, albo mieć wątpliwości na dany temat. A więc idąc dalej tym torem - wypowiadają się na temat czegoś, czego nawet nie przeczytali
Wiecie co, ale ja bym przestrzegał przed takim podejściem inkluzywnym, charakterystycznym dla ludzi wiary, którzy na przykład uważają, że Pan Bóg wszystkich kocha i dlatego ateista nie ateista jest dzieckiem bożym. Dla ateisty takie określenie nie jest żadnym zaszczytem ani przyjemne bo jest dowodem na to że się nie słucha i nie bierze na poważnie tego co człowiek mówi. A on mówi tyle, że w Boga nie wierzy albo że nie tylko nie wierzy, ale i uważa, że go nie ma (bo to nie jest tożsame).
To tak jakby rozmowę z muzułmaninem rozpocząć od zdania, że wszyscy jesteśmy katolikami tylko niektórzy jeszcze o tym nie wiedzą.
Jeżeli drugi człowiek mówi że nie wierzy to proponuję uznać to za pewnik, a nie powtarzać, że wszyscy kudzie jakoś tam wierzą.
Słowo transcendentny w mojej poprzedniej wypowiedzi nie miało ewokować żadnego nadprzyrodzenia, tylko wyjście poza empirię. Z faktu że powiem iż świat jest poznawalny nie wynika że jest Bóg a jest to stwierdzenie wykraczające poza empirię bo nie da się go empirycznie udowodnić.
Co to znaczy wierzyć ?
Przecież to tak naprawdę tylko słowo i to wcale nie tak trudno je wymówić.
A gdzie czyn... to czyn definiuje wiarę..
Co jeśli czynem oznajmiam wiarę, a stwierdzę, że nie jestem katolikiem, więc nie jestem w zbiorze, któremu na dzień dobry przypisuje się etykietkę - "wierzący" to znaczy, że nie wierzę ?
Wiara łączy się z nadzieją.. poprzez życie w zgodzie z bliźnim odzwierciedlamy nadzieje i wiarę w sens życia.. przewija się tam Bóg.. czy to jest relatywne podejście i czy ma sens .. myślę, że ma ..dla mnie większy niż opieranie się na etykietach, nazewnictwie czy nawet na genezie wiary ?
Czy proponuje takie podejście wszystkim ? Nie - wiara to jednak spoiwo społeczne, coś co jest potrzebne i niezbędne nawet..
Z pewnością nie będę się uciekał do stwierdzeń "Pan Bóg kocha wszystkich ludzi ..." bo to takie dla małych dzieci jest ... zresztą skoro wierzymy w Boga, to co najwyżej możemy wierzyć w to że kocha wszystkich ludzi.. więc wszystko tak czy siak sprowadza się do szukania Jego w naszym życiu i życia z Bogiem w sercu.. czy nazwiemy to wiarą, czy nadzieją, czy miłością.. jak dla mnie najważniejsza jest relacja z drugim człekiem..
a mnie się wydaje że na początku wiary jest akt wiary czyli deklaracja. i jeżeli ktoś wierzy w sens nie-boski, to należy ów jego akt uszanować takim jakim on jest, bez dokładania swojej interpretacji. Sa ludzie, którzy potrafią być przyzwoici, uczuciwi, potrafią kochać i Bóg nie jest im do tego potrzebny ani triada cnot zwanych chrześcijańskimi.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum