Forum Brzeg on
Regulamin Kalendarz Szukaj Album Rejestracja Zaloguj

MegaExpert

Poprzedni temat :: Następny temat
Tango ...to życie
Autor Wiadomość
biedronka 



Wiek: 33
Dołączyła: 01 Sie 2007

UP 1 / UP 0



Wysłany: 2008-05-08, 14:05   

byłam, zobaczyłam, "zatańczyłam", pokochałam! żałuję że wcześniej nie skusiłam się na to, aby uczyć sie Tanga... nawet samo chodzenie ma w sobie magię, i do tego muzyka w tle, tańczące i "chodzące" pary w około... już liczę dni do następnego spotkania, i do warsztatów, pokazów :) Tango, to życie!
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-05-08, 14:51   

Witaj Robaczku w miejscu, gdzie delikatna mgiełka marzeń skrapla się do sacrum dwojga ludzi na ciasnym parkiecie życia. Witaj w tańcu, który jest życiem i w życiu, które jest tańcem...

ABRAZO!
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-05-24, 05:01   

Ulubione tango Doca Visou (Damiana Wisa od wernisażu): http://www.youtube.com/wa...feature=related

Tom Waits i tango.

Z pozdrowieniami od Doca.
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-05-31, 09:26   

W polskim internecie pojawia się coraz więcej blogów będących osobistymi zapisami naszych tangowych rodaków z ich pielgrzymki do mekki tanga - Buenos Aires. Jednym z kilku, jakie śledzę od kilku miesięcy jest blog jednego z Warszawskich tangueros:
http://caminitopl.wordpress.com/

Z 23 maja pochodzi bardzo interesujący wpis, który przytaczam w całości, polecając jednocześnie zapoznanie się z całością bloga. Bardzo wiele opisów prawdziwego Buenos, milong w Buenos, kultury tanga i etc.

Wracając do wpisu z 23 maja - dotyczy on pewnego zniesmaczenia, jakie udzieliło się i mi juz jakiś czas temu. Autor operuje słowem jak wytrawny mistrz pióra, a jako, że wiedzę ma chyba filozoficzną, pojawiają sie pewne dygresje.

Razem z partnerką założyli też stronę, z której dowiecie sie wielu ciekawych spraw o tangu. Zupełnie jakby przeciwstawnych jego stereotypowemu postrzeganiu w naszym kraju: http://www.caminito.pl/.

Wracając do wspomnianego wpisu:

Rocznica
maj 23, 2008 by caminitopl
W maju obchodzimy z Kasią rocznicę i nie chodzi o czterdziestolecie Maja ’68 – choć oczywiście wsławiliśmy się na tamtejszych barykadach – ale o początek naszych zabaw z tangiem. Pięć lat temu pojawiliśmy się po raz pierwszy w Offie na lekcji dla początkujących, którą prowadzili „pani Agnieszka” i „pan Tomek”, czyli Agnieszka Herbich i Tomasz Potocki. Po półgodzinnej lekcji zostaliśmy na milondze i, pamiętam do dziś, wykazaliśmy się wrodzonym wdziękiem i nielada talentem, bezskutecznie usiłując ominąć kosz na śmieci złośliwie stojący w rogu sali. Słowem, złapaliśmy bakcyla. Po miesiącu pęcznieliśmy z dumy, gdy udało nam się zatańczyć cały kawałek, wpadając na ludzi tylko ze trzy razy. Po dwóch miesiącach, pokrzepieni tym nieustannym pasmem sukcesów, ruszyliśmy na pierwszy warsztat z Argentyńczykiem (Miguelem Pla). Po trzech miesiącach nastąpił głęboki kryzys, albowiem muzyka, którą dotychczas po prostu lekceważyliśmy, zaczęła nam przeszkadzać. Następnie życiowe perypetie zmusiły nas do kilkumiesięcznej przerwy w tangu, po czym trafiliśmy do Pauliny i Janka, uczących w OKU, czyli niemal pod naszym domem. Po jakimś czasie muzyka zaczęła pomagać (Kasia straciła sporo zdrowia, rozrysowując mi jakieś tam takty na ósemki i szesnastki i powtarzając niezmordowanie pam pam pam pam, by zaspokoić moją przemożną potrzebę intelektualnego ogarnięcia tej kwestii!). Mniej więcej po roku, nowe epokowe odkrycie: pani S. Miller dowiodła nam, że jednak można tańczyć w bliskim trzymaniu. Minęły kolejne lata, wyjechaliśmy do Buenos, podbechtani przez Osky’ego przeszliśmy na ciemną stronę mocy – zaczęliśmy uczyć – ruszyliśmy do Buenos po raz wtóry…

Ale dość tych emeryckich wspominków.

O blaskach tanga nie ma co pisać: kto tańczy, ten wie, a kto nie tańczy, ten i tak nie zrozumie. Chciałbym natomiast rzec kilka słów o cieniach. Chodziło to za mną od pewnego czasu, rocznica jest dobrą okazją.

Nie wiem, czy dawniej było lepiej czy gorzej (kiedyś trzymaliśmy się bardziej z boku, teraz zaś, siłą rzeczy, więcej do nas dociera). Wiem natomiast jedno: obecnie atmosfera jest, delikatnie ujmując, nienajlepsza.

Tango – przynajmniej dla nas – to przede wszystkim zabawa (w szerokim słowa znaczeniu): czerpanie przyjemności z muzyki i tańca, sprawianie przyjemności partnerce/partnerowi, nawiązywanie znajomości, rozmawianie na milongach z ludźmi, picie, żartowanie, spędzanie czasu w miły i pogodny sposób. Do tego dochodzi pomaganie „młodszym” (co powinno być przyjemne i pożyteczne dla obu stron). No i wreszcie odrobinka życzliwości dla tych wszystkich, którzy dzielą z nami wspólne zamiłowanie.

Tylko tyle i aż tyle. Niestety, to tylko teoria i zbożne życzenia.

Mam wrażenie, że dla wielu osób tango stało się czymś śmiertelnie poważnym. To cudowne, jeśli taniec przeradza się w życiową pasję, ale gdy staje się źródłem wiecznych frustracji, generuje przemożną niechęć wobec lepiej tańczących i głęboką pogardę do tańczących gorzej, wtedy zaczynają się schody. Złośliwość, zjadliwość i głupota są zaraźliwe.

Kiedy słyszę dwie osoby „obrabiające” jakąś tancerkę słowami: „wygląda jak zużyta :censored2:” lub „porusza się jak stara krowa” (to, niestety, autentyki!), najpierw popadam w osłupienie, a następnie zaczynam rozważać przerzucenie się na modelarstwo.

Kiedy widzę, jak siedzący „milongueros” patrzą na tańczące pary z miną, jakby ujrzeli psie łajno na samym środku szkarłatnego dywanu w pałacu Buckingham, zaczynam się gorączkowo rozglądać za wyjściem.

Kiedy dziewczyna tańcząca od kilku miesięcy (skądinąd wymiatająca tak, jak niegdyś „dwulatki”) zwierza mi się, że jakiś tangowy guru ochrzanił ją, że się nie rozwija, zmieszał ją z błotem i oznajmił, że nie nadaje się do tego sportu, mam wrażenie, że zaczyna nam dogrzewać i jest mi wstyd.

Kiedy widzę, że niektórzy uczą się już od roku i nie byli dotąd jeszcze na milondze (wpierw „muszą osiągnąć odpowiedni poziom, bo co inni powiedzą”), odnoszę wrażenie, że wszystko stoi na głowie.

Ba, tracę wiarę w ludzkości jutrzenkę świetlistą i pogrążam się w otchłaniach najciemniejszej mizantropii, gdy zauważam, że w czasie pokazów par polskich czy nawet zagranicznych (o niedostatecznie wyrobionych nazwiskach), tancerze od średniozaawansowanych wzwyż czują się zobowiązani siedzieć z nosem na kwintę i miną, jakby pożarli coś nieświeżego… Klaszczą, rzecz jasna, jedynie początkujący i uczniowie tych par, którzy, tym samym, wykazują się brakiem wyrobienia towarzyskiego. Przyjaciele tańczących par nie popełniają już takiego błędu i manifestują zniechęcenie na wyprzódki, aby udowodnić, że są wytrawnymi i w świecie bywałymi koneserami. Im tam nie zaimponuje byle co, chłopaki (i dziewczyny) znają się przecież na tangu.

Nie mogę też pojąć, czemu niektórzy zaawansowani stażem tancerze uważają zatańczenie (choćby nawet jednej tandy na całą milongę) z kimś mniej wyrobionym za dyshonor i skazę na swojej reputacji. Ciężko naśladować tych drani Argentyńczyków w tym, jak tańczą, dlatego też małpujemy Buenos jedynie w tym, co najgorsze: nie wymiatam jak Javier czy Rojas, ale im wyżej będę zadzierać nosa, tym bardziej się zbliżę do nich statusem (oczywiście w naszym grajdołku).

Denerwują mnie też antagonizmy między „tango-szychami”: obmawianie się nawzajem za plecami, by następnie, w sytuacjach bardziej oficjalnych, ćwiczyć szczere uśmiechy i prawić sobie dusery. Dajmy sobie z tym spokój! To właśnie nauczyciele, organizatorzy milong, członkowie ATA, zaawansowani tancerze itd. powinni się czuć najbardziej zobligowani do tworzenia dobrej atmosfery w środowisku. Możemy w tej lub innej osobie widzieć takie lub inne przywary czy braki, jeśli sprawa jest naprawdę poważna, rozmawiajmy o tym, choćby nawet publicznie, spierajmy się otwarcie i dyskutujmy zażarcie, ale pamiętajmy też, że każdy robi coś fajnego dla tanga. Starajmy się raczej mitygować krytykanckie zapędy ludzi niż je podsycać. Bo w końcu na parkiecie zostaniemy tylko my, a jest to wizja, delikatnie mówiąc, koszmarna.

Czemu to wszystko piszę? Otóż, po pierwsze, widzę, że w tym mieście tango, które kocham, zaczyna gnić. Po wtóre, wierzę głęboko, że tańczący tango są naprawdę w porządku. Wzięci osobno to sympatyczni, życzliwi, pomocni ludzie. Odbija nam dopiero w grupie. Dlatego też, jak sądzę, łatwo coś zmienić. Nie potrzeba do tego żadnego wysiłku, ciężkiej pracy nad sobą i tym podobnych dyrdymałek; nie powiem, że wystarczy odrobina dobrej woli, bo brzmi to ciotkowato, ale może zwykła racjonalna kalkulacja? Gdy obmawiamy, gdy patrzymy na ludzi z ukosa, gdy kogoś obsmarowujemy, możemy być pewni, że wróci to do nas rykoszetem. Dajemy bowiem przyzwolenie na to, by inni nas obsmarowywali, traktowali jak łajno i zniechęcali nas do tanga.

Nie twierdzę, że sam jestem bez winy. Trująca atmosfera mnie też zdołała zapewne podtruć. Jeśli komuś zalazłem za skórę, przepraszam. Jeśli ktoś mi za nią zalazł to… jeszcze się policzymy!


Rzadko się zdarza, że autor ma nadzieję, że to, co napisał – to zwykły stek bzdur. Tymczasem taką właśnie mam nadzieję. Jeśli, szanowni czytelnicy, uważacie, że opisane przez mnie ponure zjawiska wyssałem z palca, a atmosfera w „środowisku” jest znakomita – to rad jestem wielce, kajam się i, za Franciszkiem Villonem, konkluduję: „Ot, w puste wdałem się bajbaju”.

Jeśli jednak skłonni jesteście przyznać mi rację, choćby częściową, to nie zadowalajcie się jałowym utyskiwaniem. Trawestując pewnego niemieckiego filozofa: „Milongueros dość już narzekali na atmosferę panującą w środowisku. Teraz idzie o to, aby ją zmienić”.Rocznicowe pozdrowienia,

M. K.


Od Franka: Powyższy tekst jest odpowiedzią na pewne wątpliwości dotyczące wyboru Gwiazd na I Festiwal Kultury Argentyńskiej Magia Tanga, a także odpowiedzią na anonimy płynące jeszcze przed festiwalem do Organizatorów. W jakiś sposób jest również wyrazem mojej osobistej frustracji i wytłumaczeniem prób odcięcia się od tego, co w tangu w Polsce złe.
Kto był na milondze Adios Muchachos - pamięta słowa Argentyńczyków. Nie dajmy zepsuć tanga, nie dajmy się sponiewierać. Tango należy do ludzi i jakie ono będzie, zależy od każdego z nas z osobna.
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2008-06-03, 15:32, w całości zmieniany 2 razy  
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-06-10, 15:53   Tango w Polsce...

Wiera Gran
Za: http://kobieta.gazeta.pl/...ias=2&startsz=x


Piętno
Tekst: Joanna Szczęsna 2008-06-01

Miała wszystko: głos, wdzięk, ekspresję. Gdyby tylko Izrael nie doprowadził jej do wariacji


Zaprosiła mnie do swego maleńkiego, zagraconego studia w XVI dzielnicy Paryża jesienią 2006 r. W wąskim przedpokoju z jednej strony piętrzyły się pudła pełne scenicznych toalet pamiętających czasy, gdy śpiewała w nowojorskiej Carnegie Hall czy paryskich salach koncertowych, z drugiej - bił po oczach wykonany czerwonym sprayem napis: 'Ratunku, szajka Szpilmana i Polańskiego chce mnie zamordować'. W pokoju na podłodze - stosy papierzysk, teczek, maszynopisów, wycinków ('Zawarłam z kurzem układ: ja go nie ruszam, on mi nie szkodzi').

Nad stołem - fotografia grobu zmarłego w niemowlęctwie (jesień 1944 r.) synka. Na łóżku pod poduszką - nóż, młotek i śrubokręt ('Jestem gotowa drogo sprzedać swoje życie'). Zgasiła światło, kazała wyciągnąć wtyczkę telefonu. Kiedy opowiadała o getcie i czasach tużpowojennych, była dokładna i precyzyjna, a na każde jej słowo znalazłam potwierdzenie w dokumentach w Żydowskim Instytucie Historycznym.

Kiedy przedstawiała swoją walkę z izraelskim wymiarem sprawiedliwości, kipiała z wściekłości. Kiedy opowiadała o teraźniejszości, czuć było szaleństwo, choć nawet wtedy przezierały spoza niego inteligencja, ironia, dowcip. - Musi pani mieć świadomość, że jesteśmy filmowane, że mówimy na podsłuchu. Pyta pani, gdzie podsłuch? Wszędzie. A kamery? W abażurach. Jestem chorobliwie wstydliwa, to coś paraliżującego, coś, co zawsze przeszkadzało mi w życiu, zainstalowali więc kamery, by mnie upokorzyć. Robią wszystko, by mnie pognębić. Włamują się przez okno, aplikują zastrzyki, narkotyzują. Grzebią w papierach, a to papiery o wielkiej wartości moralnej i historycznej. Rozerwali mi nerwy i mózg. Myślę, że gestapo byłoby dla mnie litościwsze. Pani milczy, nie wierzy mi.- Ci, którzy panią oskarżali, od dawna nie żyją. - Pastwi się nade mną drugie już pokolenie, chcą, żebym odszczekała swoją książkę.

A przecież gdybym ja nie była odpowiedzialna za każde słowo, które tam napisałam, miałabym na karku setkę procesów. Mnie się traktuje jak wariatkę, może nawet nią jestem, ale nie na sto procent. Może gdzieś przesadzam, może wyolbrzymiam, pewnie mam obsesję. Ale ja miałam prawo zwariować. Poważna stacja France Culture puściła ostatnio wywiady z ludźmi z b. NRD, których Stasi tak długo dręczyło, aż popadli w obłęd. I poczułam wielką ulgę. Bo zrozumiałam, że nie ja jedna przeszłam przez piekło i psychiczne tortury. Proszę zapamiętać: radio France Culture, 10 listopada, tuż przed północą.

W getcie o miłości

Mówiło się: 'Idziemy na Wierę Gran' (miała przydomek 'Magnes'). Specjalnie dla niej Władysław Szpilman skomponował muzykę do piosenki 'Jej pierwszy bal' (słowa: Władysław Szlengel). To był popisowy numer Wiery. Kolejno - w rytm fokstrota, rumby, tanga, tyrolskiego walczyka i mazurka - śpiewała o tancerzach ze starego balowego karneciku, a publiczność zalewała się łzami. Szczególnie gdy dochodziło do mazurka, bo pobrzmiewały w nim echa Szopena, którego muzyka była w getcie zakazana. 'Była moją ukochaną pieśniarką, a przy tym śliczną kobietą. » List, pierwszy miłosny list «- jej zmysłowy głos brzmi do dziś w moich uszach' - wspominał po latach Antoni Marianowicz w książce 'życie surowo wzbronione'.



'Ma swój żelazny repertuar - pisała Mina Tomkiewicz w powieści » Bomby i myszy «. - To piosenki o miłości, o szumiących w rytm walca drzewach. Kiedy ludzie przychodzą do kawiarni, chcą mieć właśnie takie piosenki. Chcą przymknąć oczy i myśleć, że są znów w » Adrii «czy w » Paradizie «'. Kawiarnia Sztuka przy Leszno 2, gdzie Gran występowała od marca 1941 do lipca 1942 r., była najpopularniejszym lokalem w warszawskim getcie. Szło się tam słuchać nie tylko muzyki, ale też kabaretowych skeczy, zabawnych kupletów, politycznych żartów (z urzędników Judenratu i żydowskiej policji, z plagi wszy i szalejącego tyfusu, z wywózek i zatłoczonych wagonów na Umschlagplatzu, nawet z gestapo).

Z lokalu wychodziło się wprost na wachę - jedną z bram wjazdowych do getta - i uzbrojonych Niemców. Tuż obok, przy Leszno 13, mieściła się siedziba złowrogiego Urzędu ds. Walki z Lichwą i Spekulacją, będącego de facto ekspozyturą gestapo w getcie. Jego prezes Abraham Gancwajch lubił bawić się w protektora muz, urządzać przyjęcia, na które zapraszał przymierających głodem pisarzy i artystów. Czy chodził do Sztuki? Jeśli nie on sam osobiście, to na pewno jego ludzie, których zwano 'gestapowcami z trzynastki'. Bywali tam gettowi krezusi, żydowscy policjanci, szmuglerzy. Ale też przeciętni inteligenci, którzy przy cienkiej herbatce (na prawdziwą kawę i ciastka o przedwojennym smaku nie było ich stać) chcieli poczuć się znów ludźmi, zaznać jakiejś namiastki dawnego życia. Pytam Marka Edelmana, czy bywał w Sztuce.

- To był mój punkt kontaktowy, spotykałem się tam z kolegami z partii Polskich Socjalistów - Mietkiem Dąbem i Marianem Merenholcem - która oddelegowała ich do policji. Nie interesowałem się programem artystycznym, ale pamiętam, że Gran miała piękny niski alt. Spośród występującej w Sztuce plejady gwiazd (Marysia Ajzensztadt zwana 'słowikiem getta', laureat konkursu chopinowskiego Leon Boruński, autor przedwojennych przebojów Andrzej Włast) wielką akcję likwidacji getta z lata 1942 r. przeżyli jedynie Szpilman i Gran (ich rodzinom nie udało się uniknąć Umschlagplatzu). Okupacyjną epopeję Szpilmana uwiecznił w 'Pianiście' Roman Polański. Dzieje życia, cierpienia i szaleństwa Wiery Gran są wciąż do napisania.

Sztafeta oszczerców

Sąd Związku Zawodowego Artystów Scen Polskich uznał jej zachowanie podczas okupacji za 'bez zarzutu'. Komisja Weryfikacyjna Muzyków orzekła, że 'w niczym nie uchybiła honorowi Polki'. Prokuratura Specjalna śledztwo przeciw niej umorzyła 'z braku cech przestępstwa'. Wszędzie tam Gran zgłosiła się sama, kiedy tylko dotarło do niej, jakoby po opuszczeniu getta utrzymywała kontakty z 'żydowskimi gestapowcami'. I poprosiła o - jak powiedzielibyśmy dziś - autolustrację (zgłoszenie do MBP okupiła paroma tygodniami aresztu).

Mimo korzystnych orzeczeń plotki nie ustawały, aż w 1947 r. sprawą zajął się Sąd Obywatelski przy Centralnym Komitecie Żydów Polskich, który - po dwu latach i przesłuchaniu kilkudziesięciu świadków - ją uniewinnił. Jednak Gran nie została w Polsce; w 1950 r. wyemigrowała w świat, by ostatecznie osiąść we Francji. - To zaczęło się zaraz po wyzwoleniu - opowiadała mi Stefania Grodzieńska, która Wierę znała sprzed wojny, ze szkoły baletowej Ireny Prusickiej. - Razem z moim mężem Jerzym Jurandotem dementowałam plotki na jej temat, gdzie mogłam.

Kiedy dosięgły także mnie, mąż się wściekł. Wyśledził, że ich źródłem był urzędnik Judenratu, szef Centralnej Komisji Imprezowej w getcie Jonas Turkow, przed wojną znany aktor i reżyser, który szybko opuścił Polskę, oraz Władysław Szpilman. Poszedł do niego do radia. Scena była filmowa. Szpilman: 'Kogo ja widzę, witam, witam'. Mąż: 'Chwileczkę, czy to pan rozpowiada, że miałem kontakty z Niemcami?'. Szpilman: 'Skądże'. Mąż: 'Więc dostanie pan w mordę tylko raz, za moją żonę'. Co powiedział, to zrobił. I plotki o mnie skończyły się jak nożem uciął. Ale wiem, że w Izraelu wymieniano dwa nazwiska 'gestapówek' - Wiery i Franciszki Mann, naszej koleżanki ze szkoły, która faktycznie, wcale się z tym nie kryjąc, prowadzała się z ludźmi z 'trzynastki' i Niemcami w getcie i po aryjskiej stronie. Grodzieńska uważa, że gdyby nie zajadłość Turkowa, Gran zrobiłaby światową karierę: - Miała wszystko: głos, wdzięk, urodę, ekspresję. Gdyby tylko Izrael nie doprowadził jej do wariacji... Mówiłam: 'Pluń na to, co cię obchodzi gadanie w Izraelu'. Ale ona nie nadawała się do racjonalnej rozmowy.

Na inne tematy tak, tyle że na inne tematy nie potrafiła rozmawiać. Pomówienia o kolaborację ścigały Wierę Gran po całym świecie, dopadały na koncertach w obu Amerykach i w Europie. Ale jej prawdziwa gehenna zaczęła się w Izraelu, dokąd w 1971 r. pojechała na występy. Odwołano je, gdy Światowy Związek Bojowników Żydów, Więźniów Obozów i Ofiar Nazizmu zapowiedział manifestacje byłych więźniów w pasiakach pod salami koncertowymi. Turkow zapewnił władze Związku, że ma świadków oraz nowe i niepodważalne dowody (jednak nowe dowody nigdy się nie pojawiły, nie objawili się też żadni świadkowie). W ślad za bojkotem poszła prasowa nagonka. Przeciwstawiła się jej jedynie gazeta 'Haarec' piórem Rana Kislewa, który tak podsumował swój oparty na rozmowach i z obrońcami, i z oskarżycielami Gran artykuł: 'Skazano ją na śmierć cywilną w sądzie linczu, w którym nie obowiązują zasady sprawiedliwości'. Wynajęła adwokatów, by wytoczyć proces oszczercom. Próbowali do niego nie dopuścić, wysuwając już to argumenty, że sprawa szkodzi reputacji Izraela w świecie, już to że Gran się wychrzciła, nie ma więc prawa do składania pozwów przed izraelskim sądem (proces ślimaczył się przez całe lata 70., umorzono go w roku 1982).



Na listy i oświadczenia słane przez ludzi, którzy nie tylko znali stosunki panujące w getcie, ale też często pamiętali Gran z osobistych kontaktów i uważali, że zachowywała się nieskazitelnie, nie reagowali. W obronę piosenkarki ze szczególną mocą zaangażował się historyk Michał Borwicz. 'Znam wszystkie liczące się publikacje dotyczące getta Warszawy - pisał. - Poza gołosłownymi » palnięciami «nigdzie nie spotkałem żadnej próby umotywowania oskarżeń'. Protestował - jako członek Związku Bojowników - przeciw wykorzystywaniu tej organizacji w kampanii nienawiści i 'purimowej przebierance w pasiaki': 'Jest w tym dużo ze stalinizmu i z Kafki, dużo nieodpowiedzialności ludzi, którzy ściągają Związek do lilipucich wyładowań jednostkowych zawiści i uporu, dublowanych brakiem najprymitywniejszych nawet pojęć o wymogach legalności'. I jeszcze: 'Po udokumentowanych orzeczeniach [polskich] sądów wznawianie gołosłownych oskarżeń przez kapturowych oskarżycieli jest moralnie niedopuszczalne i zasługuje na potępienie'. Rzucił na szalę swoje przyjacielskie stosunki z Turkowem, którego wprost spytał, na czym opiera swoje oskarżenia.

Ten 'nie potrafił przytoczyć nic poza powoływaniem się na pogłoski'. Do sumień prześladowców Wiery apelował nadaremnie. Historię rozpaczliwych zmagań w obronie swego dobrego imienia opisała Wiera Gran w rozdzierającej serce książce 'Sztafeta oszczerców. Autobiografia śpiewaczki'. Jerzy Giedroyc nie zdecydował się na publikację tych wspomnień. 'Są słabe literacko, zbyt szczegółowe, pisane ze zrozumiałą namiętnością, ale cały szereg sądów i ocen może być traktowane jako oszczerstwo i spowodować sprawy sądowe' - uzasadniał swą odmowę. Wydała je własnym sumptem w roku 1980. Niewielu żyje dziś świadków z warszawskiego getta. Profesor neurochirurgii Jerzy Szapiro, który mieszkał w tej samej kamienicy, gdzie mieściła się Sztuka, a pracował w szpitalu po drugiej stronie ulicy, opowiadał mi: - Mógłbym powiedzieć, że nie pamiętam, aby coś złego mówiono o zachowaniu Gran. Ale powiem więcej: pamiętam, że niczego takiego nie mówiono. A proszę wziąć pod uwagę, że chodziło nie tylko o piętno zdrady.

To była sprawa naszego lęku i poczucia bezpieczeństwa. Dobre świadectwo wystawił też Wierze Gran w swych wspomnieniach Antoni Marianowicz: 'Nigdy nie słyszałem, by ktoś zarzucał jej złą konduitę albo wykorzystywanie znajomości do niecnych celów. Przeciwnie, znana była z uczynności i filantropii'. Czemu zatem Jonas Turkow tak się zawziął na Wierę Gran? Niemal wszyscy moi rozmówcy powtarzali: szło o osobiste animozje i zawodową zazdrość. Żona Turkowa Diana Blumenfeld też była śpiewaczką, głos jednak miała gorszy, śpiewała tylko w jidysz, nigdy nie miała takiego powodzenia jak Wiera. Ren Kislew dodał jeszcze, że jego zdaniem Turkow musiał głęboko wierzyć w swoje oskarżenia. Ale skąd w tym wszystkim wziął się Szpilman? Grodzieńska uważa, że z powodu głupoty: - Sprawa wyszła od Turkowa, Szpilman był tylko kolporterem. Jeden z paryskich znajomych Wiery Gran opowiadał mi, że musiała się ze Szpilmanem po prostu nie lubić, on zresztą ani słowem nie wspomniał o niej w 'Pianiście'. - Na pewno skrzywdził ją swymi posądzeniami, a jej z tego cierpienia coś takiego się zrobiło, że zobaczyła w nim oprawcę i oskarżyła go w swej książce - choć nie pod nazwiskiem - iż w czasie wielkiej akcji likwidacji getta zapisał się do policji. Przystępując do kręcenia filmu o Szpilmanie, Polański na nowo rozdrapał jej rany.


Czekając na Woltera

Podejrzliwa i nieufna dwa lata wzbraniała się przed spotkaniem. Nie miałam zresztą dobrego wejścia. Gdy jesienią 2004 r. w pierwszej telefonicznej rozmowie powołałam się na Marka Edelmana, wybuchnęła. Wyrządził jej wielką krzywdę, mówiąc w wywiadzie z okazji 60. rocznicy wybuchu powstania w getcie, że to ona nocą z 18 na 19 kwietnia 1943 r. dzwoniła z aryjskiej strony z ostrzeżeniem, iż rankiem do getta wejdą Niemcy. - Ja przecież wtedy, odcięta od wszelkich wiadomości, ukrywałam się pod Warszawą, on zaś, choć nie expressis verbis, oskarżył mnie o jakieś konszachty z Niemcami.

Opowiadała, że zadzwoniła do niego z awanturą, ale połączenie przerwano, a gdy połączyła się ponownie - na jego miejsce podstawiono kogoś innego. Skąd to przypuszczenie? Za pierwszym razem rozmawiała ze starym człowiekiem, drugi raz słuchawkę podniósł jakiś młodzian. Długo musiałam ją zapewniać, że Edelman żadnych oskarżeń pod jej adresem nie wysuwa, najlepszy dowód na to, że prosił mnie, bym się z nią spotkała. Tłumaczyłam, że głos Edelmana czasem brzmi dziarsko i młodzieńczo, a czasem przeciwnie. W desperacji obiecałam nawet, że spróbuję nagrać go dla niej w tych dwóch wersjach.

- Ale uprzedzam, mam absolutny słuch. A właściwie to o czym chce mnie pani przekonać? - Że nie wszyscy są w spisku przeciwko pani.

Spytałam później Edelmana, czy jest pewien, że wtedy, w kwietniu 1943 r., dzwoniła właśnie Wiera Gran. - Nie ja odebrałem ten telefon, ale tak mówiono. - Ktoś się pod nią podszył? Po co?

- Może chciał się w ten sposób uwiarygodnić? Pomyśl tylko, gdyby chciał nas uprzedzić jakiś marny żydowski policjant, którego ruszyło sumienie, nikt by mu nie uwierzył. A Gran była znaną osobą, wzbudzała zaufanie. W naszych wielogodzinnych rozmowach próbowała się dystansować od swego losu. Odwoływała się do sprawy Dreyfusa ('Jego po kilkunastu latach uwięzienia na wyspie zrehabilitowano, ja od 60 lat tkwię w klatce obmowy i nienawiści'). Opowiadała o dwu książkach, których lektura naznaczyła ją na całe życie - 'Proces' Kafki ('Niczym Józef K. od lat obijam się o mur z absurdów') i 'Traktat o tolerancji' Woltera. W opisanej tam tragedii Jeana Calasa, hugenockiego kupca z Tuluzy oskarżonego w 1762 r. przez religijnych fanatyków o zabójstwo syna, który rzekomo chciał przejść na katolicyzm, odnajdywała podobieństwa do swego losu ('Choć jego żywcem połamali kołem, a ja w porównaniu z nim byłam torturowana tylko troszkę').

- Wolter doprowadził do rehabilitacji Calasa przez parlament. Czy ja znajdę swego Woltera? - pytała z nadzieją. Co można zrobić w obliczu takiego stężenia bólu i rozpaczy? Tylko słuchać. Więc słucham. O pułapkach i prowokacjach, popsutym telewizorze i ukradzionej korespondencji, przekupionej konsjerżce i złamanych okularach, siadającym w żarówkach napięciu i oderwanych rączkach od garnków. Słucham i milczę. Protestuję, dopiero gdy oświadcza, że to francuskie służby specjalne zatkały jej definitywnie klozet. Postanawiam przekonać ją, że przesadza.

Nazajutrz stawiam się wyposażona w baterię żrących płynów i urządzenie do udrażniania rur. Przez kilka godzin na przemian wlewam i przepycham, przepycham i wlewam, aż woda z rezerwuaru zaczyna spływać bez problemów. W drodze powrotnej prawie mdleję, mam zawroty głowy i mdłości. Kiedy dzwonię do niej później, pyta z wyrzutem, jak mogłam zostawić ją zemdloną na podłodze. Przysięgam, że gdy wychodziłam, była przytomna, mówię, że sama też się źle poczułam, nim jednak zdążę powiedzieć, że pewnie podtrułyśmy się oparami, oznajmia z triumfem: - Sama pani widzi, próbowali zabić nas obie. Poddaję się. Wiem już, że nie wyrąbię żadnej szczeliny w zwartej konstrukcji jej manii prześladowczej. Mogę tylko próbować dochodzić prawdy, zrozumieć, dlaczego jej losy potoczyły się tak tragicznie.



Futro, opaska i sukienka w paski

W Żydowskim Instytucie Historycznym dostaję ponad 300 stron dokumentacji z procesu przed Sądem Obywatelskim. Przedzieram się przez oświadczenia, protokoły zeznań, zapisy rozpraw. Wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób zetknęli się z nią osobiście, świadczą na jej korzyść (nie zadawała się z podejrzanymi osobnikami, do stolików gości się nie przysiadała, cieszyła się powszechnym zaufaniem, nie widywano jej z Niemcami, opinię miała nienaganną, wspomagała izbę zatrzymań dla bezdomnych dzieci, uczestniczyła w zbiórkach na ich rzecz).

Zarzuty - niekonkretne, mgliste - formułuje kilka zaledwie osób nienależących do grona jej znajomych. Ktoś widział, że nosiła futro, kiedy Żydom nie wolno już było nosić futer, za to nie nosiła opaski (kelnerki ze Sztuki pamiętają jednak, że miała tylko jeden jasny płaszcz i zawsze gwiazdę Dawida na rękawie). Ktoś na własne oczy widział w 'Biuletynie Informacyjnym' AK ostrzeżenie przed nią, a może nawet był to wyrok śmierci (numeru tego nie odnaleziono w archiwach ani na zlecenie sądu, ani - później - Turkowa; nie mogłam znaleźć go i ja, najwidoczniej go nie było). Ktoś dowiedział się od kogoś, kto zresztą już nie żyje, że widziano ją w kawiarni po aryjskiej stronie, gdzie już po likwidacji getta spotykali się współpracownicy gestapo, dawni pracownicy 'trzynastki' polujący na ukrywających się Żydów (kierowniczka tej kawiarni nigdy jednak jej tam nie widziała), ktoś widział ją w dorożce ze znanym kolaborantem Kohnem (tyle że Kohn już wtedy nie żył).

I tak dalej. Objawiło się też paru mitomanów, których zeznań sąd nie weźmie pod uwagę, nie zgadzają się bowiem miejsca, daty, fakty (ciekawe skądinąd, że te akurat zeznania nagłaśnia prasa codzienna). Kilkoro świadków doskonale obeznanych z sytuacją w getcie (m.in. Jurandot, Krystyna Żywulska, Izabella Czajka-Stachowicz) nazywa rzecz po imieniu: insynuacje i wyssane z palca brednie. Zatrzymuję się nad zeznaniami Szpilmana. W czasie pobytu w getcie ani nie widział, ani nie słyszał, by jego koleżanka z pracy utrzymywała jakieś niestosowne znajomości. Dopiero pod koniec wojny dowiedział się, że już będąc po aryjskiej stronie, miała jakieś kontakty z gestapo. To informacja kluczowa, bo rzekome przewinienia Wiery Gran sytuuje po 2 sierpnia 1942 r., kiedy to przez sądy na Lesznie przy pomocy męża Polaka ona opuściła już getto i przeniosła się do Babic, gdzie mąż, lekarz, załatwił sobie praktykę. Następny kluczowy moment to zeznania Marii Piękniewskiej. Po ich lekturze zrozumiałam, że to ona - świadomie czy nie - uruchomiła lawinę pomówień przeciwko Wierze Gran.

Wiosną 1943 r. aresztowało ją gestapo; przesłuchiwana na Szucha skutecznie wyparła się, jakoby była Żydówką. Przez uchylone drzwi do sąsiedniego pokoju widziała kobietę, a właściwie część jej głowy, konwersującą z Niemcami. Odprowadzający ją do bramy Niemiec wskazał na stojącą na dziedzińcu kobietę w sukience w paski: 'To słynna Wiera Gran, to ją właśnie widziała pani w tamtym pokoju. Współpracuje z nami'. Piękniewska we wskazanej postaci nie rozpoznała znanej jej z widzenia Wiery Gran ('jednak nie podałam w wątpliwość słów gestapowca'). Również na zarządzonej przez sąd konfrontacji ani nie miała pewności, czy kobieta, która przed nią stoi, to prawdziwa Wiera, ani nie potwierdziła, że to ją widziała na Szucha. Zeznała natomiast, że złożyła o tym raport do podziemia, a historię tę opowiedziała na początku 1945 r. najpierw Turkowowi, a później Szpilmanowi. Tymczasem jeśli cokolwiek jest pewne, to fakt, że Wiera Gran po wyjściu z getta - przefarbowana na blondynkę - siedziała jak mysz pod miotłą, wychodziła tylko do kościoła i poza tym nie opuszczała mieszkania (zeznania księdza proboszcza, sąsiadów mieszkających piętro niżej, męża i jego pielęgniarki).

Ubrań miała niewiele - żadnej sukienki w paski. Świadek, który znał ją z getta, a w Babicach odwiedził dla kamuflażu, niby jako członek rodziny, zeznał, że wyglądała nie do poznania. Sąd w uzasadnieniu wyroku zeznania Piękniewskiej odrzucił, uznawszy, że są oparte na 'sprzecznych z praktyką policyjno-gestapowską wynurzeniach konwojenta' i niepotwierdzone osobistym rozpoznaniem Wiery Gran. Zdaniem sądu kilkoro świadków mogło pomylić Wierę Gran z Franciszką Mannówną. Z tego, co sama Gran opowiedziała przed sądem, dowiadujemy się, że raz jeden znalazła się w sytuacji, kiedy nie mogła odmówić występu na przyjęciu u Szymonowicza, siostrzeńca Gancwajcha (z zeznań sekretarki Turkowa wynika, że również Diana Blumenfeld, ciesząca się w getcie jak najlepszą opinią, zmuszona była do występów u gestapowców, a imprezy te przechodziły przez biuro koncertowe jej męża).

A też, że kilka razy zwróciła się do znanych bogaczy - Moryca Kohna i Zeliga Hellera (swoją fortunę zbudowali na otrzymanej od Niemców koncesji na konne tramwaje w getcie, szemranych interesach i łapówkach) - o datki na pomoc dla dzieci umierających z głodu. 'Żydowscy agenci gestapo - komentował sąd ten fragment wyjaśnień Wiery Gran - lubili się popisywać aktami szczodrobliwości, ofiarując tanio zdobyty pieniądz na cele dobroczynne, okupując w ten sposób własne sumienie. Zlekceważenie ich przez pominięcie przy zbiórkach mogło grozić niebezpiecznymi konsekwencjami. Dlatego Sąd Społeczny traktuje nie jako winę, lecz jako ciężkie przeżycie dla tych osób, które wbrew swej woli nie mogły omijać progów notablów gestapo'.

Wiera Gran opowiedziała mi, że Felicja Czerniaków, żona prezesa Judenratu, wręczyła jej w uznaniu zasług na niwie społecznej srebrną puderniczkę z wygrawerowanym napisem: 'Wierze Gran - dzieci ulicy'. Strzegła jej jak oka w głowie, uważając za koronny dowód swej niewinności. Nie, żebym jej nie wierzyła, ale bardzo chciałam to cacko wziąć do ręki. Bała się mi je pokazać choćby z daleka. Teraz przeczytałam w aktach sądowych 'opis z okazania puderniczki', a to znaczy, że istniała naprawdę. Zawstydziłam się, że miałam jakieś wątpliwości: srebrna puderniczka? W getcie?

Wybrać lepszy los

Lektura akt Sądu Obywatelskiego wytrąciła mnie z równowagi. Trudno jest nie utożsamiać się z Wierą, z jej goryczą i poczuciem krzywdy. Dlaczego jednak - w przerwie na papierosa - łapię się na tym, że biegam przed gmachem ŻIH-u, mówiąc sama do siebie i głośno odpowiadając na jakieś wyimaginowane zarzuty? Cóż, szaleństwo bywa zaraźliwe, a odpowiedź na pytanie, dlaczego jej to wszystko zrobiono, wcale nie jest oczywista. W swoich archiwalnych poszukiwaniach natrafiłam na jej nazwisko w meldunku z maja 1943 r., który trafił do kontrwywiadu AK: 'grasuje po kawiarniach z ramienia G-o' (możliwe, że znów pomylono ją z Mannówną, a możliwe, że u jego źródeł leżała opowieść Piękniewskiej, która uznała, iż to właśnie Wierę Gran widziała, gdy przesłuchiwano ją na Szucha).

Niepotwierdzony, a nawet dementowany (m.in. przez szefa kontrwywiadu AK Bernarda Zakrzewskiego, ps. 'Oskar') wciąż znajduje swoich wyznawców. Na nowy wątek naprowadził mnie artykuł R.M. Grońskiego w 'Polityce': 'Wpadło mi w ręce opracowanie na temat rozrywki w warszawskim getcie pisane przez świadka i zarazem oskarżyciela. Z pozycji pryncypialnych. Zawsze spokrewnionych z fanatyzmem. Jak on ich nienawidził! Tyle lat minęło, a na stronicach pozostały ślady ognia. Autor sprawozdania widział światek szoł biznesu jako grzeszną Sodomę. (...) Był z Centralną Komisją Imprezową związany etatowo. Chodził, oglądał, analizował. Przede wszystkim zaś oburzał się, że występujący aktorzy przypominają swój repertuar z warszawskich teatrzyków; wykonują monologi, niedające się zaliczyć do Wielkiej Sztuki (...).

Wszystko to odbywa się w języku polskim. » Szkodliwa rola asymilacji «- diagnozuje nienawistnik. Nie rozumie, że manifestacja osadzenia w polskiej kulturze rozrywkowej była przeciwdziałaniem izolacji, na jaką skazano mieszkańców Dzielnicy'. Tak, autorem tego opracowania musiał być Turkow (Groński nie zaprzeczył), jego nienawiść do Wiery Gran mogła więc karmić się ideologią. (Trzeba powiedzieć, że Gran zawsze odpłacała pięknym za nadobne. - Zostałam antysemitką - powtarzała mi. - Tak się cieszę, że miałam transfuzję i jestem teraz czystej krwi Aryjką). O jej winie Groński jest w zasadzie przekonany, ale nie chce o tym mówić. Przed sześcioma laty powiedział dziennikarzowi 'Kulis' tylko tyle: 'To był wybuch jakiejś dzikiej nienawiści. Gran oskarżano o to, o co można było oskarżać wiele innych osób z jej środowiska'. Wiem jednak, że całkiem niedawno w wewnętrznej recenzji dla Polskiego Radia ze słuchowiska autorstwa Remigiusza Grzeli o Wierze Gran wypowiadał się w całkiem innym tonie. Jakby mało było starych oskarżeń, śladem Turkowa dopisał nowe: udział w tzw. akcji 'Hotel Polski'. 'Po upadku powstania w getcie (...) tam wabiono ukrywających się Żydów, przyrzekając im za wielkie pieniądze zagraniczne paszporty i możliwość wyjazdu do Urugwaju, Boliwii, Panamy. (...) Była naganiaczką - namawiała znajomych do rejestracji. (...)


Czy wiedziała, że » Hotel Polski «to prowokacja? Sama nie zgłosiła się na wyjazd. Ci, których przekonała, że sprawa jest czysta, zginęli w Auschwitz'. Dla historyka Dariusza Libionki wcale nie jest jasne, czy akcja 'Hotel Polski' była niemiecką prowokacją. W końcu wszyscy kolaboranci i - jak ich nazywa - 'nieprzejrzyści' uwierzyli, że się w ten sposób uratują i wysłali rodziny w transport do obozu internowania w Vittel, skąd mieli ruszyć na drugą półkulę. Fakt, że Gran sama nie zabrała się z 'Hotelem', to dla Libionki dowód jej niewinności. Zresztą w podstawowej pracy na ten temat autorstwa Agnieszki Haski nazwisko Gran nie pada. Po raz ostatni widziałam Wierę Gran w paryskim Domu Opieki św. Kazimierza (tym samym, w którym przed śmiercią przebywał Cyprian Kamil Norwid) przed niespełna rokiem.

Zmarła tam 19 listopada 2007 r. Na jej pogrzeb przyszło zaledwie 13 osób. - Miała talent do zrażania do siebie bliskich i życzliwych osób - mówiła mi jedna z jej paryskich znajomych. - I nie miała serca do mężczyzn. Prawda, że ją skrzywdzono, ale gdyby miała łatwiejszy charakter, mogłaby sobie wybrać jakiś lepszy los. Jako jej epitafium chciałabym przytoczyć czuły fragment ze wspomnień Marianowicza: 'Opowiadał mi Kisiel, że spotkał ją przed kilkoma laty [w drugiej połowie lat 80., była wtedy w okolicach siedemdziesiątki]. Wyglądała przepięknie i była, jak twierdził stary lowelas, jeszcze najzupełniej couchable. Nie znałem jej osobiście, ale myślę o niej często z pewnym rodzajem zażenowania. Po prostu wstydzę się za tych, którzy, w imię tak szczytnych zasad, bezlitośnie ją ukamienowali '.

- Tyle śpiewałam o miłości - westchnęła Wiera w jakiejś naszej rozmowie - tylu mężczyzn się za mną uganiało, a mnie nie udało się żadnego tak naprawdę pokochać. Nie dopisało mi w życiu szczęście.


Tekst: Joanna Szczęsna

Od Franka: Jak śpiewała Wiera Gran:

http://www.youtube.com/watch?v=-r6NO4u3hrI

http://www.youtube.com/wa...feature=related

http://www.youtube.com/wa...feature=related

http://www.youtube.com/wa...feature=related


http://www.youtube.com/wa...feature=related
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2008-06-10, 16:01, w całości zmieniany 2 razy  
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-07-06, 09:50   Jak to robią w inni...

Krótki filmik z jednej z milong w klubie "U Plastyków" w Krakowie. W sierpniu festiwal w Krakowie - chętni do wyjazdu mogą się zgłaszać na priv, maila lub komórkę.

Abrazos !

http://www.youtube.com/wa...pR0wwG2o&sdig=1

Klub Grisel (chyba w Buenos):

http://www.youtube.com/wa...DcgcYRpqw4&NR=1

Grisel, to tytuł też legendarnego tanga - opowiadającego prawdziwą historię miłości autora tekstu do pewnej damy - nie widzieli się przez kilkadziesiąt lat, aby u schyłku drogi spotkać się i razem spędzić ostatnie dni na ziemskim padole.

Lo de Celia w Buenos:

http://www.youtube.com/watch?v=qNfilkXAOxo

W tym filmiku jedna z par rozmawia ze sobą poczas, gdy inni już tańczą - jest to tzw chamuso (cziamuzio) - opowiadali o tym AiV - rozluźnienie partnerki poprzez powiedzenie jej kilku komplementów i etc. Wyraźnie też widać, że większość panów odprowadza partnerki do stolika.

Milonga El Beso (Buenos Aires):

http://www.youtube.com/wa...feature=related


Milonga La Ideal (Buenos Aires):

http://www.youtube.com/wa...feature=related

W jej wnętrzach o ile mnie pamieć nie myli, kręcono "Lekcję tanga" Sally Potter. Wnętrza wydają się też takie same, jak w filmie "Tango" Carlosa Saury.


Legendarna Salon Canning:

http://www.youtube.com/wa...feature=related

http://www.youtube.com/wa...feature=related (tutaj raczj jakiś układ choregoraficzny i show, niż tańczenie milongowe).

Moi ulubieńcy - Osvaldo i Coca w Sunderland Club (kolejna legenda):

http://pl.youtube.com/watch?v=mTpCXLDw4cw

i tak dalej...
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2008-07-06, 22:50, w całości zmieniany 5 razy  
0 UP 0 DOWN
 
K.B 


Wiek: 35
Dołączył: 03 Wrz 2007

UP 3 / UP 0


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2008-07-06, 12:30   

Zacny post :)
Wkradł się jednak mały błąd - Lo de Celia w Buenos <- zły link.

Trzeba się wkrótce wybrać na jakąś milonge ! Na festiwal w Krakowie niestety nie mam co liczyć :(
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-07-06, 12:34   

Dzięki za antropologiczno-socjologiczną czujność :) . Link poprawiono. Co do milongi, to chyba najprędzej w Oławie. Albo wracamy do Energique w środę. Czas wracać na parkiety :) .

Pozdro K.B. i dla Kaś też :) .
0 UP 0 DOWN
 
K.B 


Wiek: 35
Dołączył: 03 Wrz 2007

UP 3 / UP 0


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2008-07-09, 12:44   

Franco Zarrazzo napisał/a:
Albo wracamy do Energique w środę

Aktualne? O której ? :)
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-07-09, 14:19   

Hej! Ja nie mogę - utknąłem przy pisaniu bibliografii do konspektu. Jutro rano mam oddać.

Najbliższe milongi w okolicy:

10 lipca 2008, czwartek, godz.19
Milonga na Wzgórzu Partyzantów
ul. Kołłątaja, Restauracja Prowokacja


Wzgórze Partyzantów

12 lipca 2008, sobota, godz.2o
Milonga Weselna Oli i Tomka
w klubie Stodoła w Oławie
więcej w dziele -"Wydarzenia"
Bilet wstępu – kupon dużego lotka dla Państwa Młodych (na sobotnie losowanie)!


13 lipca 2008, niedziela, godz.20
Wrocław, dziedziniec Arsenału
koncert w ramach XII Festiwalu Muzyki Kameralnej "Wieczory w Arsenale"
pod patonatem JE Ambasadora Republiki Argentyńskiej w Polsce, pana Carlosa Alberto Passalacqua, w programie m.in. A Piazzola
więcej w dziele -"Wydarzenia"

14 -17 lipca 2008, poniedziałek-czwartek, godz.18.30-20.30
wakacyjny intensywny kurs tanga argentyńskiego dla początkujących
więcej w dziale -"Nasze kursy"

14 lipca 2008, poniedziałek, godz.21
Milonga w klubie Kamfora

17 lipca 2008, czwartek, godz.21
Milonga w klubie Mleczarnia
wybór muzyki: Tomasz Rutkowski

21 lipca 2008, poniedziałek, godz.21
Milonga w klubie Kamfora

24 lipca 2008, czwartek, godz.19
Milonga na Wzgórzu Partyzantów
ul. Kołłątaja, Restauracja Prowokacja

28 lipca 2008, poniedziałek, godz.21
Milonga w klubie Kamfora

31 lipca 2008, czwartek, godz.19
Milonga na Wzgórzu Partyzantów
ul. Kołłątaja, Restauracja Prowokacja

2 siepnia 2008, sobota, godz.11.30-13.30
Technika dla kobiet - warsztaty

3 siepnia 2008, niedziela, godz.16.00-19.15
Warsztaty z cyklu "Jak czerpać więcej przyjemności z tańca"

Za: http://tangoki.dzs.pl/

Pozdro - Franco
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2008-07-09, 19:41, w całości zmieniany 1 raz  
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-08-05, 07:33   

Trochę się zapuściłem w tym wątku. Gwoli przypomnienia, nieco Nostalgii i innych tang - piękna prezentacja:

http://pl.youtube.com/watch?v=amQ0eMEDrhk

Z innych wiadomości - firma Best Film wprowadza na rynek polski dokument (chyba) zatytułowany: CAFE DE LOS MAESTROS

Informacje ze strony dystrybutora:

Tytuł oryginalny:CAFE DE LOS MAESTROS
Reżyseria:Miguel Kohan
Kategoria:muzyczny
Kraj produkcji:USA, Brazylia, Wielka Brytania, Argentyna
Rok produkcji:2008
Czas trwania:90 min.
Wiecznie żywe legendy tanga argentyńskiego w dokumencie porównywanym z „Buena Vista Social Club”. „Cafe de los maestros” to epopeja muzyczna, zawierająca najwspanialsze tanga z lat 40-tych i 50-tych minionego stulecia, w interpretacji największych sław tamtego okresu, jak Atillio Stampone, Leopoldo Federico.

Santaolalla, dwukrotny zdobywca Oscara (za muzykę do Babel i Tajemnica Brokeback Mountain), a także pomysłodawca tego projektu, chciał przedstawić swoją wizję sztuki, która według niego wpływa na poczucie tożsamości. Podkreślił, że przede wszystkim zależało mu na pokazaniu „że ta muzyka w dalszym ciągu tętni życiem, nadal grana jest przez muzyków z pasją”.

(http://bestfilm.pl/run/film?id=166)

Zwiastun: http://pl.youtube.com/watch?v=bi8C7m8TVxU


Film można obejrzeć za kilka dni tu:

9.08.2008, godz. 22:00 - pokaz filmu "Kawiarnia Mistrzów" ("Cafe de los Maestros") na Festiwalu Filmu i Sztuki DWA BRZEGI 2008, Kazimierz Dolny-Janowiec n/Wisłą

Festiwal Filmu i Sztuki DWA BRZEGI jest spotkaniem ze sztuką w wielu odsłonach. Zarówno Kazimierz jak i Janowiec, ze swoistym klimatem i atmosferą, to miejsca wymarzone by zagościła tam muzyka.
"Kawiarnia Mistrzów" ("Café de los Maestros"); reż. Miguel Kohan
Argentyna, Brazylia, USA (2008); 90 min.; Sekcja "Muzyka moja miłość"
Zamek w Kazimierzu
godz. 22.00 - 23.35

Z innych miejsc w sieci: Tango to nie tylko taniec. Nad La Platą to sposób na życie. Argentyński pisarz Macedonio Fernández kiedyś powiedział: "Tango to jedyna rzecz, o której nigdy nie będziemy rozmawiać z Europą". Tango należy do Argentyny. Film prezentuje wyjątkowych muzyków, twórców klasycznego repertuaru tanga, jak też członków zespołów i orkiestr, którzy zyskali sławę w latach 40-tych i 50-tych ubiegłego stulecia – w czasach złotej ery tanga. Naszym przewodnikiem po tangu będzie kompozytor i muzyk, zdobywca dwóch Oskarów i ubiegłoroczny gość Festiwalu Filmu i Sztuki DWA BRZEGI - Gustavo Santaolalla.


Inne zajawki: http://pl.youtube.com/wat...feature=related

Un Abrazo tanguero - Franco
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2008-08-05, 07:35, w całości zmieniany 2 razy  
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-08-07, 03:55   

Tango pod mikroskopem:

Taniec z neuronami

Wykorzystując najnowsze techniki badawcze, zobrazowano złożoną neuronalną choreografię, na której opiera się taniec.
Steven Brown i Lawrence M. Parsons

Poczucie rytmu jest dla nas czymś tak naturalnym, że często dajemy mu wyraz niemal nieświadomie: słysząc muzykę, bezwiednie przytupujemy lub kołyszemy się do taktu. Wszystko wskazuje, że ta zdolność to ewolucyjna nowość. Nie mają jej pozostałe ssaki, a prawdopodobnie także żadne inne zwierzęta. Na tej skłonności do podświadomej zabawy opiera się taniec - złożony zestaw zgranych z rytmem kroków, obrotów i ekspresyjnych gestów. Wykonywany zespołowo jest chyba najdokładniej zsynchronizowaną aktywnością grupową, wymagającą koordynacji w czasie i przestrzeni w stopniu w zasadzie niespotykanym w innych sytuacjach społecznych.

Mimo że taniec jest dla człowieka tak ważnym sposobem wyrażania emocji, neurobiolodzy nie poświęcali mu dotąd zbyt wiele uwagi. Dopiero ostatnio, stosując nowoczesne techniki obrazowania czynnościowego, przeprowadzili pierwsze badania mózgu tancerzy amatorskich i zawodowych. Miały one wyjaśnić m.in., jak tańczący orientują się w przestrzeni, jak udaje im się zsynchronizować kroki z muzyką oraz na jakiej zasadzie w ogóle uczą się złożonych sekwencji uporządkowanych ruchów. Dzięki tym wynikom uzyskaliśmy wgląd w skomplikowane, skoordynowane działanie ośrodków mózgu niezbędne do wykonania nawet najprostszego tanecznego kroku.

Złap rytm
Neurobiolodzy od dawna badali izolowane ruchy, na przykład kiwanie stopą czy stukanie palcami. Dzięki temu wiemy, jak mózg koordynuje takie proste czynności. Podskoki na jednej nodze - nawet bez równoczesnego klepania się po głowie - wymagają od układu czuciowo-ruchowego mózgu obliczeń związanych z orientacją przestrzenną, utrzymaniem równowagi, oceną zamiaru, przebiegiem w czasie
i jeszcze wieloma innymi szczegółami. W uproszczeniu obszar zwany tylną korą ciemieniową (położony z tyłu mózgu) przekłada informację wzrokową na rozkazy ruchowe, wysyłając impulsy dalej, do planujących ruchy obszarów w korze przedruchowej i w dodatkowym polu ruchowym.
Z nich sygnały biegną do pierwotnej kory ruchowej, a ta wytwarza impulsy nerwowe wysyłane do rdzenia kręgowego i dalej do mięśni, powodujące ich skurcz.

Równocześnie receptory czuciowe w mięśniach przekazują do mózgu informację zwrotną o położeniu ciała. Wędruje ona z rdzenia kręgowego do kory mózgu. Dociera także do obwodów podkorowych w móżdżku (tylno-dolnej części mózgu) i w jądrach podstawnych (położonych w głębi mózgu), które m.in. na jej podstawie aktualizują polecenia motoryczne i doprecyzowują je. Nadal jednak nie wiemy, czy te same mechanizmy odpowiadają za kontrolę ruchów tak złożonych i pięknych, jak chociażby kręcenie piruetu.
Poszukując odpowiedzi na to pytanie wraz z Michaelem J. Martinezem z Univeristy of Texas Health Science Center w San Antonio przeprowadziliśmy pierwsze czynnościowe badania obrazowe mózgu podczas wykonywania ruchów tanecznych przez miłośników tanga. Skanowaliśmy mózgi pięciu tancerzy i pięciu tancerek w aparacie do emisyjnej tomografii pozytonowej (PET). Metoda ta pozwala na rejestrację zmian przepływu krwi. Jego zwiększenie w jakimś obszarze mózgu interpretuje się jako oznakę podwyższenia aktywności położonych tam neuronów.

Badani leżeli na plecach w komorze skanera, mieli unieruchomioną głowę, ale mogli poruszać nogami i przesuwać stopy po nachylonej płycie. Na początek poprosiliśmy o wykonanie tzw. kwadratu (pochodzącego z salidy, wyjściowego kroku tanga argentyńskiego) do rytmu instrumentalnej muzyki odbieranej przez słuchawki. Następnie wykonywaliśmy skan, gdy badani napinali mięśnie w takt muzyki, nie przesuwając nóg. Zarejestrowaliśmy tym samym obraz podstawowej aktywności mózgu wywołanej samym napinaniem mięśni. Odjęcie jej od aktywności zarejestrowanej podczas "tańca" miało pozwolić na namierzenie obszarów mózgu, które odpowiadają za przemieszczanie nóg w przestrzeni i ich poruszenia według określonego wzorca.

Dokończenie artykułu w sierpniowym numerze Świata Nauki
http://www.swiatnauki.pl/swiat_nauki.php?id=8
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2008-10-17, 07:42   

Luis Bianchi i Daniela Pucci w zasięgu ręki.

Z Forum Tangueros:

Cytat:
Witam,
informuję, że 17 października w Oławie (klub "Stodoła" ul Łąkowa 1a Oława) będą gościli Luis i Daniela, nauczyciele, którzy przyjeżdżają prowadzić warsztaty do Wrocławia. Z pewnością będzie sporą przyjemnością podziwiać ich taniec
początek milongi 20:00

uściski
Ola


Od tej pary zaczęła się nasza brzeska Magia Tanga. Osobiście serdecznie polecam spotkanie i warsztaty.

Warsztaty:

Cytat:
18-19.10.2008 - warsztaty tanga we Wrocławiu

Prowadzenie: Luis Bianchi & Daniela Pucci

Program warsztatow

Sobota
1. Wszystko, co musisz wiedzieć o giro
2. Alteraciones: niespodziewane zmiany kierunku
3. "Przekręcone" ocho
4. Charakter ruchu w milondze

Niedziela
5. Jak znależć i użyć centrum
6. Wprowadzenie do volcady
7. Płynne colgady
8. Popłynąć z muzyką

CENA:
Calosc /8 zajec po 1,5 godz/ - 360zl od osoby.
1 dzien: /4 zajecia po 1,5 godz./- 220 zl od osoby.
Pojedyncza lekcja: 60zl.

ZNIZKI:
Dla osob, ktore zglosza sie DO 15 WRZESNIA i wplaca zaliczke /100zl/:
Calosc: 300 zl
Polowa: 180 zl .
Organizator:
Tatiana
tel: 601-540-828
mail: tatianal@kr.onet.pl
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2008-10-17, 07:44, w całości zmieniany 1 raz  
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2009-02-10, 11:04   

O Tangu w Tygodniku Powszechnym:


Wir tęsknoty

Nie ma jednego tanga, jak nie ma dwóch takich samych tancerzy. Tango to nie są kroki. To myśl, którą tańczysz.

http://tygodnik.onet.pl/3...ty,artykul.html
2009-02-10

Ważna jest tradycja, która stworzyła tango, wszystkie rasy, kultury i pokolenia, które się na nie złożyły. Tańce afrykańskich niewolników, miejscowych gauchos i napływowych emigrantów. Tanga tańczone w spelunkach, szynkach, przez kolorowych i białych, marynarzy, robotników portowych i pastuchów. I późniejsze „oczyszczone” tanga salonowe. To wszystko splata się w jedno z największych szaleństw tanecznych wszystkich czasów.

Jak pojedynek

Lata 70. XIX w. Rząd argentyński wydaje dekret zachęcający do imigracji elitę europejską. Korzystają z niego masowo mieszkańcy południowych Włoch, Rosji, hiszpańskiej Galicji. Z drugiej strony na stolicę napierają gauchos (pół-Indianie, pół-Hiszpanie, najmowani wcześniej do wypasu bydła). Nie pasują do miasta, tęsknią do przestrzeni i wolności. Buenos Aires obrasta łańcuszkiem biednych dzielnic. Na ulicach słychać milongę, w porcie habanerę (karaibski taniec ludowy), w lokalach candombe (taniec afrykański). Do tego dołączają melodie pieśni rosyjskich, żydowskich i polskich. Każdy przywiózł tu swoją tradycję, swoje tęsknoty i marzenia. Splot różnych tonów i odcieni tworzy tango.

Z początku jest to taniec męski: pojedynczy krzyk tęsknoty za lepszym światem, opowieść o zdradach i ranach. Z czasem mężczyźni zaczynają tańczyć ze sobą – na ulicach, w knajpach i domach publicznych. Tango, jak picie i karty, staje się próbą sił w oczekiwaniu na wino, pracę lub kobietę, rytualnym bezkrwawym pojedynkiem. Stąd prawdopodobnie „trasy” taneczne – do przodu, do tyłu, obrót i znów po linii prostej.

Koniec stulecia. Tango wychodzi na ulice i do lokali, tancerkami przestają być prostytutki. Wykwita mnóstwo akademii tańca, lokali tanecznych i podrzędnych tancbud. Nadal jednak kobiety odpłatnie użyczają siebie jak instrumentu. Są narzędziem, którym mężczyzna opowiada swoją historię.

Przyśpiewki szybko zastępuje pianola z taśmami. Równie szybko jej miejsce zajmują uliczni grajkowie (najczęściej trio: skrzypce, flet, gitara): grają do pierwszej krwi i zwijają się do kolejnego lokalu. Tym wszystkim nasiąkają tanga, a posklejane melodie powoli nabierają stałej formy. Z czasem dołącza bandoneon – przypominający akordeon niemiecki instrument, używany na bawarskich potańcówkach i uroczystościach religijnych (przedostał się do Buenos Aires wraz z niemieckimi marynarzami). Jego dwugłosowość (przyciśnięcie guzików – dźwięk jasny, przezroczysty, ściśnięcie harmonii – szorstki, chrapliwy) doskonale oddaje naturę ludzkiej duszy. I tanga.

Jak wyzwolenie
Na uliczne potańcówki tłumnie zaczynają przybywać dzieci z bogatych domów. Tango z ulicy przenika na salony, a do lokali napływają pieniądze. Pojawiają się lokalne orkiestry i kompozytorzy. Muzyka z barów wabi kobiety. Mężczyźni protestują przeciw temu, żeby tańczyły je ich siostry, żony i córki. Wybucha pierwsza rewolucja feministyczna w Buenos Aires, w efekcie której kobiety zaczynają tańczyć tango.

Przekroczenie norm społecznych wywołuje skandal – wszyscy tangueros (tańczący tango) są odsądzani od czci przez Kościół, a taniec obwiniany jest o rozkład życia rodzinnego.

Pierwsze tanga pozostają niezapisaną opowieścią, zapewne były instrumentalne. Może pojedyncze frazy powstawały spontanicznie w toku nocnych wrażeń. Dopiero na salonach do melodii dołącza pieśń. Symbolicznym przełomem staje się występ Carlosa Gardela. W 1917 r.

ten znany wykonawca pieśni kreolskich, śpiewając tango „Mi noche triste” („Noc moja smutna”) z muzyką Samuela Castrioty i słowami Pascuala Contursiego, staje się symbolem tanga i uwalnia je z przedmieść argentyńskich.

Tango trafia do Europy na początku XX w. Bogaci Argentyńczycy raz do roku odbywali podróż na Stary Kontynent. Ich synowie zostawali tu na studia i uczyli rówieśników, jak się bawi ulica w Buenos Aires. Paryż natychmiast podchwytuje ten taniec. Powstają „Dzienniki” Ana?s Nin i obrazy kubistów, Isadora Duncan zrywa z tradycją klasycznego baletu, Coco Chanel kreuje wizerunek nowej, niezależnej kobiety. Tango podbija Paryż i rozpoczyna triumfalny pochód przez świat, szybko zyskując sobie także przeciwników. W purytańskiej Wielkiej Brytanii zostaje zakazane w 1907 r. We Francji rzecz miałaby się pewnie podobnie, gdyby nie salonowa ewolucja tanga, która odebrała mu wyzywający charakter. Pius X w imieniu Watykanu obwołuje tango źródłem grzechu. Ale już jego następca, Pius XI, zmienia opinię po występie sławnego tancerza, Casimira Ain. Tango uznane zostaje za sztukę.

Lata 50. to złoty okres tanga. Polityka społeczna rządu Perona faworyzuje w Argentynie klasę średnią, co przyczynia się do rozwoju przemysłu rozrywkowego. Powstaje wiele lokali i boisk sportowych. Wszędzie tam wieczorami spotykają się ludzie, żeby tańczyć tango. Z czasem w każdej dzielnicy powstaje tangeria (przez nas nazywana milongą, co po argentyńsku znaczy dokładnie „potańcówka”). Okoliczne rodziny schodzą się tam w określone dni tygodnia. Każda ma swój stolik, przy którym siadają babcia, dziadek, rodzice i dzieci. W tych warunkach powstaje zwyczaj cabeseo, proszenia wzrokiem (wystarczyło zerknąć w odpowiednią stronę). Uciera się też tańczenie całej tandy (4 tanga albo 3 szybsze utwory, tj. walc lub milonga, która jak tango jest w takcie 4/4, jednak wartości ósemkowe w milondze są dzielone w sposób 3+3+2, podczas gdy podział rytmiczny w tangu występuje co 4 ósemki). Jedna tanda to akurat tyle, żeby zdążyć się ze sobą oswoić, nacieszyć i nie przesycić. A jeśli jest źle, to też wytrzymać.
Po 1955 r. przychodzi załamanie ekonomiczne. Pojawia się godzina policyjna i bary zaczynają być kontrolowane. Tango w Argentynie wypierane jest przez telewizję, Beatlesów, jazz oraz brazylijską bossa novę. Nad La Platą nastaje dyktatura wojskowa. Zakazy zgromadzeń publicznych gaszą tango na ćwierć wieku.

Jak koło historii

W latach 80. i 90. tango przeżywa renesans, m.in. dzięki przedstawieniu „Tango Argentino” czy filmowi „Tango” Carlosa Saury, dzięki zespołom Gotan Project, Bajofondo czy Juanowi Caceresowi. A przede wszystkim za sprawą Astora Piazzolli. Był on jednym z najważniejszych kompozytorów tworzących tanga po II wojnie światowej, założycielem Quintetto Nuevo, zespołu, który otwiera nowy rozdział w historii tanga: tango nuevo. Łączy tradycję z nowoczesnymi technikami kompozytorów – Ravela, Messiaena, Schönberga, Bartóka czy Strawińskiego.

Teraz w Buenos Aires rozwija się tango-biznes. W odpowiedzi na europejskie zapotrzebowanie powstaje mnóstwo szkół. Wielu bezrobotnych zaczyna tańczyć tylko po to, by uczyć i zarabiać. Przed planowanym wyjazdem do Argentyny lepiej zasięgnąć informacji u osób, które niedawno tam były. Wybrać styl, szkołę, która się w nim specjalizuje, i nauczyciela, który stanie się przewodnikiem.

W Buenos Aires istnieje mnóstwo tangerii. Część jest nastawionych na nowy styl, część na stary. Nowy styl stworzyło młode pokolenie, które miało dość niewygodnego milongero. Bo milongero boli. To są przeprostowane kolana i sztywna postawa. Tango nuevo całą współczesną wiedzę o ciele próbuje włożyć w starą formę. Mniej elegancji, więcej bycia ze sobą w jednym wspólnym ruchu. Więcej miękkości i wygody.

Podstawowa zasada: na milongę chodzi się pojedynczo. Jeśli kobieta wchodzi na salę z mężczyzną, nikt jej nie poprosi. Kolejna: jeśli zgadza się na kawę, zgadza się na łóżko. Na parkiecie pary cały czas się zmieniają. Taniec odbywa się w kierunku odwrotnym do wskazówek zegara. I wszyscy tańczą z osobami na swoim poziomie. Początkujący tańczą w środku, zaawansowani na zewnątrz koła, by się pokazać. Obowiązuje elegancki strój. Młode Argentynki preferują styl sportowy (luźne dresowe spodnio-spódnice), panie – półdługie spódnice z rozcięciem. Kabaretki i węże boa to tylko europejski sen o tangu.
W Argentynie tango jest kulturą niską. Na lokalne milongi chodzi stary pan szewc i pani z piekarni. Tego samego dnia o tej samej porze siadają przy swoim stoliku. Siedzą, patrzą, szukają wzrokiem, proszą, tańczą. I to nie jest tango namiętne i szalone, to jest tango „człapane”. Eleganckie, ale wolne i spokojne. Cała masa turystów zadeptuje te zasady. Proszą „z desantu”, uprawiają „akrobatykę”. Ginie tangowość tanga.

Jak w Argentynie

W Polsce tango odrodziło się po koniec lat 90. Pola Policzkiewicz i David Ramassamy jako pierwsi tańczą, uczą i organizują milongi (tangowe spotkania taneczne) w Warszawie. Niedługo pojawia się druga para – Agnieszka Herbich i Tomasz Potocki. Pięć lat później Jakub Korczewski otwiera w Warszawie pierwszą komercyjną szkołę „Złota Milonga” i jako pierwszy zaczyna masowe szkolenie. W tej chwili liczące się nazwiska to: Beata Maia Gellert, Pola i Janek Woźniakowie, Luiza Pasierowska, Kasia Chmielewska i Mateusz Kwaterko, Jakub Korczewski. Poza Warszawą działają Aleksandra Szyszka i Tomasz Rutkowski we Wrocławiu, Maciej Miszczak w Krakowie, Małgorzata Knopp i Jarosław Chojnacki w Trójmieście.

Ale polskim centrum tangowym pozostaje Warszawa. Szkoły, metody, warsztaty, występy i festiwale (najważniejszy to Międzynarodowy Festiwal Tanga). I to wszystko składa się na ogólny styl „warszawski”. Bardziej zmieszany i rozmiękczony niż w innych miastach.

Tango staje się coraz bardziej popularne. Ale wciąż mało jest go na zewnątrz. Szkoły są słabo rozreklamowane. Trzeba wejść w środowisko, żeby zorientować się, u kogo warto się uczyć i gdzie. Tango jest ukryte, bo nie jest łatwe. Wymaga wysiłku, wytrwałości, pracy. Ale niesie ze sobą dużo satysfakcji. Do tanga się dojrzewa. Jest jak kultura wina czy herbaty. Wiąże się z ogólnym poziomem świadomości, społeczeństwa i jednostek. Trzeba coś przeżyć, zrozumieć, zauważyć. Dlatego średnia wieku na warszawskich milongach to 30+ i 50+, wyższe wykształcenie, osiągnięcia zawodowe i ciągłe poszukiwania: odpowiedzi, pytań, namiętności albo ukojenia. W muzyce, tańcu, wspólnym ruchu z kimś, z kim można pomilczeć o cierpieniu, tęsknocie, nadziejach i marzeniach.

Tango jest estetyką ciszy. Wspólnym milczeniem. Wspólną próbą, żeby tę jedyną chwilę razem przetańczyć jak najuważniej, jak najpiękniej, jak najlepiej.

Tekst powstał dzięki pomocy Beaty Mai Gellert i jej szkoły tanga.
0 UP 0 DOWN
 
Grzech 


Wiek: 47
Dołączył: 05 Wrz 2005

UP 20 / UP 9



Wysłany: 2009-02-10, 12:41   Nie rozumiem

Szanuję autora (lub autorkę) tekstu, ale doprawdy trudno mi zrozumieć zachwyt nad tańcem. Choc jestem od wielu lat kibicem sportowym, ba, byłem półprofesjonalnym sportowcem przez kilkanaście lat swego życia, grałem w polskiej drugiej lidze, uprawiałem bardzo techniczną dyscyplinę sportu, wiem, jak duzo wysiłku trzeba włozyć w to, by robić pewne rzeczy na profesjopnalnym poziomie, to sportu pod nazwa "taniec" nie zrozumiem. Zreszta, swoją dyscyplinę tez nie uważam za zbyt mądrą;-).
Uprzedzam ripostę życzliwych pod tytułem: "taniec to sztuka, nie sport." Dlaczego zatem nie ma Mistrzostw Świata w Malowaniu Pejzarzy Górskich?
Rzecz jasna osoby uważające taniec za sztukę nie przeszkadzają mi zupełnie, mam podziw dla umiejętności zawodowych tancerzy (nawet amatorskich, skoro sam nie tańczę:-)) i jestem w stanie uwirzyc, gdy jeden z forumowiczów pisze, że taniec pomógł mu stanąc na nogi. Jednakowoż całej optoczki wokół tego sportu nie będe w stanie pojąć.
Aczkolwiek chętnie obejrze, dlatego zapytuję Franco - kiedy będe miał możliwośc obejrzenia Ciebie performujacego tenże techniczny sport? Tylko nie odpowidaj, że "spprtu performować nie będziesz";-)
0 UP 0 DOWN
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Zobacz posty nieprzeczytane

Skocz do:  

Tagi tematu: tango, to, zycie


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template BMan1Blue v 0.6 modified by Nasedo
Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 33
Nasze Serwisy:









Informator Miejski:

  • Katalog Firm w Brzegu