Forum Brzeg
Forum miasta Brzeg. (ISSN 1869-609X)

Uczucia - Dojrzewanie do samotności

smooth - 2006-11-09, 21:12
Temat postu: Dojrzewanie do samotności
Cytat:
Renata Arendt-Dziurdzikowska
Zwierciadło, nr 3/1913, Marzec 2006


Samotność to wyrok wydany na siebie: dożywocie w pojedynczej celi. Samotność to świadomość, że we mnie jest wszystko, czego potrzebuje, źródło życia, które ogrzewa i karmi. Droga od złej do dobrej samotności jest jak wspinanie się na szczyt góry – chwilami trzeba się nieźle napocić, ale ileż z tego wysiłku satysfakcji, radosnej wibrującej energii w ciele, jasnych przestrzeni wokół. Ile jeszcze do szczytu?


Chciałbym was uraczyć bardzo dobrym artykułem o samotności, niemniej jednak zacznę od skromnego wstępu, coby nie zniechęcic do czytania..a zachęcić do rozmowy. W miarę zainteresowania skopiuje cały artykuł lub fragmentami :)

Tymaczasem zapraszam do dyskusji i jak również dzielenia się własnymi przeżyciami i myślami !!

Cyborg - 2006-11-10, 09:56

Rozróżniłbym w tym kontekście dwa aspekty: "bycie samemu" oraz "samotność - sensu stricto". "Bycie samemu" to ogólnie mówiąc bycie bez partnera życiowego. Natomiast "samotność" to stan umysłu występujący niezależnie od tego czy kogoś mamy czy jesteśmy sami. Samotność to problem egzystencjalny, nad którym głowią się przedstawiciele filozofii, psychologii, socjologii. Jeden z filozofów napisał wręcz "Człowiek zawsze jest sam". :wink:
smooth - 2006-11-10, 10:34

Zdecydowanie można tu wyraźnie wyróżnić tak jak piszesz
1) Bycie bez partnera życiowego, oraz
2) stan umysłowy.. wyalienowanie (choć nie chodzi mi tu a jakieś skrajne formy), poczucie odrębności i indywidualności, co właściwie sprowadza nas do banalnego stwierdzenia „że wszyscy są inni.. wyjątkowi, więc właściwie w tym kontekście jesteśmy samotni i zawsze będziemy ? Myślę, że w tym przypadku mówimy o zdrowej samotności, kiedy możemy robić coś dla siebie, pielęgnować swój mały własny świat, który pozwoli nam być istotą niezależną potrafiąca się cieszyć z tego co nas otacza niezależnie od tego czy mamy partnera życiowego czy też nie

Myślę, że samotność to problem egzystencjalny, bo o ile nie każdy czuje naturalną chęć posiadania partnera życiowego, o tyle każdy czuję potrzeba dawania choć części siebie komuś.
Patrząc konstruktywnie na problem samotności pomijając aspekt partnera życiowego, powinniśmy szukać możliwość współistnienia z innymi, pomagania im, nie zważając na to, czy ktoś będzie nam przypisywał pobudki egocentryczne czy nie.

smooth - 2006-11-11, 11:28
Temat postu: Najpierw jestem ze sobą
DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI - Cześć I



Cytat:
Najpierw jestem ze sobą

Po raz pierwszy pomyślałam o samotności jako o zjawisku przedziwnym wiele lat temu, gdy poznałam bliżej kobietę, która przez pewien czas była moją szefową. Piękna, wykształcona, od zawsze na dyrektorskich stanowiskach, a więc otoczona ludźmi, mąż znany dziennikarz, córka w renomowanej szkole. Któregoś dnia przejmująco smutnym głosem powiedziała mi, że jest bardzo samotna. Poczułam jej smutek całą sobą.
Jakoś czas potem poznałam Olgę. Prosta i zwyczajna, nie zabiegała o niczyje względy. Po śmierci męża przeniosła się na wieś, pracowała w bibliotece gminnej, uprawiała ogród, czytała książki i malowała obrazy. „Cieszę się z obecności innych wokół mnie, ale też kocham moją samotność: - mówiła z uśmiechem. Paradoksalnie to do Olgi lgnęli ludzie, żeby przy niej odpocząć i się ogrzać.
Ci z nas, którzy doświadczają złej samotności, mówią, że czują się jak na bezludnej wyspie, odcięci od wszystkiego, co pobudza do życia; albo że są ciągle głodni: bliskości z ludźmi, rzeczy, uznania, niczym nie mogą się nasycić. Ale świadomość tego głodu to już pierwszy krok w naszej wspinaczce na szczyt samotności dobrej, karmiącej. Bo najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy odcięci od siebie i innych. Wyćwiczyliśmy wiele sposobów, byle tylko nie czuć bólu tego głodu. Niech się wyda: tak, zagłuszam swoją samotność. Czym?

Roztropek - 2006-11-11, 21:59

Cyborg napisał/a:
Rozróżniłbym w tym kontekście dwa aspekty: "bycie samemu" oraz "samotność - sensu stricto".
Ta druga samotność ma wiele odmian:
- samotność długodystansowca;
- samotność rybaka ("Stary człowiek i morze");
- samotność w wielkim mieście;
- samotność zakonnika w celi;
- samotność pustelnika;
- samotność rozbitka na bezludnej wyspie;
- samotność szpiega;
- samotność pensjonariusza domu starców;
- samotność kierowcy TIR-a;
Te i inne rodzaje samotności łączy sposób dojścia do nich. W zasadezie są dwa takie sposoby, albo na skutek negatywnego stosunku do świata (z własnego wyboru), albo na skutek zaistniałej sytuacji.

smooth - 2006-11-12, 02:53

Roztropek napisał/a:
Ta druga samotność ma wiele odmian:


Pewnie można by ich sporo jeszcze wymienić... ale na czym tak mniej więcej polegają wymienione przez Pana samotności.. tak w kilku słowach, czy najlepszym ich opisem są domysły ?

Roztropek napisał/a:
na skutek negatywnego stosunku do świata


Myślę, że słowo negatywny jest tu uproszczeniem.. być może nawet analogicznym do uproszczenia jakie stosujemy określając kogoś jako np. głupi, nienormalny, dziwny... zamiast powiedzieć "inny od nas".. ale jak najbardziej się zgadzam z tym, że samotność no nieodzowny element negatywnego stosunku do świata !!

smooth - 2006-11-12, 14:53
Temat postu: Drżę z zimna
DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI - Cześć II


Cytat:
Drżę z zimna
Wybór jest oszałamiający. To, co najbardziej nas pociąga, to telewizja i internet na okrągło, alkohol, narkotyki, szybki, niezobowiązujący seks, zakupy, randki, poświęcanie się dla innych, perfekcjonizm, objadanie się, bycie gwiazdą.
O co tu chodzi? Dlaczego zamieniamy starania o bliskość, miłość i intymność na coś, co przynosi chwilową ulgę, mimo iż wiemy, że za chwilę ból samotności wróci, często ze zwielokrotnioną siłą. Znakomicie wyjaśnia ten mechanizm Wojciech Kruczyński w swojej najnowszej książce „Wirus samotności” (2005).
Nie ma idealnych rodziców i myśmy także ich nie mieli. Dali z siebie tyle, ile mogli dać, za dużo, za mało, nie w porę, nie tak. A to znaczy, że weszliśmy w dorosłe życie głodni bliskości, w mniejszym lub większym stopniu zarażeni wirusem samotności. Każdy z nas ma go w sobie. Każdy. Musimy nauczyć się miłości od nowa.
Rodzice chcieli, byśmy byli kimś innym, niż jesteśmy: kimś dobrym, miłym, niesprawiającym kłopotów. Doskonałym. Ponieważ nie moglibyśmy przetrwać bez rodziców, robiliśmy wszystko, aby byli z nas zadowoleni, nie porzucili nas. Zapomnieliśmy o sobie. Staliśmy się sztuczni. Boimy się ujawnienia tego, co w nas ciemne i wstydliwe – dziecko w nas panicznie boi się odrzucenia, zranienia i wykorzystania. Jest jeszcze gorzej: chowając swoje mroczne tajemnice, swoją złość, wrogość, niechęć, rozpacz i żal do rodziców, którzy nie pozwolili nam być sobą, chowamy także miłość do nich, naszą łagodność, delikatność i współczucie. Zostaje tylko maska, która przywarła do twarzy: oto jestem taki, jakim chcecie mnie widzieć. Z czasem jednak staje się jasne, że ta strategia nie działa: ludzie odsuwają się od nas. Dotykamy bezgranicznej samotności.
Chorujemy. Mamy arytmię serca, kaszel, migreny, astmę, kłucie w płucach, reumatyzm, rozregulowany żołądek, owrzodzoną skórę, trwające miesiącami przeziębienia. Ludziom samotnym bardzo często jest nieustannie zimno, co prowadzi do chronicznych przeziębień.
Złość, tak skrzętnie ukrywana pod maską przystosowania, wylewa się w najmniej oczekiwanych momentach. Wściekamy się na dzieci. Wybuchamy w pracy z byle powodu. Posądzamy innych o najgorsze rzeczy, o zdradę, niegodziwość, szukamy dowodów i znajdujemy je. Wtedy inni odsuwają się jeszcze bardziej. Pozostaje już tylko wściekłość na siebie. „Idiotka” – cedzimy przez zęby i to jest jedno z delikatniejszych określeń siebie.

Naczelna PP-B - 2006-11-12, 15:39

A ja lubię pobyć wyłącznie ze sobą. Mam o czym ze sobą pomyśleć.
Chętnie zamieniłabym ten zamęt wokół siebie na dobrą samotność... Pewnie nie na zawsze, ale na jakiś czas z pewnością.
Brak możliwości choć odrobiny samotności jest także niebezpieczny dla nas samych...
Aby poznać siebie i swoje potrzeby - samotność jest niezbędna.

Zresztą tak naprawdę człowiek jest sam w sytuacjach, kiedy najmniej tego potrzebuje..., kiedy inni nie są w stanie, nawet będąc blisko fizycznie, w jakikolwiek sposób pomóc...
Ważne jest, aby nauczyć się zawczasu być i czuć się dobrze z samym sobą..., bo człowiek zawsze choruje i umiera w samotności....

gosiaczek86 - 2006-11-12, 16:06

Ostanio mialam taki czas ze nie moglam sie odnalesc sama w sobie wszystko mnie draznilo jakos nie mialam ochoty na spotkania z innymi nawet obecnosc rodzicow w domu mnie denerwowala wtedy sie ubieralam i wychodzilam chociaz jestem samotna z muzyka bez niej raczej sie nie ruszam z domu jak mam napad na chwilowa samotnosc wtedy obieram kierunek do ktoregos parku najczesciej to park wolnosci i tak sobie robie rundke po parku wracam do domu albo jest lepiej albo nie wtedy dalej muzyka i zamykam sie w pokoju.

Czasem tez mam taka ochote na samotnosc wlasnie w weekendy wole sie zaszyc w domu z ksiazka i jakos nie wiem jak inni tego nie moga zrozumiec ze zamiast na impreze wole posiedziec w domu:)

smooth - 2006-11-12, 20:25

Nie umiem powiedzieć „kocham Cię” rodzicom ? Też tak macie ? Też tak mieliście ? Czy to wyalienowanie, czy to zdystansowanie, a w niej samotność tkwi ?
Problemy nas dotykające, często powodują, że się odsuwamy od innych i od siebie. Od innych bo boimy się, że wykorzystają naszą słabość ? Od siebie bo dystans to najłatwiejsze „rozwiązanie” problemu ?
Nikt nas nie rozumie ? Nikomu nie chcemy wytłumaczyć o co chodzi ? Nie chcemy nam samym wytłumaczyć o co chodzi ? Cierpimy, a ból nas uszlachetnia ? Sami go napędzamy ?
Uważamy, że jesteśmy wielcy bo dźwigamy ten ciężar ? Tworzymy swój własny świat po to tylko, żeby nikt nie mógł zanegować reguły w nim panujące, bo przecież to nasz świat – co oni o nim wiedzą ?
To wszystko ma podwójne dno, z jednej strony czujemy się dobrze, bo to wszystko nas jakoś wyróżnia, lecz z drugiej strony poprzez wyrabianie powoli dystansu dochodzimy do stanu w którym zapominamy, że kiedyś czegokolwiek pragnęliśmy ?

O jakże wielką wartość mają te chwile, w których
Naczelna PP-B napisał/a:
Mam o czym ze sobą pomyśleć.
..to dobry stan.

Naczelna PP-B napisał/a:
Chętnie zamieniłabym ten zamęt wokół siebie na dobrą samotność...


A inni z pewnością od czasu do czasu zamienili swoją samotność na ten zamęt :) … za pewne chodzi też o jakąś równowagę, a o tą zazwyczaj najtrudniej :)

Naczelna PP-B napisał/a:
Pewnie nie na zawsze, ale na jakiś czas z pewnością.
Brak możliwości choć odrobiny samotności jest także niebezpieczny dla nas samych...
Aby poznać siebie i swoje potrzeby - samotność jest niezbędna.


O jakże prawdziwe to słowa.

Naczelna PP-B napisał/a:
Ważne jest, aby nauczyć się zawczasu być i czuć się dobrze z samym sobą

Tak. Często jednak jakieś małe coś w nas obumiera, za każdym razem kiedy do czegoś się przyzwyczajamy.. ale to „zło” konieczne !!

gosiaczek86 napisał/a:
wtedy sie ubieralam i wychodzilam chociaz jestem samotna z muzyka bez niej raczej sie nie ruszam z domu


Kiedyś miałem często napady wychodzenia przed siebie, musiałem mieć wówczas plecak… przecież ludzie obserwują, niektórzy próbują „zdobyć” kawałek naszej psychiki.. plecak zawsze nadawał mi celu.. szedłem z czymś.. po coś..

gosiaczek86 napisał/a:
jakos nie wiem jak inni tego nie moga zrozumiec ze zamiast na impreze wole posiedziec w domu:)


Bo nie próbują zrozumieć :) Ja również rezygnuję z masowych imprez, ale nie oznacza to, że zachwalam zamykanie się w 4 ścianach.. choć czasem brak nam jakichkolwiek sił, żeby wymyślić coś bardziej konstruktywnego !!

lukstapol - 2006-11-12, 21:06

Czy naprawde według was do samotności trzeba dojrzeć????
Samotność to jest pewien stan rzeczy zycia codziennego i odwieczny problem.
Czlowiek choc ma partnera zyciowego to i tak czuje sie samotny a czasami czuje pustke w tym wszystkim i zastanawia sie nad bytem w czasie rzeczywistym i w przyszlosci.
Samotnosc jest dobra ale nie na dłuzsza mete. Jest czas gdzie czlowiek zostaje sam i oddaje sie samotnosci a jest czas gdzie czlowiek staje sie samotny i nie wie co ma ze soba w tym czasie zrobic.
Nie chcialbym tu podciagac samotnosci pod haslo melancholii czy stan depresyjny - ale tak czasami sie staje ze sie wszyscy wylaczaja myslami gdzies bladza a w efekcie dopada ich smutek i melancholia.
Sam czasami bardzo czesto sie zamyslam i odbiegam myslami od rzeczywistosci - ostatnio coraz bardziej co niestety nie wrozy mi nic dobrego i pozytecznego.... :/
Chcialbym tez nadmienic ze samotnosc i brak drugiej osoby jest zlym doradcą naprawde zlym a i wiele szkod i krzywd moga wyrzadzic...:(

Owszem do wielu rzeczy czasmi trzeba dorosnąć, nawet musimy dorosnąć ale do samotności nie da sie dojrzec, wiele takich rzeczy trzeba przezyc a i one przeminą tak jak zresztą my....

smooth - 2006-11-12, 21:11

lukstapol napisał/a:
Czy naprawde według was do samotności trzeba dojrzeć????


Tak. Zdecydowanie. Zazwyczaj samotność występuje jako problem. Poradzenie sobie z pewnymi problemami, na które nie można mieć całkowitego wpływu to znaczy właśnie - dojrzeć ! ...zwłaszcza, że problem samotności można rozpatrywać na wielu płaszczyznach i z wielu ujęć..właśnie próbujemy to robić !!

lukstapol - 2006-11-12, 21:21

smooth napisał/a:

Tak. Zdecydowanie. Zazwyczaj samotność występuje jako problem[...] na które nie można mieć całkowitego wpływu to znaczy właśnie - dojrzeć ! ...zwłaszcza, że problem samotności można rozpatrywać na wielu płaszczyznach i z wielu ujęć[...]!!


Powiedz mi jak według Ciebie powinno wygladać takie dojrzewanie do samotności.

Bo z tego co mi jest wiadome - samotność to jest pewnien stan rzeczy, stan duchowy, na któy jak sam napisales nie mamy wpływu. Tak samo jak nie można dorosnąć do bycia ojcem np. tak nie można dorosnąć do samotnosci....

Musimy docenic pewne stany zycia i je uszanowac bo zycie kieruje nami nie my zyciem a jak manipulujemy przy zyciu to nie wychodzi nam to na dobre.

lukstapol - 2006-11-12, 21:26

http://osamotnieni.republika.pl/ - moze tu znajdziemy sens bycia samotnym białym żaglem bądź odmieni nas i ten stan rzeczy....
smooth - 2006-11-12, 21:41

Oj kolego lukstapol, nie przypisuj mi słów, które nie napisałem.
Nie napisałem, że samotność to stan, na który nie mamy wpływy, tylko napisałem
smooth napisał/a:
Poradzenie sobie z pewnymi problemami, na które nie można mieć całkowitego wpływu
..więc po pierwsze: "nie można mieć całkowitego wpływu, a po drugie w tym zdaniu pisałem o dojrzewaniu do pewnych problemów.
Nie mogę Ci odpowiedzieć na to pytanie
lukstapol napisał/a:
Powiedz mi jak według Ciebie powinno wygladać takie dojrzewanie do samotności

..bo mam wrażenie, że nie uwzględniasz rozciągłości problemu / tematu.
Proponuję byś przeczytał od początku wszystkie wypowiedzi i wtedy zadał pytanie (choć nie czuje się specjalistą w dziedzinie samotności.. bo to jest temat tak samo śliski jak miłość itp..) skonstruowane tak bym nie musiał się domyślać, o który aspekt samotności chodzi ....

lukstapol napisał/a:
Bo z tego co mi jest wiadome - samotność to jest ..


A skąd jest Ci to wiadome ? Od razu mówię, że według mnie dyskusja na poziomie definicji nie ma tu najmniejszego sensu.... właściwie to wypowiedzią pewnie przyczyniam się do nie zamierzonego przeze mnie kierunku dyskusji :)

lukstapol napisał/a:
bo zycie kieruje nami nie my zyciem a jak manipulujemy przy zyciu to nie wychodzi nam to na dobre.


O mój drogi kolego, chciałeś chyba napisać, ze Tobą życie kieruje, bo ja póki mam siły to będę się starał kierować moim życiem.. a poza tym co to znaczy "manipulujemy przy życiu to nie wychodzi nam to na dobre" ????? ...

Być może moim błędem jest kopiowanie artykułu po fragmencie, niemniej jednak nie chciałem odstraszyć zbyt dużą liczbą znaków. Oczywiście na koniec skopiuje artykuł cały, wówczas będzie szansa na weryfikacje niektórych poglądów !

lukstapol - 2006-11-12, 21:59

Przepraszam jeśli Ci przypisałem nie twoje słowa.
Chciałbym nadmienic ze w życiu codziennym przewija nam sie choć nutka samotnośći.
Na pewno jak na swój wiek jesteś dojrzałym człowiekiem i kierujeszswoim życiem tak by być w nim szcześliwy i miec jak najmniej trosk.

Czasami w zyciu jest tak że ze swoimi problemami zostajemy sami i wtedy stajemy sie samotni, zmagamy sie w tym momencie z losem choc sa ludzie ktorzy staraja sie nam pomoc to my i tak ja odrzucamy bo chcemu byc sami z tym problemem i przemyslec wiele rzeczy - oddajemy sie samotnosci i smutkowi.

Temat miłośći czy samotności jest tematem napewno rozleglym i nie tyle co śliski ale trudnym do romowy i rozumienia.

NIkt nie jest ekspertem zyciowym czy ekspertem od samotnosci, nawet filozofowie nie chca nie moga odpowiedzie na wiele pytan dotyczacych zycia.

Zapytales czemu jest mi to jest znajome - dostalem ostatnio bardzo w kosc wiele rzeczy obrócilo sie przeciw mnie - czasami z winy mojej czasami nie, wtedy staralem sie ja pokierowac zyciem swoim i moze nieudolnie mi to wyszlo - za co ponioslem sromotna klęskę.... nic nie jest idealny ani perfekcyjny.....
Sam sie oddaje naprawde bardzo czesto samotnosci - zamysleniu, mysle o kazdym dniu przede mna jak i za mna.

Niby jak wynika z fragmentu artykułu - samotność to odnalezienie złotego środka, celu w życiu by wspinać sie na jego wyzyny tylko nikt nie wspomina ile to jest naprawde czasu poswiecenia i sily by znalesc sie na szczycie i szybko nie spasc z niego by nie zamienilo to sie w "syzyfową pracę", bo nie na tym to wszystko polega....

smooth - 2006-11-12, 22:20

lukstapol - :)


To ja może jeszcze też coś dodam :)
Każdy z nas zna / poznaje złożoną naturę samotności borykając się z problemami dnia codziennego, dostając przy tym często w kość. Sam nie raz dostałem i sam pewnie spowodowałem u kogoś ból, nawet o tym nie wiedząc.
Niestety tak samo jak śliski / rozległy / właściwie bez możliwości jego całkowitego zrozumienia jest problem samotności, tak samo trudne i czasem nie możliwe do rozwiązania są problemy z samotnością związane, czy to mówimy o samotności na wskutek braku ukochanej / ukochanego, czy o jej pozostałych formach. W tych wszystkich dziedzinach życia gdzie umysł płata nam niesamowite figle, utrudniając funkcjonowanie często / czasem /… łatwiej jest się z problemem oswoić niż go rozwiązać.
Domyślam się, że autorce kopiowanego przeze mnie artykułu chodziło właśnie o pomoc w oswojeniu się z pewnymi problemami…takie działanie jakby na zasadzie balsamu.
Artykuł uznałem za ciekawy bo sam po przeczytaniu doznałem burzy emocji, ale również pomógł mi spojrzeć na problem na świeżo bardziej konstruktywnie.

Samo słowo „dojrzeć” – mogłoby nas doprowadzić do nie wiadomo jakich dyskusji, bo przecież można by dyskutować i dyskutować, nad znaczeniem słowa „dojrzeć”.
Czasem bardzo ważną rzeczą w komunikacji werbalnej, jak również w słowie pisanym jest przypisanie odpowiednich intencji rozmówcy / autorowi artykułu ..czy też autorowi posta.
Myślę, że w kontekście artykułu, dobrym skojarzeniem ze słowem dojrzeć… będzie słowo oswoić !! (postaram się jeszcze przytoczyć fragment z "Małego Księcia" dotyczący właśnie oswajania)

lukstapol - 2006-11-12, 22:33

Dobrze to ująłęś - oswoiś się.....

Tylko że to oswajanie się z wieloma rzeczami trwa bardzo długo i jest to etap ciezkiej pracy i zaglebienia sie bardziej w to co sie robi

Czasami by nikogo nie zrazic, zranic sterujemy samym soba stad tez czasami wynika swiadomosc bycia samotnym bo analizyjemy krok po kroku co mamy zrobic by by odniesc z tego tytulu zadowolnie siebie i drugiej osoby.

smooth - 2006-11-12, 22:42

lukstapol napisał/a:
bo analizyjemy krok po kroku co mamy zrobic by by odniesc z tego tytulu zadowolnie siebie i drugiej osoby.


Myśle, że oboje wiemy jak to mniej więcej działa..choć raczej bardziej jak trudne to jest, dlatego tym bardziej ważne jest umiejętność korzystania z rad innych.. jak również dać się czasem ponieść takim artykułom.. uwierzyć im.. ich "magii"..:)

smooth - 2006-11-12, 22:44
Temat postu: Nudzę się, gdy nie mówisz o mnie
DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI - część III



Cytat:
Nudzę się, gdy nie mówisz o mnie
Tak mi kogoś brak, że nie mogę tego znieść. Więc szukam mężczyzny, kobiety, która mnie uratuje, zapełni pustkę, czarną dziurę. Ale nie wiem jeszcze, że to się nigdy nie uda, bo związek z drugim człowiekiem nie jest od tego. Zakochuję się, wpadam w narkotyczny raj. Jest cudownie, pasujemy do siebie idealnie. Aż do pierwszego nieporozumienia, błędu (zapomniał o urodzinach, spóźniła się), który urasta do przestępstwa. Budzi się wściekłość, nienawiść: nie chcę być z kimś takim, oszukiwała mnie. Lepiej być samotnym, niż narażać się na cierpienie.
Albo tak: Jeśli nie możesz wypełnić mojej pustki, nic już nie ma sensu i znaczenia, bez ciebie nie istnieję, unieważniam siebie i swoje życie, pomyślę, jak je zakończyć.
Inny wariant: Skoro nikt nie chce zaopiekować się mną, ja się zaopiekuję, będę czerpać zadowolenie z tego, że uszczęśliwiam innych. Nie wiem, co to miłość i bliskość, dlatego gdy tylko on, ona się zbliża, odczuwam lęk. Uspokajam się, gdy odgaduję życzenia bliźnich i szybko je spełniam. Taka samotność jest najtrudniej rozpoznawalna, a bardzo niebezpieczna. My, kobiety jesteśmy mistrzyniami w tłumieniu swej samotności właśnie w ten sposób: poświęcamy się rodzinie, rezygnujemy ze swych pragnień, aby zaspokoić potrzeby męża i dzieci. Bywamy tak posłuszne mężczyźnie, że nasza samoocena i nastrój są zależne od jego opinii i humorów; jesteśmy przekonane, że bez niego nie damy sobie rady. Służymy więc bez opamiętania. W dzień rozdajemy siebie, w nocy płaczemy. Aż do całkowitego wyczerpania. Pewnego dnia nie jesteśmy w stanie wstać z łóżka.
Aby chronić się przed bliskością, która niepokoi i rani, rzucamy się w przygodne ramiona. Jednak szybki seks, ten słodki cukiereczek, co ma nas wyrwać z życia, które prowadzimy, wyjaławia jeszcze bardziej.
Mogę się zapracowywać niemal na śmierć, byle tylko nie czuć, jak bardzo jestem samotna. Mogę też śnić o własnej potędze. Te sny na chwilę uśmierzą ból samotności. Nudzą mnie rozmowy niedotyczące moich szczególnych zdolności, talentów i zalet. Mam być piękna i mądra. Jeśli nie jestem najlepsza, to jestem najgorsza.
Sny o potędze mają wielką moc, ponieważ dojmująca rzeczywistość przestaje być ważna. Odczuwam ulgę, gdy mogę nie być tym kim jestem, ale tym kogo sobie wymyśliłem. Kłopot w tym, że wewnętrzny przymus zapomnienia o sobie, doskonalenia swej idealnej maski i przekonania do niej innych wymaga ogromnego wysiłku i wyczerpuje. Robię wszystko, aby ludzie się mną zachwycali, ale dla innych bycie świadkiem mojej wielkości jest męczące – odchodzą, zostawiając mnie w przekonaniu, że znów nie okazałem się tak idealny, jak powinienem.
Alkohol ośmiela, pozwala być szczerym z drugą osobą, śmiać się. Ale gdy go zabraknie, znów czujemy się przestraszeni i samotni. Ściągamy z internetu setki megabajtów muzyki, filmów lub gier, otrzymujemy dziesiątki listów z rozmaitych forów i list dyskusyjnych. Dopóki ściąganie trwa, czujemy się zaspokojeni, nakarmieni: strumień pożywienia płynie, erzac bliskość na chwile wypełnia pustkę. Włączamy telewizor, ulgę niesie płynący strumień obrazów i dźwięków; karmimy się cudzymi miłościami, porażkami i zwycięstwami.
Ale w końcu przychodzi ten moment: czy to wszystko, co mam do przeżycia?

lukstapol - 2006-11-12, 23:05

Po przeczytaniu tego na myśl mi przychodzi określenie ze meżczyźni są jak sprężyki a kobiety jak fale - określenie to znajduje sie w ksiażce "Mężczyżni są z Marsa, kobiety z wenus".

Jesteśmy tylko ludzmi, którym zdarza sie popełniać błędy naprawde wiele błędów ktore są nieuniknione lub my nie potarfimy im zaradzic.
Zycie jest naprawde pelne niespodzianek i chocby patrzac z perspektywy czasu w przod czy w tyl jest ono zaskakujace na kazdym roku. Ktoz z nas nie przezywal samotnosci i nie uciekal sie do roznych sposobow by jej sie pozbyc czasmi ludzie oswajaja sie i traktuja samotnosc jak "zyciowego partnera/przyjaciela/przyjaciolke" co moglo by oznaczac ze z kazdym problemem sie do niego uciekaja - co mozna by przeniesc w styl chowania glowy w piach bo nie umiemy sobie z nim poradzic i zamykamy sie w sobie.

Czasami chcielibysmy walczyc z samotnoscia ale brak nam sil i srodków - czasami sami nie potrafimy powiedziec wprost i otwarcie innym "MAM PROBLEM - POMÓŻ MI"

Jestesmy ludzmi dla ktorych problem to koniec swiata - sytuacja w ktorej nie potrafimy dac sobie rady a tym bardziej pomoc staramy sie naprawiac na wlasna reke i nie chcemy sluchac co inni maja nam do powiedzenia czy zaoferowania - a czasami pomoc male slowko drugiej osoby pomaga podbudowuje.

Z drugej strony jestesmy slepi na ludzkie problemy slabostki nie chcemy im sami pomagac a oni sie jeszcze bardziej pograzaja w samotnosci smutku cierpieniu...

Ze strony psychologicznej psychicznej samotnosc to stan ducha uczucie braku i pustki w otaczajacym nas zyciu ze nie podolamy problemowi ktory stana nam na drodze.
Jest to sytuacja zamknieta nie dopuszczamy do siebie impulsow zewnetrznych zamykamy sie wewnatrz i z samym soba rozmawiamy nie zawsze wyciagajac odpowienie wnioski ktore otworza nas i pozowla wyrazic swoje emocje odczucia a takze i nawet uczucia.

Inez - 2006-11-13, 10:53

Samotność, niby co ja mogę na ten temat wiedzieć :roll: , mam męża, Was, pracę, dom, znajomych, rodziców, bliskich, a jednak :/ Czasem zamykam się, gaszę światła, puszczam muzykę i płaczę... Niekiedy urywam się z imprezy, by poszukać właśnie tego spokoju, samotności, w której spokojnie mogę przemyśleć wszystko to co mnie gnębi. "Czasami trzeba szukać samotności aż na balu" i szukam jej, w tekstach znanych i lubianych bądź w moich własnych, w otaczających mnie tłumach, w nawale pracy. To pozwala mi zapomnieć o tym dlaczego jestem smutna (wtajemniczeni wiedzą) :/
smooth - 2006-11-13, 17:59

Inez napisał/a:
Niekiedy urywam się z imprezy, by poszukać właśnie tego spokoju


Tak impreza, w takim szumie gubię się często i ja, zatracam kontakt z sobą, a myśl zwerbalizowana często ucieka jakby jej w ogóle nie było, pojawia się myśl o „ucieczce”, która jeszcze bardziej podkreśla jakieś „ścięcie” myśli, denaturacja myśli :)

Inez napisał/a:
To pozwala mi zapomnieć o tym dlaczego jestem smutna


Nie jestem wtajemniczonym jednak przykro mi z tego powodu..
:(

Sawka - 2006-11-13, 18:01

lukstapol napisał/a:
Czlowiek choc ma partnera zyciowego to i tak czuje sie samotny


W tym tkwi diabeł, że dwie osoby po prostu nie mogą do siebie dotrzeć, zrozumieć się, zatem osoba mająca partnera życiowego czuje się samotna, gdyż pewnego dnia po prostu budzi sie rano z myślą, że żyje z obcym człowiekiem :roll:


lukstapol napisał/a:
Ze strony psychologicznej psychicznej samotnosc to stan ducha uczucie braku i pustki w otaczajacym nas zyciu ze nie podolamy problemowi ktory stana nam na drodze.


To trochę taka definicja depresji

Każdy ma chwile w życiu, kiedy czuje w swoim życiu nicość, ale podobno te stany (depresji) pozwalają się człowiekowi wewnętrznie oczyścić, zrozumieć samego siebie :D

smooth - 2006-11-13, 18:08

Saw_woman napisał/a:
zatem osoba mająca partnera życiowego czuje się samotna, gdyż pewnego dnia po prostu budzi sie rano z myślą że żyje z obcym człowiekiem


Czasem mam wrażenie, że w pewnym momencie nie ma się sił na walkę o każdy aspekt szczęścia w relacji partnerskiej, co w rezultacie powoduje, że przestajemy walczyć, godzimy się z niepewnością, pozwalamy lękom być, gasimy pragnienia.. czy można tu mówić o kształtowaniu związku ot tak, żeby był ? Czy można tu mówić o kształtowaniu związku z obawy przed samotnością ? Czy warto czekać, czekać i jeszcze raz czekać, żeby w końcu poczuć ten żar uczuć..tę wielgachna tęsknotę ? Czy może "machnąć na to ręką" ?

smooth - 2006-11-13, 19:24
Temat postu: Odrzuć mnie, proszę
DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI - część IV



Cytat:
Odrzuć mnie, proszę
Wszyscy dążymy do miłości i intymności. Abyśmy mogli dojść do dobrej samotności ze sobą, konieczny jest etap zażyłości z ludźmi, umiejętność budowania trwałych związków. Odcięcie się od ludzi jest zawsze szkodliwe i niszczące. Ale w tej kwestii wszystko nam się myli. Nie odróżniamy miłości od uzależnienia.
Anthony de Mello w swojej kultowej już książce „Wezwanie do miłości” pisze, że naszym dramatem jest, iż wewnętrzną pustkę wypełniliśmy innymi ludźmi, którzy kontrolują nasze życie poprzez akceptacje albo wyrazy dezaprobaty, podnoszą na duchu przez pochwały, stają się przyczyną rozpaczy poprzez krytykę i odrzucenie. Także kiedy my kontrolujemy innych, stajemy się od nich zależni i przez nich zniewoleni. Czujemy wrogość i urazę do tych, których sympatię chcemy sobie zjednać.
Na drodze od złej do dobrzej samotności pokonujemy wiele przeszkód. Skrywane uczucia gniewu, złości, rozgoryczenia oddzielają nas od siebie samych i od ludzi. Musimy przytulić dziecko w nas, które jest przeraźliwie samotne, źle się czuje. Poczuć do głębi całą złość, wstyd i lęk, wypłakać smutek, użalić się nad sobą. Gdy te uczucia wypłyną, będziemy mogli poczuć miłość i czułość. Otwieranie serca jest zawsze ryzykowne. Możemy zostać źle zrozumiani, a nawet wyśmiani. A jednak podejmowanie tego ryzyka sprawia, że stajemy się silniejsi , jesteśmy bliżej siebie, bardziej prawdziwi.
Boimy się zdemaskowania i upokorzenia – im piękniejsza maska, tym silniejszy lęk. A gdyby tak uchylić maskę, pokazać swoje słabości. Zaryzykować szczerość. Zakwestionować naszą wyjątkowość i doskonałość. Nie jestem ani lepszy, ani gorszy od innych. Jestem sobą, popełniam błędy, a jednak zasługuję na własną miłość. Mogę sobie ufać. Mogę ufać innym, mimo że narażam się na zranienie i odrzucenie.
Opowiadał mi przyjaciel, ze zainspirowany książką Boba Mandella „Terapia otwartego serca” przeprowadził pewien eksperyment, który pozwolił mu wyjść z samotności. Otóż mój przyjaciel, który potwornie wręcz bał się odrzucenia, postanowił pokonać swój lęk i... wystawić się na odrzucenie. Przez kilka dni zaczepiał piękne kobiety i pytał, czy nie umówiłyby się z nim wieczorem. Pierwsza kobieta podniosła ze zdziwienia brwi, druga zaśmiała się, trzecia skrzywiła, czwarta przeszła obok bez reakcji. „Byłem całkowicie zdruzgotany – opowiada mężczyzna – trzęsły mi się ręce, byłem bliski płaczu! A przecież te kobiety mnie nie znały, więc jak miały reagować?” stał na rogu ulicy dotąd, aż odmowa kobiety nie zrobiła na nim najmniejszego negatywnego wrażenia, aż odrzucenie przestało boleć. Pięćdziesiątej ósmej zaczepionej kobiecie na jej „nie” powiedział z uśmiechem „dziękuję” i odszedł. Gdy pokonał lęk przed odrzuceniem, w krótkim czasie spotkał kobietę, która bez namysłu przystała na propozycję wspólnego wieczoru. Mówi, że dopóki nie umiał być w sposób intymny bliski ze sobą, nie mógł być szczęśliwy z nikim.

Pepe - 2006-11-13, 21:35

Oczywiście jak zawsze wszystko zależy od definicji, ale moim zdaniem to jest tylko jedna samotność. Samotność ta może mieć różne przyczyny i wywoływać różne emocje. Jednak w gruncie rzeczy to ta, która boli różni się od tej przynoszącej radość i samodoskonalenie, jedynie naszą reakcją na tą samotność. Zawsze jest to jakiś nieokreślony emocjonalnie potencjał do interpretacji i wykorzystania. Ta sama pustka dokoła nas raz bywa przyczyną płaczu ,a raz refleksji prowadzącej do ciekawych wniosków i satysfakcji. Niestety trudno przekonać nawet samego siebie do tego ,że ten smutek i osamotnienie może być źródłem radości. Bo co innego jest coś zrozumieć, a co innego poczuć.
We wszystkim potrzebna jest równowaga. Jeżeli chodzi o samotność ,to powinna być ona dopełnieniem naszego życia, niewątpliwie potrzebnym. Dynamiczna równowaga ludzkiej egzystencja opiera się na naprzemiennym byciu z innymi i ze sobą samym. Według mnie jest to optymalna sytuacja dla samorozwoju i stawania się lepszym człowiekiem. Bywa jednak ,że nie zawsze potrafimy wykorzystać zarówno bycie z innymi, jaki i bycie ze sobą samym. Czasem jak na złość nasza potrzeba rozmija się z aktualną sytuacją lub możliwością bycia ze sobą samym lub z kimś. Wtedy odczuwamy te złe skutki samotności lub tęsknotę za tymi dobrymi.
Samotność jest też trudna ze wzglądu na to, że nas przeraża. Kiedyś czytałam artykuł o 30latkach i tym jak widzą swoją przyszłość. Zaciekawiło mnie to, że wśród ludzi zadowolonych z życia, spełnionych zawodowo, ambitnych w odpowiedzi na pytanie: „Czego się boisz?” przewijało się jedno słowo : „ samotności”. Chodziło zapewne o samotność która doskwiera, o uczucie pustki i braku bliskiej osoby, o samotność która przeraża. Może jest i tak, że istnieje jakaś indywidualna dawka samotności, która może być pozytywna, a powyżej tej wartości jest to już tylko przerażająca pustka i brak nadziei. Ten strach przed samotnością może być tak duży, że człowiek boi się w ogóle być sam, pozbawiając się przy tym i tej pozytywnej samotności. Może być i tak ,że boimy się być sami, bo boimy się siebie, tego co możemy odkryć we własnej głowie.
Z powyższego wynika, że aby oswoić samotność trzeba oswoić strach, kontrolować emocje i przekonać samego siebie do tego, że samotność może też być dobra. Mimo to zawsze może przyjść „samotność nie w porę” , która wchłonie cały nasz optymizm i siły życiowe. Jednak taka samotność, która boli może nam też uświadomić jakim szczęściem jest nie być samotnym i docenić drugiego człowiek.

smooth - 2006-11-13, 22:21

No tak samotność obok wielu innych dziwnych i jednocześnie oczywistych słów, jest na tyle przewrotna, że mówiąc o jej różnorodności mamy na myśli jedną samotność oraz mówiąc o jednej jedynej samotności mamy na myśli te wszystkie inne. Pytanie czy będziemy ją rozpatrywać na gruncie filozoficznym czy po prostu rozmawiać o stanie kiedy jest nam źle, kiedy czegoś nam brakuje, pozwalając temu słowu, pływać gdzieś między wierszami.

Pepe napisał/a:
Zawsze jest to jakiś nieokreślony emocjonalnie potencjał do interpretacji i wykorzystania


Zdecydowanie! ..tylko ta samotność, która boli albo doprowadzi nas do konstruktywnego oswojenia, albo zupełnie w drugą stronę, lecz i ta druga strona ma wiele rozgałęzień, bo na przykład znajdą się tacy, którzy z bólu stworzą coś wielkiego, poemat ? genialny utwór muzyczny ? obraz ? dając nam często coś wspaniałego, hartując swój charakter, swoją indywidualność podszytą bólem istnienia, lecz ściskając ból w środku, zagłuszając, czekając na wielkie BUUUMM…. Lecz znajdą się tacy, którzy polegną na „depresyjnych polach” i Ci się znajdą co stwierdzą
„Nazywam się Milijon, bo za miliony kocham i cierpię katuszę” :x :wink:

Pepe napisał/a:
We wszystkim potrzebna jest równowaga


I o to przez całe życie się walczy, choć i tak wiadomo, że wszystko czego chcemy ma charakter asymptotyczny, bo przecież ciągle dążymy, a „błądzi człowiek póki dąży” :)

Cytat:
Ten strach przed samotnością może być tak duży, że człowiek boi się w ogóle być sam, pozbawiając się przy tym i tej pozytywnej samotności


Człowiek samotny, lub mający świadomość czekania na coś, w najlepszym wypadku stoi w miejscu, choć pewnie nie jawnie dokonuję się w nim jakaś regresja.

Być może im większe poczucie indywidualności, tym trudniej wpuścić kogoś do swojego świata, wracając więc do równowagi, należy jej też szukać w wypośrodkowaniu między „ja i mój mały świat” oraz „ja i społeczeństwo”

Pepe - 2006-11-14, 09:37

Może być i tak, że samotność, która boli jest wynikiem braku wyboru. Sama świadomość istnienia wyboru między jakimiś możliwościami daje komfort psychoczny i poczucie sprastwa , kontroli nad tym co sie z nami dzieje. Kiedy samotność nie jest wyborem, ale jedyną możliwością, to sam fakt niejako przymuszenia do niej jest źródłem smutku i bezsilnej złości. Czasem sama świadomość tego, że jestem sama/sam w tej chwili, ale jak tylko zechce mogę to zmienić, jest przyczyną tej pozytywnej samotności :) W związku z tym, może oswojenie samotności polega na tym, by stworzyć sobie zawsze możliwość wyboru choć niezawsze jest to zależne tylko od nas.
smooth - 2006-11-14, 16:10
Temat postu: Straciłam miłość, ale mam ją w sobie
DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI część V


Cytat:
Straciłam miłość, ale mam ją w sobie
Ludzie, którzy potrafią być ze sobą prawdziwie blisko, są atrakcyjni dla innych, ponieważ umieją zatroszczyć się o siebie, nie zapominają o swoich potrzebach. Partnerom stwarzają dużo wolności i przestrzeni, są otwarci, ufają, nie kontrolują i nie obwiniają. Gdy zostają „porzuceni” przez bliską osobę, przeżywają smutek, ale nie popadają w autodestrukcję czy nałogi, nie karzą siebie za to.
Jak powiedziała bliska mi osoba: straciłam miłość ale nie wyrzekłam się jej, ona jest we mnie bez względu na wszystko. Żyję, czuję, marzę, tworzę. Dobrze być z kimś i dobrze być ze sobą.
W „Wirusie samotności” czytamy, że szukanie dobrej samotności to ciągła próba odpowiedzi na pytania: Co sprawia, że moje życie ma sens? Kim jestem bez mojego zawodu i poglądów? Bez domu, majątku i samochodu? Bez męża i dzieci? Bez nazwiska i imienia?
Anthony de Mello posuwa się jeszcze dalej: proponuje skonfrontować się z myślą o utracie. Wyobrazić sobie, że tracimy wszystkie ulubione rzeczy i ukochanych ludzi. Powiedzieć im w sercu „dziękuję” i „do widzenia”. Doświadczymy bólu, ale potem w naszej świadomości wyłoni się słodka samotność, która stanie się podobna do nieskończonego bezmiaru nieba. Poddamy się temu co przychodzi, ciesząc się każdą chwilą.
Imponująca obietnica. Można ją sprawdzić.

Inez - 2006-11-14, 19:50

A może troszeczkę inaczej :)

Problem: By nie być samotną


Zawsze się zastanawiałam, czemu tak często zdarza się, że wybieramy miłość z rozsądku a dokładnie, by nie być samotnym?

Niedawno poznałam fajnego faceta. Okazało się, że mu zależy na mnie. Ale czy to szczere i możliwe, przecież prawie się nie znamy.

Dla mnie cenne jest poznanie siebie nawzajem, poznanie i wad i zalet. Skąd mam mieć pewność, że po miesiącu się mu nie znudzę? Jak poznać, że mężczyźnie naprawdę zależy na kobiecie?

Sama nie wiem, co mam robić. Mam mieszane myśli, cieszę się, że ktoś mnie dostrzegł. Niestety nie wiem, czy będę potrafiła się przed nim otworzyć, choć chciałabym. Ale czy to normalne być z kimś, bo ktoś mnie zauważył, bo nie chce ciągle być samotną pustynią, bo w końcu ktoś trzyma mnie za rękę i czule całuje. Czy to wystarczy, by kogoś mocniej (z biegiem czasu) pokochać, czy miłość przyjdzie z czasem?

Źródło: kobieta.interia.pl

smooth - 2006-11-14, 20:17

Inez napisał/a:
że wybieramy miłość z rozsądku a dokładnie, by nie być samotnym?


No właśnie. To raczej problem dotykający bardziej kobiet, które jakby bardziej odczuwają wyścig z czasem, które w wielu kwestiach są bardziej dojrzałe od nas, które szybciej myślą o ustatkowaniu się, ale czy my faceci w jakimś sensie możemy wybrać miłość z rozsądku ? Wcześniej stwierdziłem, że tak... że może mieć to formę zaprzestania walki o miłość / zakochania "do utraty tchu" ...

Inez napisał/a:
bo w końcu ktoś trzyma mnie za rękę i czule całuje. Czy to wystarczy, by kogoś mocniej (z biegiem czasu) pokochać, czy miłość przyjdzie z czasem?


Też chciałbym wiedzieć, choć wydaje mi się, że początkowej fazie związku wszelkie lęki i niepewności prowadzące do myślenia o związku w kategoriach długoterminowej inwestycji, mogą źle wróżyć !

smooth - 2006-11-14, 22:32
Temat postu: - DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI -
Ponieważ skopiowałem już wszystkie fragmenty artykułu, pozwolę sobie wkleić tym razem całość, do ponownego przeczytania i przemyślenia.

Cytat:

-DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI –
Renata Arendt-Dziurdzikowska
Zwierciadło, nr 3/1913, Marzec 2006


Samotność to wyrok wydany na siebie: dożywocie w pojedynczej celi. Samotność to świadomość, że we mnie jest wszystko, czego potrzebuje, źródło życia, które ogrzewa i karmi. Droga od złej do dobrej samotności jest jak wspinanie się na szczyt góry – chwilami trzeba się nieźle napocić, ale ileż z tego wysiłku satysfakcji, radosnej wibrującej energii w ciele, jasnych przestrzeni wokół. Ile jeszcze do szczytu?

Najpierw jestem ze sobą
Po raz pierwszy pomyślałam o samotności jako o zjawisku przedziwnym wiele lat temu, gdy poznałam bliżej kobietę, która przez pewien czas była moją szefową. Piękna, wykształcona, od zawsze na dyrektorskich stanowiskach, a więc otoczona ludźmi, mąż znany dziennikarz, córka w renomowanej szkole. Któregoś dnia przejmująco smutnym głosem powiedziała mi, że jest bardzo samotna. Poczułam jej smutek całą sobą.
Jakoś czas potem poznałam Olgę. Prosta i zwyczajna, nie zabiegała o niczyje względy. Po śmierci męża przeniosła się na wieś, pracowała w bibliotece gminnej, uprawiała ogród, czytała książki i malowała obrazy. „Cieszę się z obecności innych wokół mnie, ale też kocham moją samotność: - mówiła z uśmiechem. Paradoksalnie to do Olgi lgnęli ludzie, żeby przy niej odpocząć i się ogrzać.
Ci z nas, którzy doświadczają złej samotności, mówią, że czują się jak na bezludnej wyspie, odcięci od wszystkiego, co pobudza do życia; albo że są ciągle głodni: bliskości z ludźmi, rzeczy, uznania, niczym nie mogą się nasycić. Ale świadomość tego głodu to już pierwszy krok w naszej wspinaczce na szczyt samotności dobrej, karmiącej. Bo najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy odcięci od siebie i innych. Wyćwiczyliśmy wiele sposobów, byle tylko nie czuć bólu tego głodu. Niech się wyda: tak, zagłuszam swoją samotność. Czym?


Drżę z zimna
Wybór jest oszałamiający. To, co najbardziej nas pociąga, to telewizja i internet na okrągło, alkohol, narkotyki, szybki, niezobowiązujący seks, zakupy, randki, poświęcanie się dla innych, perfekcjonizm, objadanie się, bycie gwiazdą.
O co tu chodzi? Dlaczego zamieniamy starania o bliskość, miłość i intymność na coś, co przynosi chwilową ulgę, mimo iż wiemy, że za chwilę ból samotności wróci, często ze zwielokrotnioną siłą. Znakomicie wyjaśnia ten mechanizm Wojciech Kruczyński w swojej najnowszej książce „Wirus samotności” (2005).
Nie ma idealnych rodziców i myśmy także ich nie mieli. Dali z siebie tyle, ile mogli dać, za dużo, za mało, nie w porę, nie tak. A to znaczy, że weszliśmy w dorosłe życie głodni bliskości, w mniejszym lub większym stopniu zarażeni wirusem samotności. Każdy z nas ma go w sobie. Każdy. Musimy nauczyć się miłości od nowa.
Rodzice chcieli, byśmy byli kimś innym, niż jesteśmy: kimś dobrym, miłym, niesprawiającym kłopotów. Doskonałym. Ponieważ nie moglibyśmy przetrwać bez rodziców, robiliśmy wszystko, aby byli z nas zadowoleni, nie porzucili nas. Zapomnieliśmy o sobie. Staliśmy się sztuczni. Boimy się ujawnienia tego, co w nas ciemne i wstydliwe – dziecko w nas panicznie boi się odrzucenia, zranienia i wykorzystania. Jest jeszcze gorzej: chowając swoje mroczne tajemnice, swoją złość, wrogość, niechęć, rozpacz i żal do rodziców, którzy nie pozwolili nam być sobą, chowamy także miłość do nich, naszą łagodność, delikatność i współczucie. Zostaje tylko maska, która przywarła do twarzy: oto jestem taki, jakim chcecie mnie widzieć. Z czasem jednak staje się jasne, że ta strategia nie działa: ludzie odsuwają się od nas. Dotykamy bezgranicznej samotności.
Chorujemy. Mamy arytmię serca, kaszel, migreny, astmę, kłucie w płucach, reumatyzm, rozregulowany żołądek, owrzodzoną skórę, trwające miesiącami przeziębienia. Ludziom samotnym bardzo często jest nieustannie zimno, co prowadzi do chronicznych przeziębień.
Złość, tak skrzętnie ukrywana pod maską przystosowania, wylewa się w najmniej oczekiwanych momentach. Wściekamy się na dzieci. Wybuchamy w pracy z byle powodu. Posądzamy innych o najgorsze rzeczy, o zdradę, niegodziwość, szukamy dowodów i znajdujemy je. Wtedy inni odsuwają się jeszcze bardziej. Pozostaje już tylko wściekłość na siebie. „Idiotka” – cedzimy przez zęby i to jest jedno z delikatniejszych określeń siebie.

Nudzę się, gdy nie mówisz o mnie
Tak mi kogoś brak, że nie mogę tego znieść. Więc szukam mężczyzny, kobiety, która mnie uratuje, zapełni pustkę, czarną dziurę. Ale nie wiem jeszcze, że to się nigdy nie uda, bo związek z drugim człowiekiem nie jest od tego. Zakochuję się, wpadam w narkotyczny raj. Jest cudownie, pasujemy do siebie idealnie. Aż do pierwszego nieporozumienia, błędu (zapomniał o urodzinach, spóźniła się), który urasta do przestępstwa. Budzi się wściekłość, nienawiść: nie chcę być z kimś takim, oszukiwała mnie. Lepiej być samotnym, niż narażać się na cierpienie.
Albo tak: Jeśli nie możesz wypełnić mojej pustki, nic już nie ma sensu i znaczenia, bez ciebie nie istnieję, unieważniam siebie i swoje życie, pomyślę, jak je zakończyć.
Inny wariant: Skoro nikt nie chce zaopiekować się mną, ja się zaopiekuję, będę czerpać zadowolenie z tego, że uszczęśliwiam innych. Nie wiem, co to miłość i bliskość, dlatego gdy tylko on, ona się zbliża, odczuwam lęk. Uspokajam się, gdy odgaduję życzenia bliźnich i szybko je spełniam. Taka samotność jest najtrudniej rozpoznawalna, a bardzo niebezpieczna. My, kobiety jesteśmy mistrzyniami w tłumieniu swej samotności właśnie w ten sposób: poświęcamy się rodzinie, rezygnujemy ze swych pragnień, aby zaspokoić potrzeby męża i dzieci. Bywamy tak posłuszne mężczyźnie, że nasza samoocena i nastrój są zależne od jego opinii i humorów; jesteśmy przekonane, że bez niego nie damy sobie rady. Służymy więc bez opamiętania. W dzień rozdajemy siebie, w nocy płaczemy. Aż do całkowitego wyczerpania. Pewnego dnia nie jesteśmy w stanie wstać z łóżka.
Aby chronić się przed bliskością, która niepokoi i rani, rzucamy się w przygodne ramiona. Jednak szybki seks, ten słodki cukiereczek, co ma nas wyrwać z życia, które prowadzimy, wyjaławia jeszcze bardziej.
Mogę się zapracowywać niemal na śmierć, byle tylko nie czuć, jak bardzo jestem samotna. Mogę też śnić o własnej potędze. Te sny na chwilę uśmierzą ból samotności. Nudzą mnie rozmowy niedotyczące moich szczególnych zdolności, talentów i zalet. Mam być piękna i mądra. Jeśli nie jestem najlepsza, to jestem najgorsza.
Sny o potędze mają wielką moc, ponieważ dojmująca rzeczywistość przestaje być ważna. Odczuwam ulgę, gdy mogę nie być tym kim jestem, ale tym kogo sobie wymyśliłem. Kłopot w tym, że wewnętrzny przymus zapomnienia o sobie, doskonalenia swej idealnej maski i przekonania do niej innych wymaga ogromnego wysiłku i wyczerpuje. Robię wszystko, aby ludzie się mną zachwycali, ale dla innych bycie świadkiem mojej wielkości jest męczące – odchodzą, zostawiając mnie w przekonaniu, że znów nie okazałem się tak idealny, jak powinienem.
Alkohol ośmiela, pozwala być szczerym z drugą osobą, śmiać się. Ale gdy go zabraknie, znów czujemy się przestraszeni i samotni. Ściągamy z internetu setki megabajtów muzyki, filmów lub gier, otrzymujemy dziesiątki listów z rozmaitych forów i list dyskusyjnych. Dopóki ściąganie trwa, czujemy się zaspokojeni, nakarmieni: strumień pożywienia płynie, erzac bliskość na chwile wypełnia pustkę. Włączamy telewizor, ulgę niesie płynący strumień obrazów i dźwięków; karmimy się cudzymi miłościami, porażkami i zwycięstwami.
Ale w końcu przychodzi ten moment: czy to wszystko, co mam do przeżycia?

Odrzuć mnie, proszę
Wszyscy dążymy do miłości i intymności. Abyśmy mogli dojść do dobrej samotności ze sobą, konieczny jest etap zażyłości z ludźmi, umiejętność budowania trwałych związków. Odcięcie się od ludzi jest zawsze szkodliwe i niszczące. Ale w tej kwestii wszystko nam się myli. Nie odróżniamy miłości od uzależnienia.
Anthony de Mello w swojej kultowej już książce „Wezwanie do miłości” pisze, że naszym dramatem jest, iż wewnętrzną pustkę wypełniliśmy innymi ludźmi, którzy kontrolują nasze życie poprzez akceptacje albo wyrazy dezaprobaty, podnoszą na duchu przez pochwały, stają się przyczyną rozpaczy poprzez krytykę i odrzucenie. Także kiedy my kontrolujemy innych, stajemy się od nich zależni i przez nich zniewoleni. Czujemy wrogość i urazę do tych, których sympatię chcemy sobie zjednać.
Na drodze od złej do dobrzej samotności pokonujemy wiele przeszkód. Skrywane uczucia gniewu, złości, rozgoryczenia oddzielają nas od siebie samych i od ludzi. Musimy przytulić dziecko w nas, które jest przeraźliwie samotne, źle się czuje. Poczuć do głębi całą złość, wstyd i lęk, wypłakać smutek, użalić się nad sobą. Gdy te uczucia wypłyną, będziemy mogli poczuć miłość i czułość. Otwieranie serca jest zawsze ryzykowne. Możemy zostać źle zrozumiani, a nawet wyśmiani. A jednak podejmowanie tego ryzyka sprawia, że stajemy się silniejsi , jesteśmy bliżej siebie, bardziej prawdziwi.
Boimy się zdemaskowania i upokorzenia – im piękniejsza maska, tym silniejszy lęk. A gdyby tak uchylić maskę, pokazać swoje słabości. Zaryzykować szczerość. Zakwestionować naszą wyjątkowość i doskonałość. Nie jestem ani lepszy, ani gorszy od innych. Jestem sobą, popełniam błędy, a jednak zasługuję na własną miłość. Mogę sobie ufać. Mogę ufać innym, mimo że narażam się na zranienie i odrzucenie.
Opowiadał mi przyjaciel, ze zainspirowany książką Boba Mandella „Terapia otwartego serca” przeprowadził pewien eksperyment, który pozwolił mu wyjść z samotności. Otóż mój przyjaciel, który potwornie wręcz bał się odrzucenia, postanowił pokonać swój lęk i... wystawić się na odrzucenie. Przez kilka dni zaczepiał piękne kobiety i pytał, czy nie umówiłyby się z nim wieczorem. Pierwsza kobieta podniosła ze zdziwienia brwi, druga zaśmiała się, trzecia skrzywiła, czwarta przeszła obok bez reakcji. „Byłem całkowicie zdruzgotany – opowiada mężczyzna – trzęsły mi się ręce, byłem bliski płaczu! A przecież te kobiety mnie nie znały, więc jak miały reagować?” stał na rogu ulicy dotąd, aż odmowa kobiety nie zrobiła na nim najmniejszego negatywnego wrażenia, aż odrzucenie przestało boleć. Pięćdziesiątej ósmej zaczepionej kobiecie na jej „nie” powiedział z uśmiechem „dziękuję” i odszedł. Gdy pokonał lęk przed odrzuceniem, w krótkim czasie spotkał kobietę, która bez namysłu przystała na propozycję wspólnego wieczoru. Mówi, że dopóki nie umiał być w sposób intymny bliski ze sobą, nie mógł być szczęśliwy z nikim.

Straciłam miłość, ale mam ją w sobie
Ludzie, którzy potrafią być ze sobą prawdziwie blisko, są atrakcyjni dla innych, ponieważ umieją zatroszczyć się o siebie, nie zapominają o swoich potrzebach. Partnerom stwarzają dużo wolności i przestrzeni, są otwarci, ufają, nie kontrolują i nie obwiniają. Gdy zostają „porzuceni” przez bliską osobę, przeżywają smutek, ale nie popadają w autodestrukcję czy nałogi, nie karzą siebie za to.
Jak powiedziała bliska mi osoba: straciłam miłość ale nie wyrzekłam się jej, ona jest we mnie bez względu na wszystko. Żyję, czuję, marzę, tworzę. Dobrze być z kimś i dobrze być ze sobą.
W „Wirusie samotności” czytamy, że szukanie dobrej samotności to ciągła próba odpowiedzi na pytania: Co sprawia, że moje życie ma sens? Kim jestem bez mojego zawodu i poglądów? Bez domu, majątku i samochodu? Bez męża i dzieci? Bez nazwiska i imienia?
Anthony de Mello posuwa się jeszcze dalej: proponuje skonfrontować się z myślą o utracie. Wyobrazić sobie, że tracimy wszystkie ulubione rzeczy i ukochanych ludzi. Powiedzieć im w sercu „dziękuję” i „do widzenia”. Doświadczymy bólu, ale potem w naszej świadomości wyłoni się słodka samotność, która stanie się podobna do nieskończonego bezmiaru nieba. Poddamy się temu co przychodzi, ciesząc się każdą chwilą.
Imponująca obietnica. Można ją sprawdzić.

smooth - 2006-11-14, 22:35
Temat postu: - NASZA DOBRA SAMOTNOŚĆ -
(i jeszcze na koniec)

Cytat:


- NASZA DOBRA SAMOTNOŚĆ -
Dzisiaj będzie fajny dzień
Wojciech Kruczyński


Z samotnego pesymisty stałem się kimś, kto ma dobre, głębokie związki; prawdziwe, bez łatwizny – mówi Wojciech Kruczyński, psycholog, autor książki „Wirus samotności”.

Byłem samotny i nawet o tym nie wiedziałem. Gdy kończyłem 30 lat, urządziłem wielkie przyjęcie, na kilka sal, z młodzieżowym zespołem rockowym. Było gwarnie i wesoło. Rodzina znajomi, przybrane ciocie i wujkowie, kobiety, które kiedyś gościły w moim życiu: byli wszyscy w komplecie. A jednak tamtej nocy uświadomiłem sobie, że nie łączy mnie z nimi nic specjalnego, nic, z czego mnie dałoby się zrezygnować. Rano na kacu gigancie patrzyłem na porozbijane szkło, lepką od brudu podłogę i na gości wymykających się chwiejnie jak na bilans dotychczasowego życia.
Ta impreza pokazała mi bezmiar emocjonalnej pustki we mnie. Jakiś czas potem umówiłem się z pewną fascynującą kobietą. Niestety, przyszedłem na spotkanie na kacu i trudno mi było sformułować zdanie. Siedziałem więc niemrawo i czekałem, aż ten koszmar się skończy. Dziś wiem, że był to sposób na zachowanie samotności, na udowodnienie sobie, że nikt nie zaakceptuje mnie takim, jakim jestem. Stało się jednak coś dziwnego: kobieta, z którą się umówiłem, nie odeszła zniesmaczona, ale spytała, gdzie mnie odwieźć, żebym mógł się przespać i dojść do siebie. Nie oceniała, nie okazywała wstrętu ani specjalnej sympatii – po prostu zainteresowała się moim stanem. Była to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu. Początek drogi pod górę. Odwiozła mnie i zostawiła przed drzwiami mieszkania. Wkrótce spotkałem się z nią znowu, wyspany, wyczyszczony, trzeźwy – i tak już zostało.
Byłem samotnikiem, outsiderem, zafascynowanym egzystencjalistami: sam sobie dogodzę, nikt nie jest mi potrzebny. Ale źle się czułem, więc co mi po takiej prawdzie?
Z dnia na dzień przestałem pić. Nie mogłem znieść banału, powtarzalności sytuacji i zdarzeń: cokolwiek bym zaczął, kończyło się tak samo, nieszczęściem, dołem, zawiścią, robieniem świństw, byle tylko poczuć się lepszym od innych. Szybko, powierzchownie, pusto. Sięgnąłem dna. Dno to było dobre doświadczenie – od tego momentu może być tylko lepiej.
Pustkę towarzyską zaczęli z wolna zapełniać ludzie, którzy alkoholu nie potrzebowali. Co ważne – sam ich wybierałem, szukałem. Dotąd to inni starali się o moje towarzystwo. Teraz konsekwentnie unikałem podejrzanych znajomości i nieciekawych związków. Realizowałem dawne marzenia: nurkowałem, zwiedzałem Polskę na rowerze. Wiatr, woda, las. To było jak budzenie się do nowego życia. Zacząłem studiować psychologię. Malowałem.
Dobrej samotności uczyłem się w Tatrach. Dawniej wędrowałem z ludźmi i najważniejsze było pokazać im, jak daleko jestem w stanie dotrzeć, jakie szczyty zdobyć; żeby mnie oglądali i podziwiali. Tym razem wędrowałem samotnie, w ciszy. Mogłem skupić uwagę tylko na sobie. Wtedy jak na dłoni widać własne słabości, ciemne strony i wykręty, które stosujemy, by się do tych słabości nie przyznać. Zaprzyjaźniłem się ze sobą takim, jakim byłem naprawdę. Zasmakowałem w chwili, w tej jedynej niepowtarzalnej chwili, która właśnie trwa. Góry dały mi poczucie czegoś stałego, na czym można się oprzeć.
Któregoś dnia obudziłem się rano i poczułem, że oto zaczyna się fajny dzień, coś dobrego się wydarzy – i to był przełom. A więc człowiek potrafi się zmienić. Z samotnego pesymisty stałem się kimś, kto ma dobre, głębokie związki; prawdziwe, bez łatwizny.
Wystarczy tylko usunąć przeszkody. Wewnątrz nas istnieje siłą, która sprawia, że zaczynamy wówczas zmierzać w dobrym kierunku; dobre życie rozwija się samo. Ale słowa tego nie oddadzą.

smooth - 2006-11-16, 08:05

No i znowu ja, ale wspomniałem, że skopiuje fragment o oswajaniu !

Cytat:
" (...) - Co to znaczy "oswoić"? - To rzecz, która poszła w zapomnienie - rzekł Lis - To znaczy "tworzyć związki". - Tworzyć związki? - Owszem - rzekł Lis. - Jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, takim samym jak sto tysięcy innych, małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. A ty nie potrzebujesz mnie. Dla ciebie jestem po prostu lisem, jak stotysięcy innych lisów. Ale jeśli mnie oswoisz, będziemy siebie na wzajem potrzebować. Ja stanę się dla ciebie jedynym na świecie. - Zaczynam rozumieć - rzekł Mały Książę. (...) Lis kontynuował: - Moje życie jest monotonne. Poluję na kury, a ludzie polują na mnie. Wszytskie kury są do siebie podobne, tak jak są do siebie podobni wszyscy ludzie. A wiec popadam w znudzenie. Ale jeśli mnie oswoisz, moje życie nabierze blasku słońca. Poznam dźwięk kroków różniących się od wszytskich innych. Inne kroki powodują, że chowam się pod ziemię. Na dźwięk twych kroków jak na dźwięk muzyki wybiegnę z norki. No popatrz! Widzisz tam w oddali pola zbóż? Nie jadam chleba. Zboże jest dla mnie bezużyteczne. Łany zbóż z niczym mi sie nie kojarzą. A to jest smutne. Ale ty masz złocisty kolor włosów. Kiedy mnie oswoisz, będzie cudowwnie. Zborze, które jest złote, będzie mi zawsze ciebie przypominać. I spodoba mi się szmer wiatu w zbożu. Lis zamilkł i długo przyglądał się Małemu Księciu.- Proszę cię bardzo oswój mnie - powiedział. - Bardzo chętnie - odparł Mały Książę. _ ale nie mam wiele czasu. Muszę poznać berdzo wiele rzeczy i odnaleźć przyjaciół. - Tylko rzeczy oswojone nadają sie do poznania - rzekł Lis. - Ludzie nie dysponują już wystarczająćą ilością czasu, żeby coś poznać. Kupują gotowe wyroby u sprzedawców, a ponieważ nie ma gotowych sklepów z przyjaciólmi, ludzie ich już utracili. Jeśli pragniesz mieć przyjaciela oswój mnie! - A co trzeba zrobić? - spytał Mały Książę. - Należy zachować cierpliwość - odparł Lis. - Najpierw usiądziesz w pewnym oddaleniu ode mnie, o tam, w trawie. Popatrze ną ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Język to źródło nieporozumień. Lecz każdego dnia bedziesz mógł przesuwać się trochę bliżej. Nazajutrz Mały Książę powrócił. - Byłoby lepiej, gdybyś wracał stale o tej samej porze - rzekł Lis. - Jeśli będziesz przychodził przykładowo o czwartej po południu, zaczne być szczęśliwy już o trzeciej. Im będzie robiło się później, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę niespokojny i zacznę się wiercić, odkryjhę cenę jaką należy zapłacić za szczęście! A jeśli będziesz przychodził o byle jakich porach, nigdy nie będę wiedział, o której godzinie przygotować moje serce. Należy przestrzegać pewnych rytuałów. (...)"
Antoine De Saint- Exupery - Mały Książę.
Fenris - 2007-02-24, 16:14
Temat postu: Re: Nudzę się, gdy nie mówisz o mnie
smooth napisał/a:
DOJRZEWANIE DO SAMOTNOŚCI - część III



Cytat:
Nudzę się, gdy nie mówisz o mnie
Tak mi kogoś brak, że nie mogę tego znieść. Więc szukam mężczyzny, kobiety, która mnie uratuje, zapełni pustkę, czarną dziurę. Ale nie wiem jeszcze, że to się nigdy nie uda, bo związek z drugim człowiekiem nie jest od tego. Zakochuję się, wpadam w narkotyczny raj. Jest cudownie, pasujemy do siebie idealnie. Aż do pierwszego nieporozumienia, błędu (zapomniał o urodzinach, spóźniła się), który urasta do przestępstwa. Budzi się wściekłość, nienawiść: nie chcę być z kimś takim, oszukiwała mnie. Lepiej być samotnym, niż narażać się na cierpienie.
Albo tak: Jeśli nie możesz wypełnić mojej pustki, nic już nie ma sensu i znaczenia, bez ciebie nie istnieję, unieważniam siebie i swoje życie, pomyślę, jak je zakończyć.
Inny wariant: Skoro nikt nie chce zaopiekować się mną, ja się zaopiekuję, będę czerpać zadowolenie z tego, że uszczęśliwiam innych. Nie wiem, co to miłość i bliskość, dlatego gdy tylko on, ona się zbliża, odczuwam lęk. Uspokajam się, gdy odgaduję życzenia bliźnich i szybko je spełniam. Taka samotność jest najtrudniej rozpoznawalna, a bardzo niebezpieczna. My, kobiety jesteśmy mistrzyniami w tłumieniu swej samotności właśnie w ten sposób: poświęcamy się rodzinie, rezygnujemy ze swych pragnień, aby zaspokoić potrzeby męża i dzieci. Bywamy tak posłuszne mężczyźnie, że nasza samoocena i nastrój są zależne od jego opinii i humorów; jesteśmy przekonane, że bez niego nie damy sobie rady. Służymy więc bez opamiętania. W dzień rozdajemy siebie, w nocy płaczemy. Aż do całkowitego wyczerpania. Pewnego dnia nie jesteśmy w stanie wstać z łóżka.
Aby chronić się przed bliskością, która niepokoi i rani, rzucamy się w przygodne ramiona. Jednak szybki seks, ten słodki cukiereczek, co ma nas wyrwać z życia, które prowadzimy, wyjaławia jeszcze bardziej.
Mogę się zapracowywać niemal na śmierć, byle tylko nie czuć, jak bardzo jestem samotna. Mogę też śnić o własnej potędze. Te sny na chwilę uśmierzą ból samotności. Nudzą mnie rozmowy niedotyczące moich szczególnych zdolności, talentów i zalet. Mam być piękna i mądra. Jeśli nie jestem najlepsza, to jestem najgorsza.
Sny o potędze mają wielką moc, ponieważ dojmująca rzeczywistość przestaje być ważna. Odczuwam ulgę, gdy mogę nie być tym kim jestem, ale tym kogo sobie wymyśliłem. Kłopot w tym, że wewnętrzny przymus zapomnienia o sobie, doskonalenia swej idealnej maski i przekonania do niej innych wymaga ogromnego wysiłku i wyczerpuje. Robię wszystko, aby ludzie się mną zachwycali, ale dla innych bycie świadkiem mojej wielkości jest męczące – odchodzą, zostawiając mnie w przekonaniu, że znów nie okazałem się tak idealny, jak powinienem.
Alkohol ośmiela, pozwala być szczerym z drugą osobą, śmiać się. Ale gdy go zabraknie, znów czujemy się przestraszeni i samotni. Ściągamy z internetu setki megabajtów muzyki, filmów lub gier, otrzymujemy dziesiątki listów z rozmaitych forów i list dyskusyjnych. Dopóki ściąganie trwa, czujemy się zaspokojeni, nakarmieni: strumień pożywienia płynie, erzac bliskość na chwile wypełnia pustkę. Włączamy telewizor, ulgę niesie płynący strumień obrazów i dźwięków; karmimy się cudzymi miłościami, porażkami i zwycięstwami.
Ale w końcu przychodzi ten moment: czy to wszystko, co mam do przeżycia?


czytając ten fragment przemknęła mi myśl jakże on jest prawdziwy....

przyznaje sie do swojej samotności i to na wielu płaszczyznach, odkad pamietam zawsze mi towazyszyła, tak głeboko zakorzeniła sie we mnie że w pewnym momencie mojego życia nie potrafiłem sie z nia rozstać... Samotnośc moja towarzyszka życia walczyła o mnie... wile razy słyszałem "nie jesteś juz sam..." albo "teraz nie żyjesz juz tylko dla siebie", jednak byłem głuchy na te słowa, samotnośc nauczyła mnie egoizmu, bycia centrum Wszechświata, nic nie było dla mnie ważne tylko JA, dlugi czas krzywdziłem bliska mi osobę, która znosiła moje fanaberie aż powiedziała DOSYĆ, poraz kolejny zrezygnowałem z tego co w życiu najwazniejsze... znow jestem sam ze soba, czasem czuje sie dobrze bo nic przecież nie musi mnie obchodzić... z drugiej strony wiem co stracilem, te 2 światy gryzły sie ze sobą i wygrał jeden , moj a nie nasz.... wracając do początku mojej wypowiedzi i zacytowanego powyżej tekstu , to zwłaszcza jego początek jest mi bardzo bliski, gdy pojawia sie światło na horyzoncie oddaje sie mu całkowicie ale nie daje nic w zamian w gruncie rzeczy karmie tylko moją psychikę - wciąz egoistyczną, a gdy przez to kogos tracę to cierpie i obwiniam wszystkich na około... dzis mam swiadomośc własnych błedów,(chciaż tyle...) ktorych nie popełnie w przyszłości, jednak znow zanurzam sie w SAMOTNOŚCI.... by w niej jeszcze znow potrwać zapełniając ją innymi rzeczami (vide koniec cytowanego wyzej textu) ale też nurtuje mnie pytanie : czy to wszystko, co mam do przeżycia
??????

[ Dodano: 2007-02-24, 23:40 ]
do samotności nie mozna dojrzeć.... mozna do niej tylko przywyknąć a i to wymaga czasu...

Maga - 2007-02-25, 13:17

Każdy człowiek jest samotny. Wynika to z powszechnego niezrozumienia i niemożliwości porozumienia się. Przecież tak na prawdę nie ma nikogo, kto by zawsze dokładnie wiedział jacy jesteśmy, o czym myślimy i co przeżywamy. Druga osoby wie o nas tylko tyle ile sami pozwolimy jej wiedzieć - samo stwierdzenie "bliska osoba" wydaje mi się absurdalne.
Nie czytamy w myślach i nie wiemy jakie są intencje drugiej osoby.
Czasami stan beznadziejnej samotności może ukorzyć sama obecność kogoś, kto wyczuwa ten okropny niekiedy stan ducha. (to tak w odniesieniu do tej destrukcyjnej samotności)
Lubię moją samotność (tą "dobrą"). Lubię być sama i czasem pomilczeć. Trwając w przekonaniu, że to dobra droga, uświadomiłam sobie niedawno to, co napisał Wojciech Kruczyński w zacytowanym przez Smootha fragmencie, a mianowicie to jego uświadomienie podczas 30. urodzin.

Wcześniej poruszany był wątek, że kobietom trudniej być samotnymi i uciekają się do związków z konieczności. Nie sądzę. Jest wiele kobiet, które boją się związków w obawie, że mogłyby wtedy utracić swą samotność.
Samotność może być straszna i nie do zniesienia. Jednak jeśli będziemy korzystać tylko z tego co w niej najlepsze to jest najlepszym lekiem na całe otaczające nas zło. W niej można znaleźć odpowiedź na otaczające nas codzienne problemy - ba, jeśli żyjemy w zgodzie z własną samotnością, nie ma problemów...
Dla mnie samotność, to wymarzony stan ducha, dzięki któremu wszystko wydaje się proste.

Manuela - 2007-02-25, 13:45

Cytat:
Każdy człowiek jest samotny. Wynika to z powszechnego niezrozumienia i niemożliwości porozumienia się.


A może wynika to z nieumiejętności przedstawiania swojego punktu widzenia, swoich emocji etc.? Nikt nas nie zrozumie, jeśli nie przedstawimy mu swojej płaszczyzny myślenia,czucia, odbierania otaczającego nas świata... Dlaczego od razu szukasz niedoskonałości innych? Jeśli będziemy chcieli, aby nas zrozumiano, dokładnie tak się stanie!
Oczywiście jest jeden warunek... najpierw musimy akceptować samych siebie. Niekoniecznie rozumieć, ale akceptować napewno. I oczywiście nie mieć oporów przed wyrażaniem swojego zdania. Wtedy zapewniam, że znajdzie się osoba, która nas zrozumie. Będziemy samotni, ale nie sami...
Czuję się samotna... jak każdy. Ale mam osoby, które nigdy mnie nie zawiodły. Rozumieją mnie, bo im na to pozwoliłam i potrafiłam sprawić, żeby mnie zrozumiały. Więcej jest oczywiście tych, na których nie mogłam liczyć, ale to tylko podwyższa mój poziom zadowolenia z tego, że mimo samotności nie jestem sama.

Maga - 2007-02-25, 20:55

Manuela napisał/a:
Dlaczego od razu szukasz niedoskonałości innych? Jeśli będziemy chcieli, aby nas zrozumiano, dokładnie tak się stanie!


nie, nie szukam :)
chodziło mi raczej o to, że trudno mi sprawić, żeby mnie ktoś rozumiał, bo nie potrafię pokazać o co mi chodzi. to raczej objawianie mojej niedoskonałości.

Manuela - 2007-02-25, 21:00

Wiesz jak ja się nauczyłam?

Zaczęłam mówić otwarcie co myślę i czuję, ale zawsze staram się zaczynać swoją wypowiedź od ja, żeby nikt nie odbierał tego jak atak etc. Po prostu mówię: czuję się tak i tak, sądzę, że nie odpowiada mi to, chciałabym, żeby... mnóstwo tego jest, ale warto spróbować. U mnie zadziałało... Na początku w ogóle nie mówiłam nic, bo zawsze mnie wcześniej źle rozumiano. Potem sobie uświadomiłam, że to ja źle wyrażałam siebie.

domini - 2007-02-25, 21:50
Temat postu: ja domini i moja Samotność
samotność niewątpliwie przyzwyczaja do wygodnictwa, do braku zobowiązań, do działania wg swojego tylko planu. ale także zmusza do stawiania czoła życiu i jego przeciwnościom, uodparnia, hartuje, udowadnia, że sami możemy radzić sobie z codziennością.

kiedyś myślałam, że samotność oduczyła mnie sztuki kompromisu, bycia z drugim człowiekiem, bliskości na co dzień, radości z szarości każdego dnia... myślałam, że nie rozumiem i nie akceptuję indywidualności Człowieka, z którym mogę spróbować budować Nowy Świat.

po długoletnim okresie przyjaźni z samotnością, nadszedł czas, na który długo czekałam. czas, kiedy wstrętne zmiany, jakie samotność poczyniła w mojej osobowości miały zostać okiełznane przez Rodzące się Uczucie.

miałam wątpliwości, co do Mężczyzny, jednak tłumaczyłam sobie, że rodzący się we mnie bunt jest agresją na zmianę statusu z single na double… nie chciałam zauważać tego, co mi w Tym Człowieku nie pasowało. przecież "byłam zołzą, zamkniętą na odmienność, na inne style, wpatrzoną w wyszkicowany w wyobraźni Ideał".

Mężczyzna był przy mnie, a ja uczyłam się go kochać. byłam szczęśliwa, bo zaczynałam kreślić wizje przyszłości takiej, jaką sobie wymarzyłam. chciałam wierzyć, że to Prawdziwa Miłość, a nie akt desperacji, nie ucieczka przed czasem, przed samotnością.

wydawało mi się, że akceptuję Go takim, jakim jest, że kocham mimo wad, (choć wiem, że pojęcie "wady" w kontekście damsko-męskim jest bardzo subiektywne). cieszyłam się, ze jest przy mnie, że samotność ustąpiła mu miejsca. kochałam go za to że był.
nie mogłam jednak kochać za to, jaki był. albo jaki nie był… okazałam się nie być wymagającą zołzą, a kobietą, która nie potrafi rezygnować ze swych marzeń.

kolejny etap opowieści pominę milczeniem, bo żadna miłosna historia nie zasługuje na pranie mocno emocjami naznaczonych, związkowych brudów…

..................................................................................................................................

życie jest sumą doświadczeń, emocji, wydarzeń. jest szkołą, której najczęstszą metodą nauczania jest zezwolenie na popełnianie błędów i wyciąganie z nich konsekwencji. życie jest wyścigiem, biegiem w poszukiwaniu szczęścia. ten bieg wymaga wielu kompromisów, ale nie możemy biegnąc - sprzedawać siebie. ideałów nie wolno zaprzepaszczać, a marzeń -zapominać, choćby w zderzeniu z rzeczywistością, wydawały się nieziszczalne.

samotność to oczekiwanie. to czas na przygotowanie, na poznanie i pracę nas sobą, na ustalenie priorytetów, na błędy, na analizy, na wyciąganie wniosków i konsekwencji z Wydarzeń, Osób oraz Uczuć.

nie jestem rozwydrzoną księżniczką, a moje marzenie o Człowieku nie jest wpisane w bajkę o rycerzu na białym rumaku. ideał jest sumą cech, słów, gestów, zapachów, umiejętności, uśmiechów, pocałunków w ustalonej przez moje wyobrażenie proporcji. ideał napędza marzenia, a one są wiatrem, który dmie w żagle, wysyłając mnie w kolejny rejs…

samotnosć ma różne oblicza. sama też wybiera miejsce i czas spotkania. może stać się towarzyszką codzienności, milcząca lokatorką domu, w którym ściany echem odpowiadają 'dzień dobry'. może przytulić się do nas w tłumie, wśród ludzi, przyjaciół, rodziny. czasami wdziera się pomiędzy dwoje ludzi, którzy, patrząc sobie głęboko w oczy, nie widzą, jak niegdyś Miłości - a pustkę... samotność ma różne oblicza...

moja Samotność o Wielu Twarzach to ścieżka, przez którą kroczę ku Ostatecznemu Szczęściu...

bartoszek - 2007-04-28, 22:03

dla mnie samotność to jakby wymusznie pierwszej miłości.... w każdym zwiąku szukam tego co było z Asią.... gdybym kilka lat temu był tym samym Bartekiem co teraz... nie da się cofnąć czasu...

od 5 lat jestem sam.... poza jednym no dwoma związkami.... czasem latwiej poprostu być samemu... prościej... choć tęsknota do chodzenia za rączkę.... spacerów po parku... wspólnych wypadów jest bardzo wielka.... ale idzie wiosna i może w końcu coś zaskoczy.... chciałbym.... by z nią zaskoczyło....

Aithne - 2007-05-08, 18:11

Tylko dziwne jest ,że w naszych czasach wielkiego szumu, ciągłego biegania i bardzo prozaicznych znajomości samotność odbierana jest negatywnie...Takie nacechowanie dały jej czasy współczesne...A dla mnie tak nie jest...Człowiek potrzebuje samotności,z tego względu,że to jest jedyna sytuacja, w której tak naprawdę możemy nauczyć się żyć sami ze sobą...Bez ciągłej walki, wewnętrznego rozstrojenia...Tylko wtedy jesteśmy wstanie poznać siebie , zaakceptować i zrozumieć słabości, namiętności,lęki... Samotność jest nam dana jako czas najcenniejszy bo nakierunkowany na nasze wnętrze i nasz rozwój...Jest to czas kontemplacji i wyciszenia...I moim zdaniem nie powinniśmy go odbierać jako "karę" ...Bo ja jednak wierzę ,że nigdy tak do końca nie jesteśmy sami, wystarczy otworzyć oczy na to co niematerialne a ujrzy się wiele istot, które towarzysza nam w codziennej drodze...A ta jedyna osoba, najbliższa sercu pojawi się w odpowiednim czasie, niekoniecznie już,zaraz ale zjawi się :)
domini - 2007-10-18, 10:38
Temat postu: (...) im dalej idę...
a wiesz że pustka trwa we mnie? a wiesz, że im dalej idę, im bardziej jestem szczęśliwa, tym bardziej tęsknię? a wiesz, że mimo podarunku miłości, który los składa mi codziennie, Ciebie mi brakuje?

jestem pewna, że dokonywane przeze mnie wybory,były słuszne. wszystko w Życiu, nawet jeśli jest dziełem przypadku, układa się w misterny plan. nic nie dzieje się bez sensu, choć wartość niektórych wydarzeń poznajemy dopiero po latach. wtedy nasuwają się refleksje, wtedy zdajemy sobie sprawę, że "tak miało być"...

Samotność o różnych obliczach i imionach, towarzyszła mi długi czas. przyzwyczaiłam się do niej tak bardzo, że trudno było się rozstać. Ty pomogłeś mi się z nią uporać. dałeś nadzieję. wniosłeś w moje życie spokój. przywróciłes uśmiech. otworzyłes mnie na świat uczuć, który wkrótce odebrał mnie Tobie.

nie odeszłam - spotkałam Przeznaczenie.

jest we mnie miejsce, którego nic nie wypełni. zawsze puste. wrzucam w to miejsce myśli o Tobie, a one odbijając się od ścian swojej celi, odpowiadają echem - śniłes mi się znowu...


a wiesz, że im dalej idę, im bardziej jestem szczęśliwa, tym bardziej tęsknię? a wiesz, że mimo podarunku miłości, który los składa mi codziennie, Ciebie mi brakuje?


brakuje mi Ciebie, Przyjacielu...

Silke - 2007-10-20, 21:03

Samotność jest jednym z najtrudniejszych stanów w życiu człowieka z racji tego, że jest on istotą społeczną. Myślę, że najboleśniejsza staje się w życiu człowieka starszego. Po pierwsze człowiek starszy z wiekiem traci kontakt z innymi ludźmi, znajomi, przyjaciele,małżonek umierają. Młodych ludzi często nie jest w stanie zrozumieć, całej rzeczywistości, która jest tak inna niż ta doświadczona w młodości. Po drugie młodzi ludzie często uciekają przed starymi, bo się ich boją, boją się starości i tego, że przemijanie
także ich dotyczy. Myślę, że to wpływ wychowania i mediów, w których króluje kult młodości, piękna, nieomal wieczności. Powodem tego może być także bezradność wobec coraz słabszego ciała, chorób i zbliżającej się nieuchronnie śmierci starszej osoby. Po trzecie (na pewno w Polsce tak jest) emerytura zakańcza aktywne, społeczne życie ludzi, nie potrafią oni sobie poradzić z nadmiarem czasu wolnego, który przecieka im przez palce. Domów społecznych, dziennego pobytu nie jest u nas zbyt wiele, dlatego ludzie wegetują w domach, ich świat zawęża się do minimum. Wpływ na to mają też oczekiwania wobeć starości np. w wielu wypadkach ludzie starsi, którzy aktywnie spędzają czas budzą w nas zdziwienie. Nie mam zamiaru przedstawiać tu całego problemu samotności ludzi starszych, chciałam jedynie ukazać najważniejsze tego aspekty. Wcześniej napisałam, że ich samotność jest najboleśniejsza. Dlaczego
? Ponieważ często nie ma dla niej alternatywy. Nie ma perspektywy czasowej, jaką mają samotni młodzi ludzie. Seniorzy są w sytuacji beznadziejnej, mniej więcej odkąd przechodzą na emeryturę, umierają dla społeczeństwa. Oczywiście dużo zależy od ich postawy wobec życia i śmierci. Jednak trud pogodzenia się z nadchodzącym końcem życia, wdowieństwo to sytuacje, z którymi zostają sami. Jest to sytuacja bez wyjścia. :x

jadore - 2007-10-25, 14:10

Natasha napisał/a:
Ponieważ często nie ma dla niej alternatywy. Nie ma perspektywy czasowej, jaką mają samotni młodzi ludzie. Seniorzy są w sytuacji beznadziejnej, mniej więcej odkąd przechodzą na emeryturę, umierają dla społeczeństwa.
w Brzegu funkcjonuje Uniwersytet Trzeciego Wieku - to jest jakaś alternatywa, ale trzeba mieć chęci no i oczywiście zdrowie.
Silke - 2007-10-25, 14:38

jadore napisał/a:
Natasha napisał/a:
Ponieważ często nie ma dla niej alternatywy. Nie ma perspektywy czasowej, jaką mają samotni młodzi ludzie. Seniorzy są w sytuacji beznadziejnej, mniej więcej odkąd przechodzą na emeryturę, umierają dla społeczeństwa.
w Brzegu funkcjonuje Uniwersytet Trzeciego Wieku - to jest jakaś alternatywa, ale trzeba mieć chęci no i oczywiście zdrowie.


Jadore chyba nie przeczytałaś dokłądnie mojej wypowiedzi. Napisałam, że nie mają perspektywy czasowej, co oznacza, że wkróce (wcześniej czy później) umrą, taka jest kolej rzeczy, a starość jest ostatnią fazą rozwojową człowieka, którą zakańcza śmierć. Postępowanie wobec ludzi, gdy są starzy, częste dyskryminowanie ich potrzeb i brak okazji do zapełnienia dużej ilości wolnego czasu powoduje, że duża liczba osó starszych po przejściu na emeryturę jest izolowana od społeczeństwa, nie ma dla nich miejsca. Ktoś powie, że są instytucje, Uniwersytety Trzeciego Wieku i jest to prawda, ale niestety nasza społeczność nie przygotowuje ludzi do starości, do tego by przeżywali ją aktywnie. Jasne, że dużo zależy od aktywności włąsnej człowieka, ale warto się wczućw sytuację osoby, która odeszła na emeryturę i ... właśnie co dalej? więszkość czasu człowiek spędza w pracy, ma tam znajomych i większość z tych kontaktów urywa się po przejściu na emeryturę. Jeszcze czarny scenariusz: odchodzi małżonek, a rodzina nie zawsze ma czas i chęci. Tak naprawdę świat się nagle kurczy. My młodzi często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak trudno może być "dziadkom".

domini - 2008-05-05, 03:20

...kiedyś mój świat pękł jak mydlana bańka. w jednej chwili stracił sens, choć myślałam że go nie miał. resztki nadziei, której też wydawało się nie być, ulotniły się, dławiąc gardło i oczy niczym trujący gaz. do dziś kaleczę się starając w nicości poskładać raniące okruchy. wiem, że przeszłości odbudować się nie da - może właśnie dlatego celebruję świętość tych szczątków. tego wszystkiego, co z Ciebie mam, co jest we mnie...
d.

Fenris - 2008-05-09, 23:07

jakież to tkliwe.... zaiste, łza się w oku kręci :]

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group