Forum Brzeg
Forum miasta Brzeg. (ISSN 1869-609X)

Nasza twórczość - A może proza ?

smooth - 2006-09-23, 01:42
Temat postu: A może proza ?
No właśnie !!
Czemu by nie pokusić się o jakieś opowiadanka ? Jakąś ciekawą proze...

Inez ... czytając Twoją poezje, mam wrażenie, że Twoim przeznaczeniem jest proza...którą to zawsze można ubarwić dynamiką poezji.... w wierszach Twoich zauważam, trzy warstwy.. poezji, prozy i warstwa blogowa .... tzn, nie należy sie tu dopatrywać, żadnego fachowego podejścia..to tylko moje skromne wrażenie...

Dlatego właśnie, czytając któryś z Twoich wierszy coby ubarwić "Naszą Twórczość" o elementy opowiadań,..o elemnty prozy

Zatem
1) Co Wy na to ?
2) A może na zasadzie wspólne pisanie ?

smooth - 2006-09-23, 01:49

A tak dla zachęty skopiuje coś co sam kiedyś zacząłem pisać, ale szybko zgubiłem zapał...tzn zaczeło sie od tytułu, który miałbyć wstępnie tytułem wiersza..a mianowicie
Eksperyment ... niemniej jednak w momencie swego powstania jakby sam z siebie mianowal sie opowiadankiem...tzn, ciągle czeka na cd.... ale...tak dla zachęty...


Eksperyment !!! - krzyknął uradowany, tak, że tylko mogłam sobie wyobrazić podniecenie w jego oczach . „In the name of study”- po angielsku lepiej to zabrzmiało. Zgodziłam się. Jak to określił, "Wypędzę z Ciebie to stoicką smętność". Niech mu będzie to jeszcze dzieciak.

Jeszcze nigdy tak długo, nie wyczekiwałam przed lustrem, wzrokiem łapczywie zataczając okręgi.
Psze pana, wybaczy pan w swej po-chmurnej górnolotności, że
Wyidealizowane pana kategorie, asymptotycznie wyrażać będę.


Co za dzieciak !!?? - decybele myśli
Inny w jego wieku, już dawno wytoczyłby bój o mój orgazm.
Z małym rumieńcem przeszłam od piersi do stóp, nie wiedząc już czy sprawdzam rozmiary lustra , czy szukam kolejnej doskonałości w mym ciele.

"gotowe"

W końcu, bo nawet nie mogłam się poskarżyć, że mi zimno. Pomarańczowe płomienie
w lustrze moi kompani, nie pozwoliłyby skłamać.

….. nie pragnął kontaktu….a jednak rozczarowanie…
Zostawił kroplę napoju, jak to określił "kropla o ambiwalentnym bycie".
rzeczywiście drgała przez chwilkę na ustach,
przyprawiając mnie o dreszcze
dalej w dół
przecinając moje ciało na dwie połówki
każda z nich tak samo napełniona rozkoszą....


-----------------------------------------------------------------------------------
...cd
tzn...tu by mi zależało na utrzymaniu dynamiki ni to poezji, ni to prozy...

Inez - 2006-09-23, 14:18

smooth napisał/a:
Inez ... czytając Twoją poezje, mam wrażenie, że Twoim przeznaczeniem jest proza...którą to zawsze można ubarwić dynamiką poezji.... w wierszach Twoich zauważam, trzy warstwy.. poezji, prozy i warstwa blogowa .... tzn, nie należy sie tu dopatrywać, żadnego fachowego podejścia..to tylko moje skromne wrażenie...

Nie jesteś pierwszą osobą, która przekazała mi takie właśnie spostrzeżenia. Już dostałam kiedyś następującą opinię:
Cytat:
Na Twoim miejscu zająłbym się prozą. Znasz się na ludziach, na ich psychice, wiesz co w życiu najważniejsze. Myślę, że to nawet byłaby oryginalna książka. W rzeczywistości, która zalewa nas brudem, syfem i śmieciem, taka zasadniczość byłaby ciekawą odmianą. Nawet, wiem w jakim stylu powinnaś pisać prozą. Paolo Coehlo. To Twój styl. Spróbuj przekonasz się, że efekty będą wspaniałe.

Ja nie nazwałabym się ani poetką, ani pisarką. To co robię to zwykłe przelewanie myśli na papier, a on przyjmuje wszystko. Nie zastanawiam się nad formą, nie poprawiam, nie analizuję, po prostu piszę. Forma i styl sa dla mnie rzeczą mało istotną. Nie piszę po to, by być wielbioną, czy znaną. Robię to dla siebie, oczyszczam w ten sposób swą duszę i myśli, wyrzucam emocje, zdystansowuję się i wyciągam wnioski na przyszłość. Jak widać robię to dla siebie, jeśli jednak ktoś ma chęć to czytać... nikomu nie bronię :D

Co do prozy to próbowałam, jeśli znajdę te wypocinki to kiedyś tu trafią, niestety niektóre z bazgrołów nie nadają się do publikacji :/

Mimo wszystko sam pomysł z prozą uważam za ciekawy i jeśli tylko są chętni, by go kontynuować to z całą pewnością poczytam :D

Safona - 2007-02-13, 02:46
Temat postu: A ja prozą napiszę
A ja prozą napiszę, jeśli można:)

Zacznę może od tego, że Wasza poetycka twórczość jest piękna i ujmująca..
Ja nie potrafię pisać w klimacie lirycznym, nie wiem nawet czy moje wypociny można nazwac prozą, ale spróbuję:

Niekiedy, wydaje się, że wszystko co otacza jednostkę(znaczy pojedyńczą, indywidualna osobę) to coś co może przytrafić się tylko raz jeden w życiu. Śmiem twierdzić, że nie do końca tak jest..Posluchajcie pewniej historii..
Dawno temu poznałam osobę, której wnętrze było bardzo piękne a osobowość niebywale ciekawa.
Nie myliłam się, jednak bardzo mocno starałam się idealizowac niemal każde poczynania tej tajemniczej istoty..
Cóż z tego wynikło?
Nic poza tym, że zaczęłam jej bardzo wspołczuć.
Była nieszczęśliwa i choć miała w sobie niewiarygodna magię i niebywałą moc przyciągania do siebie ludzi, to pozostawała cicha w cierpieniu i poczuciu bezużyteczności, na jaką skazał ją los. Często wołała o pomoc, ale tak cicho, że nikt tego nie mógł usłyszeć.
Kochała wszystko co ją otaczało ale miła w sobie pewne urazy i obawy, których nikt nawet nie mógł sie domyślać..
Pewnego dnia wykrzyczała, nie to co ją bolało, ale to co Cieszyło...i....
Właśnie..
jestem tu gościem tylko i moje wypociny są marne, ale obiecuję że dokończe tę historie..niedługo...

smooth - 2007-02-13, 08:53

Ja czekam, bo zapowiada się ciekawie, autentycznie.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy Twojej prozy, bo zapowiada się, że potraktuje o osobach zagubionych.. o próbie poruszenia ich wnętrza !!

Safona - 2007-02-14, 03:26

Pewnego dnia wykrzyczała, nie to co ją bolało, ale to co Cieszyło!
Sama nie mogła uwieżyć, że ten radosny krzyk był lekarstwem na jej zranioną duszę.
Jednak lekarstwo powinno się aplikować systematycznie, a jej sił starczało tylko na ten jeden, jedyny zryw.
Po tym zdarzeniu była jakby odmieniona. Jej piękne, wyraziste oczy nabrały blasku, dzięki czemu doskonalej ukrywaly smutek. Była pewniejsza siebie, co pomagało jej w codziennych relacjach z innymi. Jej smutek ukazywał się tylko w momentach, gdy pozostawała sama ze sobą. Wówczas zamykała się w swoim świecie próbując nie dopuszczać do siebie myśli o tęsknocie, smutku, stracie i poczucia wszechogarniającej niemocy, którą czuła z powodu braku nadziei na spełnienie swojego największego marzenia.
Marzenie te jednak skrywała tak głeboko, że nikt, nawet przez chwilę nie pomyślał o jego istnieniu. Ona sama przestawała wierzyć w to, że kiedykolwiek pojawiło się w jej głowie.
Uciekała więc od tego marzenia, tym samym uciekajac przed samą sobą, w świat innych ludzi.

Wolfgaar - 2007-02-28, 18:24

Myślę sobie „O! Nareszcie proza, to coś dla mnie! Wśród tylu poetów znalazła się jedna perełka, pokrewna dusza, która pisze coś nie tekstem wierszowanym a zwykłym językiem polskim”
Zawiodłem się okrutnie…

Wybacz ale mi się nie podoba. Ani to opowiadanie, ani relacja. Bardzo sztampowe, rzekłbym, że raczej odtwórcze, niż twórcze. Ba! ileż to ja się naczytałem podobnych historyjek na wszelkiego rodzaju blogach i portalach literackich. To było pisane chyba od razu na forum, więc nawet korekty „Wordowskiej” nie przeszło, bo jak się pisze „Uwierzyć”? przez „rz” nieprawdaż? No i ten brak ogonków, przepraszam ale w wszelkiego rodzaju twórczości jest to niedopuszczalne. To jest tekst literacki a nie rozmowa na gadu-gadu.

I podstawowy błąd który robisz „moje wypociny są marne” skoro tak uważasz, to po co w ogóle piszesz? Do czego jest ci potrzebna antyreklama? Wiesz co to jest psychologia sprzedaży? Towar się reklamuje a nie zniechęca się do niego… Jeśli na tym forum byłoby więcej prozy to przeczytawszy to jedno stwierdzenie, zaniechałbym czytania i przeszedłbym do czegoś ciekawszego. Niestety tutaj jest tylko poezja na której ja się nie znam.

Pozdrawiam

smooth - 2007-02-28, 18:36

Witaj Wolfgaar - szkoda, że tak BARDZO poważnie podszedłeś do krytyki, wszak forum staramy się traktować nie jako miejsce dla wielkich poetów i prozaików co możliwość zaprezentowania siebie i swojej wrażliwości przez słowo. Przyznam, że czytałem już tu wiersze, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie, ale również te lekkie, przyjemne a czasem słabsze..ale autentyczne..

Na forum próbowałem poruszyć wątek prozy (zresztą zaraz chyba połącze te dwa) TUTAJ .

Zamieściłem tam początek moich marnych wypocin bo czuję się jak towar, który ciężko opchać :wink: (ps. możemy porozmawiać nieco o reklamie.. zresztą zamieszczę tu swoją kiepskawą i frywolną prace na temat znaczenia opakowań w reklamie .. bo czemu niby nie potraktować tego jak prozę :wink: )
Może parę słów napiszesz. No i mam prośbę. Jakbyś pokusił się o bardziej konstruktywną krytykę, która z natury służy po to aby zmobilizować kogoś do działania przy okazji dając mu pewne wskazówki. To jest moja prośba - bo najłatwiej to się czepia i "szczeka".
Jeśli czujesz się na tyle kompetentny to spróbuj pomóc, a nie "jechać" po kimś ..bo spróbował coś napisać i czymś się podzielić.
Pozdrawiam

dodano:
Połączyłem dwa tematy

Wolfgaar - 2007-02-28, 19:10

smooth ja zawsze poważnie podchodzę do krytyki. Mam swój gust i mówię otwarcie co mi się podoba a co nie bo nie lubią grafomanii, która ostatnimi czasy szerzy się jak plaga po całym Internecie (i nie tylko). Zachęcać do pisania powinno się ludzi którzy wykazują jakieś zdolności, a nie każdemu kto chciałby zostać pisarzem, ale Bozia poskąpiła mu talentu, zapewne rekompensując w jakiejś innej dziedzinie.
Nigdy czemuś co mi się nie podoba, nie powiem że jest spoko, bo takie nie jest i już.
W sprawie wierszy nie wypowiadam się i wypowiadać się nie będę, bo poezja mnie męczy, nawet ta na bardzo dobrym poziomie – to po prostu nie na mój mały rozumek.

Co do marnych wypocin to moje stanowisko jest chyba jasne. Czy handlarz sprzedający na rynku krzyczy „Kupujcie moje towary! Są najgorszej jakości, zrobione byle jak, ale sprzedaję je, bo może znajdzie się jakiś frajer który je kupi?” Czy raczej zachwala je na wszelakie sposoby w myślach tylko dodając „Frajerze, właśnie kupiłeś badziewie, ale myśl sobie, że to produkt przedniej jakości”…
Na reklamie znam się tylko o tyle o ile, nie jest to przedmiot moich zainteresowań, ale pewne pojęcia, czy też mechanizmy znam. Niemniej jednak nie czuję się na siłach, aby wchodzić w głębszą dyskusję.

Takich opowiadań jak to przeczytałem dziesiątki, ciężko tu powiedzieć cokolwiek konstruktywnego… Język jest niezły, ale wyczuwalny brak warsztatu pisarskiego. Zdania wprawdzie są nieźle skonstruowane, ale brzmią jakoś znajomo…


poznałam osobę, której wnętrze było bardzo piękne a osobowość niebywale ciekawa.

Była nieszczęśliwa i choć miała w sobie niewiarygodna magię i niebywałą moc przyciągania do siebie ludzi, to pozostawała cicha w cierpieniu i poczuciu bezużyteczności, na jaką skazał ją los.

Często wołała o pomoc, ale tak cicho, że nikt tego nie mógł usłyszeć.

krzyk był lekarstwem na jej zranioną duszę.


etc.

To są wszystko kalki językowe. Takich zdań jest pełno, są powszechne niemal jak związki frazeologiczne, czyli po prostu nie autora..

Owszem, nie jest to pisanie „Ja Tarzan ty Jane, my pójść do lasu i zrobić se dzieciaka”; autorka pisze lepiej od wielu znanych mi grafomanów, ale nie jest to, to coś, co czytałoby się z zapartym tchem i z wypiekami na twarzy, albo chociażby z łezką w oku. Ten tekst nie zbudził we mnie emocji, które zapewne autorka chciała wywołać u czytelnika.


Co można by poprawić:
Ano przede wszystkim zacząć od rozpoczęcia, zbudować rozwinięcie, zamknąć zakończeniem. Wymyślić jakąś sensowną fabułę, bo tekst o dziewczynie która była uczuciowa, smutna i marzycielska jest jak kubek herbaty bez herbaty. Mógłbym nawet pokusić się że bez kubka, jest tu tylko trochę wrzątku, który chciałby „coś w czymś” zalać, ale z oczywistych względów nie może.

Następnie popracować nad warsztatem. Mniej pytań retorycznych, więcej treści, bo tekst jest zrozumiały tylko dla autora. Mniej kalek językowych, a więcej własnych zdań, niech autorka nie boi się rozwinąć skrzydeł, nawet jeśli właśnie je swoją krytyką podcinam. Mam nadzieję, że się zrosną…

Dalville - 2007-02-28, 19:40

smooth napisał/a:
Witaj Wolfgaar - szkoda, że tak BARDZO poważnie podszedłeś do krytyki, wszak forum staramy się traktować nie jako miejsce dla wielkich poetów i prozaików co możliwość zaprezentowania siebie i swojej wrażliwości przez słowo. Przyznam, że czytałem już tu wiersze, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie, ale również te lekkie, przyjemne a czasem słabsze..ale autentyczne..


A moim zdaniem autor wkleja swoje prace na własne ryzyko. W tym wypadku jestem zwolennikiem poglądu, że jeżeli ktoś bardzo chce ochronić swój tekst przed zrównaniem z błotem przez przypadkowego odbiorcę, to powinien się poważnie zastanowić, zanim go opublikuje. Jeżeli już się na coś takiego decyduje, to myślę, żejest to jednoznaczne z faktem, iż krytyk może z tym tekstem zrobić co mu się żywnie podoba, oczywiście poza personalnymi wycieczkami w stronę autora. A że krytyka również jest jakimś tekstem, której poziom można mieszać z błotem, więc i ją zamieszcza się na własne ryzyko.
I uważam to za całkiem sprawiedliwe:P

Jeszcze na koniec; jeżeli ktoś ma jakieś poważne plany dotyczące swojego tekstu, to raczej odradzałbym publikowanie go na forum:P Ja się tego raczej wystrzegam, a w tym przekonaniu jeszcze bardziej utwierdziła mnie opowieść znajomego. Kiedyś napisał opowiadanie konkursowe, i zamieścił je na jednym z licznych for literackich. Po jakimś tygodniu, praca ta znalazła się na kolejnych trzech forach, i to bynajmniej nie on ją tam zamieścił:P A dochodzenie swoich praw przed publikacją jest dość kłopotliwe:P

smooth - 2007-02-28, 19:47

Wolfgaar napisał/a:
Zachęcać do pisania powinno się ludzi którzy wykazują jakieś zdolności, a nie każdemu kto chciałby zostać pisarzem,


Ale my nie chcemy zostać pisarzami..podkreślam, chcemy się dzielić sobą, jak tylko potrafimy, starając się na ile to możliwe ubrać to w ładne słowa, tak by komuś się choć kilka razy drgnęły mięśnie twarzy podczas czytania.

Wolfgaar napisał/a:
Niemniej jednak nie czuję się na siłach, aby wchodzić w głębszą dyskusję.


Ja raczej nie chcę wchodzić w głębszą dyskusje, bo uważam, że jest nie na miejscu, ale uwierz mi że sformułowanie, którego tak się czepiłeś może być / jest oznaką lęku przed złym przyjęciem tego kawałka twórczości, który z kolei może wynikać z małej pewności siebie, zamaskowaną prośbą o choćby małą akceptacje..

Wolfgaar napisał/a:
ale brzmią jakoś znajomo…


W życiu często spotykamy się z tymi samymi gestami i słowami, ale mimo wszystko za każdym razem w ustach czy też gestach innych ludzi potrafią być piękne, przemycać pewną subtelność.. coś nowego... to kwestia naszej otwartości i chęci wyłapywania tych niuansów...

Każdy z nas jest inną jednostką... każdy żyje w innym świecie, ale nie z różnic biorą się nieporozumienia, lecz z braku intencji zrozumienia, z braku chęci zagłębienia się w czyjąś płaszczyznę..

Może nie będę niepotrzebnie mieszał, ale jeszcze raz powtórzę - nie traktujemy tego miejsca jako kuźnie talentów i potencjalnych pisarzy wielkiego formatu...
Ja nie czuję się kompetentny aby komuś serwować dobry warsztat literacki, więc stawiam na zdrowy przepływ emocji, który mógłby pomóc ukształtować pewną dojrzałość emocjonalną, a ta zaś wprowadzi odrobinę poezji do życia i odwrotnie odrobinę życia do poezji..

Pod koniec napisałeś jeszcze kilka rad (cennych), niemniej jednak bierz pod uwagę, że dawanie rad też jest ciężko sztuką i przede wszystkim należałoby się wczuć w świat osoby, która piszę i wiedzieć spróbować przewidzieć do czego dąży i jakie środki jest w stanie użyć umiejętnie na poszczególnym etapie pisania... pozwolić osobie płynąć własnym tempem..raczej asekurować niż narzucać tempo.. czy też być "dyktatorem"

Wszedłem na chwilkę na Twoją stronę, z Twoją twórczością i gratuluję osiągnięć, choć sformułowanie w stylu "Moja Tfurczość", nie należą do moich ulubionych, to użyte z pewnym dystansem i uśmiechem - ujdą w tłoku)
Twoja strona pozwoliła mi zrozumieć troszkę Twoje podejście i z pewnością nie zamierzam ingerować w Twój świat bo go szanuję.. moja prośba zatem.. brzmi abyś próbował zrozumieć ten malutki.. "marniutki" :wink: świat, który staramy się z mniejszymi lub z większymi rezultatami stworzyć.. bo tylko kiedy go zrozumiesz, Twoje rady tak naprawdę zyskają na wartości.. przynajmniej ja tak uważam


Na koniec przytoczę jeszcze słowa kogoś kogo szanuje, kogoś którego świat emocji jest mi bliski, a Jego proza życia pełna cierni:

"..tu nie chodzi o wzloty na wyżyny Kaliopy tylko o to żeby ludzie mieli odwagę pisać
o swoich uczuciach i czuć się potrzebni.." /szacun/

Cały mój wywód jest nic nie warty jeśli nie rozumiesz moich intencji, intencji tego działu..

Niniejszym moje tłumaczenia uważam za zakończone, a Ciebie zapraszam w miarę Twoich chęci do stworzenia tematu, w którym mógłbyś sie dzielić sobą z nami.. z pewnością spotkasz tu wiele osób, którym Twoja Twórczość się spodoba !!
Pozdrawiam z należnym szacunkiem.

Indra - 2007-02-28, 20:44

Dalville napisał/a:
A że krytyka również jest jakimś tekstem, której poziom można mieszać z błotem, więc i ją zamieszcza się na własne ryzyko.


Krytykiem jest każdy kto czyta, ogląda, dostrzega czyjąś pracę. Dzięki niej człowiek powinien nabierać doświadczenia, uczyć się na własnych błędach i w przyszłości je niwelować. Dlatego uznaję tylko krytykę konstruktywną, bo tylko ona może przynieść jakieś sensowne rezultaty.
Moim zdaniem krytyka o której pisze Dalville nie jest krytyką, tylko załatwianiem prywatnych spraw na forum publicznym (czasami w sposób niesmaczny :P ).

Dalville - 2007-02-28, 20:59

Indra napisał/a:

Moim zdaniem krytyka o której pisze Dalville nie jest krytyką, tylko załatwianiem prywatnych spraw na forum publicznym (czasami w sposób niesmaczny :P ).


Prywatnych? Toż ja napisałem wyżej, że z wyłączeniem personalnych wycieczek, więc nie, nie to mam na myśli;]. Chyba że to jakaś aluzja do mojego pierwszego na tym forum posta xD

smooth - 2007-02-28, 21:34

Ok. To teraz czekamy na jakiś kolejny kawałek prozy. Jacyś chętni :wink: ?
Manuela - 2007-02-28, 22:06

Ja w przeciwieństwie do Inez usłyszałam, że moja proza to nie proza... :D Dla porównania:
***
Jesteś jak kropla z nieba -
Kiedyś znów się pojawisz.
Jesteś jak słona łezka -
Zawsze ślad zostawisz.
Jesteś jak kropla deszczu -
Nie wiem co z sobą przynosisz.
Jesteś jak płatek śniegu -
Nademną się unosisz.

Znowu się pojawiłeś.
Znowu ślad zostawiłeś.
Przyniosłeś z sobą coś nowego.
Nie widzę Cię, choć nie jesteś daleko...
***

Dlaczego? - to odwieczne pytanie, jak kamień wrzucony w głębiny, mąci powierzchnię wszystkich ludzkich istnień... Do mojego duszy jeziora wpadło jeszcze ziarenko piasku i zgodnie z teorią EFEKTU MOTYLA stało się przyczyną wielkich huraganów na jego obrzeżach... Takie małe z pozoru nic nie znaczące ziarenko sprawiło, że jego istnienie odczuwa każda, nawet najmniejsza, najlepiej ukryta cząsteczka mojego jeziora.

Teraz cała moja dusza krzyczy: KIM JESTEŚ? GDZIE JESTEŚ? Lecz nawet huragan nie potrafi mi odpowiedzieć...

***

Już dawno temu wypocone... :) ale dalej przywołuje tamte wspomnienia... 8)

smooth - 2007-02-28, 22:23

Manuela napisał/a:
Ja w przeciwieństwie do Inez usłyszałam, że moja proza to nie proza... :D


Po części się zgadzam... pierwszy trójgwiazdkownik wrzuciłbym jednak do grona wierszy lekkich, drugi zaś w moim odczuciu jest prozą (np. "i zgodnie z teorią EFEKTU MOTYLA stało się przyczyną wielkich huraganów na jego obrzeżach.")z elementami dynamiki poezji.

Manuela napisał/a:
Już dawno temu wypocone...


Pytanie czy po wypoceniu nastąpił szybki prysznic czy długa relaksująca kąpiel.
W każdym bądź razie namawiam do aktywności, co to do "popełniania" wypocin doprowadzi :wink:

Inez - 2007-02-28, 22:33

smooth napisał/a:
Manuela napisał/a:

Ja w przeciwieństwie do Inez usłyszałam, że moja proza to nie proza... :D



Po części się zgadzam... pierwszy trójgwiazdkownik wrzuciłbym jednak do grona wierszy lekkich, drugi zaś w moim odczuciu jest prozą (np. "i zgodnie z teorią EFEKTU MOTYLA stało się przyczyną wielkich huraganów na jego obrzeżach.")z elementami dynamiki poezji.

Całkowicie się z tym zgadzam Smooth :) Ja ostatnio jakoś nic nie piszę, a myślałam, że ten odmienny stan doda mi skrzydeł, tymczasem natchnienia brak :/ A co do typowej prozy jaką posiadam to trudna sprawa, ale mam tylko coś co nie może ujrzeć światła dziennego, więc niestety nie mogę się tym z Wami podzielić. Za takie teksty mogłabym dostać nie tylko bana, ale kto wie, może nawet by mnie przymknęli :/ Dlatego jednak zachowam to dla siebie. Jeśli jednak powstanie coś delikatniejszego to na pewno wyląduje to w tym temacie :wink:

Safona - 2007-03-01, 00:40

prozy dalszej...moj drogi nie ma tu rozwiniecia i zakonczenia bo to mialy byc kawalki...proza kobieca i nie kobieca???czy Ty kiedys czytales troche prozy na przestrzeni wiekow.....
a teraz spokojniej..ja tylko skorzystalam z propozycji Kolegi..i nie jest to mistrzostwo swiata nie jest to takze moim zdaniem nawet dobre..bo krytyka to moja domena (rowniez samej siebie) ale cos napisalam i wydaje mi sie ze az tak krytycznych slow nie trzeba...no chyba ze wiaza sie one z uzasadnieniami ktorych wyraznie tu brak...jesli cos masz do mojego tekstu to milo tylko prosze o konkrety i o przyklady a nie o ogolniki...
reszcie dziekuje za cierpliwosc i chec przeczytania moich niedoskonalosci

[ Dodano: 2007-03-01, 01:34 ]
Drogi Wolfgarze..albo jesli chcesz mniej patetycznie, ...sluchaj..nie wiem czym sa dla Ciebie kalki jezykowe ale dla mnie kalka jezykowa(z tego co uczono mnie kiedys tam) to przetlumaczone zwroty z innego jezyka (niemal doslownie przetlumaczone) i niezgodne z naszymi, polskimi normami jezykowymi:P ale przyjete ze tak sie wyraze..czyli biustonosz jest kalka jezykowa, tec.
moze to co napisalam jest trywialne lub nie w Twoim guscie ale nie jest kalka..

[ Dodano: 2007-03-01, 01:46 ]
przepraszam za nieuzywanie polskich znakow i zla interpunkcje ale chce cos napisac..od siebie..
cztery miesiace temu zaczelam zmagac sie z choroba..bardzo podstepna i bardzo zdradliwa...nie ja z nia walczylam ale ktos komu poswiecilam ostatnie piec lat zycia..
kiedy pierwszy raz poszlam do lekarza, uslyszalam ze jest to zwykle zakaenie i dostalam na nie cudowna, "ozdrawiajaca" masc
po tygodniu okazalo sie ze nie przynosi ona efektow i jest coraz gorzej..
z choroba ta walcze od ponad czterech miesiecy i juz wiem ze jest to przegrana walka, a jednak nadal wierze w cudowne uzdrowienie malutkiej istotki, ktorej zycie bardziej niz kiedykolwiek, wlasnie teraz zalezy ode mnie..
wiem, ze nic nie da sie zrobic a jednak codzien budze sie z nadzieja ze "bedzie lepiej"...
NIE JEST!
odliczam dni, godziny a niedlugo zaczne pewnie odliczac minuty jej istnienia w moim zyciu...
i choc bardzo ja kocham nie moge poatrzec na jej powolna smierc, i coraz wieksza nieudolnosc..
wciaz bije sie z myslami czy juz dzis wydac na nia wyrok i wciaz wydaje mi sie, ze to za wczesnie..
jednak ten dzien nieublagalnie nadchodzi i juz za pare chwil bede musiala zabic (pozwolic na to)istote, ktora kocha najbardziej bezinteresowna miloscia(oczywiscie pomijajac rodzicow)..
bede musiala pogodzic sie z mysla ze pozostana tylko wspomnienia wspolnych zabaw, radosci i wzburzen...



bede musiala uspic moja ukochana Kłapę...znaczy Króliczyce... :(

sabatina - 2007-03-01, 10:02

pare lat temu pisalam wiersze... nawet probowalam mocowac sie z proza.... wiem,ze kiedys wezme piora do reki i cos napisze. i podziele sie tym z wami.


MANUELA - twoja tworczosc to proza wierszowana i wiersze wolne ( sa trudne do sklasyfikowania,ale maja swoj system numeryczny)

Manuela - 2007-03-01, 11:34

ekhm.... to pierwsze to był mój "wypocony wierszyk"... natomiast drugiego nigdy z wierszem nie łączyłam, a jednak się ludziom kojarzy... niech sobie to będzie czym jest... jakoś nie ptrzebna mi klasyfikacja... :D
Franco Zarrazzo - 2007-03-02, 02:54

Wiecie co? To nie moje, ale nie mogłem się powstrzymać. Dziewczę ma 18 lat i jak pisze (WYBACZY?):

Kilka banalnych przymiotników

Słońce wyłaniało się zza horyzontu równo ustawionych domów. Wkraczało dumnie na piedestał błękitnego nieba niczym dopiero, co koronowany król, czy nowonarodzone dziecko. Chowało się za chmurami z biało-szarego pierza, jakby chciało się skryć przed upałem wydzielanym przez własne ogromne cielsko. Kiedy znalazło się wystarczająco wysoko, rozłożyło długie promienie. Dotykało drzew wypuszczających drobne, seledynowe liście, rodzących soczyste jabłka i gruszki. Gładziło kaczki i łabędzie pływające monotonnie wzdłuż i wszerz jeziora. Muskało krwistoczerwone maki tańczące wśród zieleni łąk. Pieściło nagie, białe piersi Weroniki leżącej wśród miękkiej trawy i niewielkich kwiatów.

- Zapomniałam. Zapomniałam. Zapomniałam. – powtarzała cicho, gładząc bezmyślnie gęste włosy ułożone na jej miękkim brzuchu.

- Ta skleroza nie wypływa z nieprawidłowości w twojej głowie, ale z czystego w swej formie i pustego egoizmu. – odezwała się burza gęstych włosów leżąca na brzuchu.

- Brednie. Brednie. Brednie.

- A brak dystansu…

- Brak dystansu? I ta próżna nieumiejętność przyznania się do winy? Z czego to wynika?

- Z instynktu samozachowawczego. -

A nie z zimnego jak lód serca? -

Z braku serca.

- Mam serce.

- Masz serce.

Włosy podniosły się. Wyłoniła się zza nich okrągła chłopięca jeszcze buzia młodego mężczyzny. Jego smukła dłoń uniosła się nonszalancko w powietrzu, zatańczyła nadgarstkiem i uleciała w stronę serca Weroniki. Maurycy usiłował całą duszą przeniknąć w jej bijące szybko serce.

- Jesteśmy jednością – uśmiechnął się.

- Byliśmy. Nasze dusze były, a nasze ciała…to tylko ciała. – spojrzała gdzieś ponad nim.

- To tylko uciążliwy dodatek.

- A teraz przyklej sobie do łopatek te śmieszne piórka i wracaj na swoje niebiańskie huśtawki. Chcę tu zostać. Chcę leżeć na tej żyznej ziemi wśród maków i dmuchawców. Chcę zarosnąć trawą i zachować w pamięci najlepsze dni.

Maurycy wstał powoli i oparł się o szorstką korę starego drzewa. Uśmiechnął się na wspomnienie huśtawek i niebiańskich łąk. Tak idealnych, ciepłych, pachnących…Schylił się po leżące na kocu papierowe skrzydła.



I tak znieruchomieli w kamieniu rzeźby nieznanego artysty. I słońce i niebo i drzewa i łąki i para kochanków zupełnie innej historii.

Wolfgaar - 2007-03-04, 02:01

Dobra, do dyskusji na temat tekstu Safony już nie wracam, bo mi sie poprostu nie chce.
Krótko na temat nowych tekstów, bo jest późno w nocy:
Manuela
Gites, że tak powiem, to mi się akurat podobało, chociaż jest nie bardzo w moim stylu. Rzeczywiście jest to bardzo poetyczna proza, ale ładna. Pierwsza cześć (uwaga uwaga, powiem cos bardzo odkrywczego) to wiersz (jestem genialny, co nie? :wink: )
Druga natomiast to też jest raczej wiersz, tylko inaczej zapisany, trochę "sprozowany" że się tak wyraże.
Podoba mi sie

Franco
Tekst ładnie napisany, widać, że osoba która to pisała, zna się na rzeczy, ale to zdecydowanie nie ten styl który preferuję. Nie wyobrazam sobie książki która byłaby w ten sposób napisana. Zbyt dużo ozdobników, już po dwóch zdaniach sie zmęczyłem. Ja potrzebuję czegoś co czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, a nie czegoś, co jest artystycznie pozawijane. Oczywiście nie ujmując nic z kunsztu pisarskiego twórcy, poprostu do mnie nie trafiła.
Tekst bardzo kobiecy, delikatny, ładny i trudny w czytaniu...

Bursztynowa - 2007-03-04, 09:53

Wolfgaar napisał/a:

Franco
Tekst ładnie napisany, widać, że osoba która to pisała, zna się na rzeczy, ale to zdecydowanie nie ten styl który preferuję. Nie wyobrazam sobie książki która byłaby w ten sposób napisana. Zbyt dużo ozdobników, już po dwóch zdaniach sie zmęczyłem. Ja potrzebuję czegoś co czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, a nie czegoś, co jest artystycznie pozawijane. Oczywiście nie ujmując nic z kunsztu pisarskiego twórcy, poprostu do mnie nie trafiła.
Tekst bardzo kobiecy, delikatny, ładny i trudny w czytaniu...


Dziękuję. Bardzo podoba mi się Twoja opinia. Tekst nie był pisany z myślą o książce a z miłości do przymiotników, dlatego jest jaki jest. Miał być bardzo krótki. Większość moich tekstów jest pisana bardziej zrozumiałym, prostym językiem. Ale miło mi :)

Franco Zarrazzo - 2007-03-04, 10:27

Wolfgaar napisał/a:
Ja potrzebuję czegoś co czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, a nie czegoś, co jest artystycznie pozawijane.


Jany facet - Ty dalej nie rozumiesz o co tu biega. TO nie jest wątek dla Ciebie, tylko do tego, abyśmy się wszyscy dzieli sobą i tym, co nam w duszy gra. Wybacz, ale z takim nastawieniem to raczej na jakieś forum krytyczne, może na poema art pl. Tam krytykanctwo rozwija się w najlepsze. A może do jakiegoś stowarzyszenia czy co.
A sam tekst moim zdaniem BARDZO ŁATWY w czytaniu :) . Jak napisała autorka - taki miał być. Jeśli wątek nie spełnia Twoich oczekiwań - księgarnia albo inne strony. Albo inne wątki. Np O BRZEGU - tam jest bez ozdobników.

Za zgodą autorki kolejny fragment jej prozy. Kawałek opowieści o pewnym Maurycym:



Bursztynowy Anioł (J.J.)

Rozmowy z Aniołem




Na szafce przy łóżku leżały dwie biografie. Romana Wilhelmiego i Zbigniewa Cybulskiego. W obu książkach były ponaznaczanie najciekawsze fragmenty i ulubione zdjęcia. Weronika stała przy oknie i próbowała włożyć duże, tekturowe pudełko do za małej papierowej torebki ze świątecznym wzorem. Na dworze było zimno i szaro. Chociaż zbliżały się święta Bożego Narodzenia, na ziemię nie spadło jeszcze ani odrobinę śniegu. Kobieta próbowała zapakować prezenty dla rodziny, wiedziała, że mogła nie przywozić nic, bo i tak nie trafi w gust ani mamy, ani ojca czy babci. Jedynie starszy brat zawsze dzielnie udawał pełen zachwyt nad czwartym scyzorykiem czy płytą z muzyką, której nigdy nie słuchał. Nie miała ochoty na spotkanie z najbliższymi, obżarstwo, rozmowy na niby- poważne tematy, czy picie alkoholu w najmniej odpowiednich momentach. Owszem, jeszcze w zeszłym roku z niecierpliwością odliczała dni do 22 grudnia, kiedy kończyła zajęcia na uczelni wcześniej niż zwykle i wsiadała w wieczorny pociąg, by tej nocy zasnąć w swoim dawnym łóżku, w pokoju, w którym spędziła tyle niezapomnianych chwil.
- To tam po raz pierwszy się całowałam z chłopakiem, tam odbyłam pierwszą poważną rozmowę, pozwoliłam Karolowi, by oglądał moje piersi…- Weronika roześmiała się głośno, usiadła na podłodze i oparła plecami o ciepły kaloryfer.
- I tam po raz pierwszy chodziłaś po szkle, po raz pierwszy wbiłaś w swoje blade ciało, kawałek porcelanowego słonika.- Powiedział Maurycy. Do tej pory stał cichy w ciemnym kącie. Wyszedł powoli, pokazując się w całej swojej doskonałości. Wyglądał, jakby unosił się pięć centymetrów nad ziemią, miał rozmarzone, lazurowe oczy i długie blond loki.
- To nie jest ważne, liczy się to, co jest teraz. Mam swoje życie, gram w teatrze, mam swoje mieszkanie, kilkoro zaufanych znajomych, ciebie…
- Jego…
- Jego już nie ma, dawno już nie ma.
- Chyba nie miałaś nadziei, że to wszystko potoczy się innym torem? Nie myślałaś, że będziesz z nim szczęśliwa do końca swojego życia?
- Naiwnie mu ufałam i wierzyłam, że jestem wybrana. Sam fakt, że mam ciebie dodawał mi pewności siebie.
Weronika podniosła się powoli z podłogi i włączyła swoją ulubioną płytę. Już po chwili z głośników dobiegały dźwięki argentyńskiego tanga. Chciała zatańczyć. Okręciła się kilka razy wkoło, podeszła do Maurycego, ale znikł.
Jak na swoje marne dwadzieścia dwa lata, mogła już powiedzieć, że coś w życiu osiągnęła. Ciekawa praca, kilka dobrych sztuk na kącie. Była całkiem ładna, miała duże brązowe oczy i śliczne, długie rzęsy. Przyciągała do siebie mężczyzn, kobiety jej zazdrościły. Podobno miała w sobie to „coś”. Maurycego wymyśliła jeszcze w liceum. Była typem samotnika. Siedziała sama w pierwszej ławce, uczyła się średnio, nie chodziła na imprezy towarzyskie, weekendy spędzała w domu czytając książki lub pisząc opowiadania. Miała piękne sny, tak realne, tak rzeczywiste…Maurycy był najdoskonalszym wytworem jej wyobraźni, był dobry, czuły,, opiekuńczy i kochał ją nad wszystko. Był jej Aniołem Stróżem.
- To było takie banalne. – Powiedziała cicho. Maurycy tym razem siedział na wiklinowym, bujanym fotelu i przyciskał do twarzy kostki lodu.
- Opowiedz mi o tym. – Zachęcił ją.
- Skończyliśmy zajęcia wcześniej niż zwykle. Byłam na początku trzeciego roku. Minął ponad rok od tamtej pory. Poszłam na zakupy. Miałam ochotę zrobić sobie prezent. Nie doszłam nawet do sklepu, kiedy zaczął padać deszcz. Wbiegłam do najbliższej kawiarni. Zamówiłam koktajl truskawkowy, którego przecież nie lubię i usiadłam przy oknie. Tak bardzo lubię okna. Mogłam obserwować spadające, duże szare krople i uciekających przed nimi ludzi. Czułam nad nimi wyższość, bo siedziałam w suchym, miłym miejscu i byłam sucha.
Weronika wyjęła z komody, dużą czarną torbę podróżną i zaczęła wrzucać do niej ubrania i prezenty. Próbowała je składać, układać staranie, ale nigdy nie należała do osób o pedantycznym usposobieniu.
- Podszedł do mnie, taki pewny siebie….

Kawiarnia miała pomarańczowe ściany i kilka obrazów z kochającymi się aniołami. Pachnące drewnem stoliki porozstawiane były w niewielkiej od siebie odległości. Kilkoro ludzi wpadło na ten sam pomysł, i weszli do środka razem ze mną. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, żeby zamawiać napój, którego nigdy nie wypiję. Usiadłam koło okna. Zawsze wybierałam takie miejsca, gdzie mogłam wszystkich obserwować. Wyjęłam z torby notes i zapisywałam w nim luźne skojarzenia. Deszcz pada, deszcz szary, szare ulice puste ulice, puści ludzie, uciekające samochody…
- Pozwoli pani, że się przysiądę? – Wyrwał mnie z zamyślenia, tym swoim podle uprzejmym głosem. Uśmiechną się przebiegle i nie czekając na odpowiedź, usiadł.
- Też uciekł pan przed deszczem? – Uśmiechnęłam się mimo wszystko i zaczęłam mu się przyglądać. Facet, jak facet. Niewysoki, niebrzydki, szczupły. Miał ładne, zielone oczy i zadbane dłonie. Sprawiał dobre wrażenie.
- Nie. Przychodzę tu w każdy czwartek na koktajl czekoladowy.
- Mój ulubiony.
- Naprawdę? Ja go nie znoszę.
- Więc dlaczego go pan zamawia?
- Z przyzwyczajenia. Wolę truskawkowy. – Spojrzał na mnie i zamienił szklanki. Zrobiło mi się głupio. Jakby szukał okazji na przygodny seks bez zobowiązań.
- Więc mamy dzisiaj czwartek? – Mimowolnie zmieniłam temat.
- Nie wiem. Możliwe. Czasami zapominam, że mam tutaj przyjść. Kiedy sobie przypominam, jest już sobota, więc nazywam ją czwartkiem i idę do kawiarni. Wtedy niedziela staje się piątkiem, a poniedziałek sobotą.
- Nie utrudnia to panu życia?
- Ależ utrudnia, oczywiście! Muszą dzwonić do mnie, żebym przyszedł do pracy.
- Powinni pana wylać. Jakiś inteligentny bezrobotny czeka na to stanowisko.
- Byłoby ciężko, bo to moja księgarnia.


- Nie dam rady zapiąć tej walizki. – Zdenerwowała się Weronika i usiadła na poręczy fotela, obok Maurycego, który natychmiast znikł. – Jak ty mnie czasami denerwujesz!
- Spóźnisz się na pociąg. – Oznajmił wychodząc z kuchni. Trzymał w rękach garść obranych mandarynek.
- Która jest godzina?
- 11:18.
- Mamy czas.
Maurycy podszedł do Weroniki i podał jej owoce. Wzięła je natychmiast i szybko zjadła. Była głodna. Nie jadła od dwóch dni. Nie miała na to ochoty.
- Mówisz jedno, a robisz drugie. – Roześmiał się Anioł. – Niby głupio i krępująco, ale dałaś mu swój numer telefonu.
- Oczywiście jestem bezwzględna, podła, okrutna i zła…
- Wystarczy już tych przymiotników.
- Życie jest za krótkie, żeby czasami nie pozwalać sobie na małe szaleństwa, znasz to? I zadzwonił tego samego dnia. Był miły, do niczego mnie nie zmuszał. Nigdy. Poza tym nie chcę o tym rozmawiać. Gdzie jest moja kurtka?

Wolfgaar - 2007-03-04, 11:32

Cytat:
Jany facet - Ty dalej nie rozumiesz o co tu biega.

Okay, skoro nie chcecie dysutować o swoich tekstach to nie. Najwidoczniej tu nie pasuje. Miło było, spadam - Adios Amigos.

Franco Zarrazzo - 2007-03-04, 11:40

Wolfgaar napisał/a:
skoro nie chcecie dysutować

Raczej chodzi o FORMĘ wyrażania opinii, a nie o samą dyskusję.

Wolfgaar - 2007-03-04, 11:45

Wiesz, jeśli mam być klakierem, który z entuzjazmem przyklaskuje wszystkiemu, nawet temu, co jest ewidentną grafomanią, to nie dziękuje - postoję.
Franco Zarrazzo - 2007-03-04, 11:58

Wolfgaar napisał/a:
Ja potrzebuję czegoś co czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, a nie czegoś, co jest artystycznie pozawijane.


To nie jest jakakolwiek krytyka ani forma dyskusji, tylko narzucanie innym swoich poglądów i upodobań. Jeśli jesteś znawcą literatury - proszę uwiarygodnij się. Jakiś dyplom albo co. "Krytyk i eunuch z jednej sa parafii. Obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi...". Co do grafomanii - lubia ją uprawiać i się nią dzielić.

Dalville - 2007-03-04, 12:05

Franco Zarrazzo napisał/a:
Jany facet - Ty dalej nie rozumiesz o co tu biega. TO nie jest wątek dla Ciebie, tylko do tego, abyśmy się wszyscy dzieli sobą i tym, co nam w duszy gra. Wybacz, ale z takim nastawieniem to raczej na jakieś forum krytyczne, może na poema art pl. Tam krytykanctwo rozwija się w najlepsze. A może do jakiegoś stowarzyszenia czy co.
A sam tekst moim zdaniem BARDZO ŁATWY w czytaniu :) . Jak napisała autorka - taki miał być. Jeśli wątek nie spełnia Twoich oczekiwań - księgarnia albo inne strony. Albo inne wątki. Np O BRZEGU - tam jest bez ozdobników.


Może by zmienić w takim razie nazwę tematu? Bo ja, jako człowiek prosty, jestem zawsze skłonny uwierzyć, że zastosowanie działu jest w jakiś sposób zbieżne z jego nazwą. W porządku, zdążyłem się przyzwyczaić, że tu są akceptowane jedynie peany na cześć autorów. Ale skąd te oburzenie skoro Wolfgaar stwierdził tylko tyle, że tekst jest dobry, nawet mimo faktu, że de gustibus krytyka nie pozwala mu na pełne docenienie walorów artystycznych opowiadania?:P

Ot, w duszy mi grało.

A poema art i inne serwisy literackie to raczej słaby pomysł, jeżeli ktoś nie chce co krok potykać się w sieci o bezczelne plagiaty swojej pracy:P

Franco Zarrazzo - 2007-03-04, 12:08

Dalville napisał/a:
Może by zmienić w takim razie nazwę tematu?


Tzn na jaki? Wątek jest w dziale Nasza Twórczość a nie Wielcy Pisarze XXI wieku. Jeśli ktoś ma jakieś wysokie oczekiwania co do tego miejsca, to raczej może się rozczarować. Krytyka a krytykanctwo to dwie różne sprawy.

Co do poemy mam swoje zdanie i gościłem tam chyba raptem ze trzy dni.

smooth - 2007-03-04, 12:16

Ja myślałem, że wszystko już zostało wyjaśnione !! STOP

Co do "Rozmów z Aniołem"..
Właśnie zaczynam czytać i pierwsze wrażenie - łatwe, miłe i przyjemne...
Czasem mam dzień kiedy wyłapuje szczególiki.. kiedy zatrzymuje się na jednym zdaniu z powodu jednego słowa.... bo coś mi nie pasuję.. czytam i napotkałem się już na takie dwa zdania... które odebrały tej płynnej "lotności" "Rozmową z Aniołem"

Czytając to uświadomiłem sobie, albo przypomniałem... że osoby piszące.. wrażliwe.. dysponują jakby szerszym, dojrzalszym światem emocji... jednocześnie mogą nabierać do niego pewien dystans...

Podoba mi się wprowadzenie do opowiadania postaci Maurycego...

Franco Zarrazzo napisał/a:
Już po chwili z głośników dobiegały dźwięki argentyńskiego tanga.


Heh zastanawiam się Franek, czy jak czytasz o tangu, to masz wrażenie, jakby to było "dedykowane" poniekąd Tobie... ?..
To właśnie o to chodzi, żeby móc odnaleźć wszędzie kawałek siebie..

Franco Zarrazzo napisał/a:
Jak na swoje marne dwadzieścia dwa lata, mogła już powiedzieć, że coś w życiu osiągnęła. Ciekawa praca, kilka dobrych sztuk na kącie. Była całkiem ładna, miała duże brązowe oczy i śliczne, długie rzęsy. Przyciągała do siebie mężczyzn, kobiety jej zazdrościły. Podobno miała w sobie to „coś”. Maurycego wymyśliła jeszcze w liceum. Była typem samotnika. Siedziała sama w pierwszej ławce, uczyła się średnio, nie chodziła na imprezy towarzyskie, weekendy spędzała w domu czytając książki lub pisząc opowiadania. Miała piękne sny, tak realne, tak rzeczywiste…Maurycy był najdoskonalszym wytworem jej wyobraźni, był dobry, czuły,, opiekuńczy i kochał ją nad wszystko. Był jej Aniołem Stróżem.
- To było takie banalne. – Powiedziała cicho. Maurycy tym razem siedział na wiklinowym, bujanym fotelu i przyciskał do twarzy kostki lodu.


Kurcze po tym fragmencie jakoś mnie dreszcze przeszły...

Całość się czyta bardzo fajnie... wkładając to na grunt analizy siebie...

Franco Zarrazzo napisał/a:
Z przyzwyczajenia. Wolę truskawkowy. – Spojrzał na mnie i zamienił szklanki. Zrobiło mi się głupio. Jakby szukał okazji na przygodny seks bez zobowiązań.


Dobre!!!

Czasem miałem wrażenie... jakby autor tekstu chciał aby osoba czytająca była Maurycym...

Reasumując podoba mi się.. przeczytać zamierzam jeszcze raz !!

Franco Zarrazzo - 2007-03-04, 12:25

Masz niezłego nosa, Smooth... niech się autorka sama wypowie, jeśli to nie jest za wielka ingerencja w jej prywatność... Znaczy masz wrażliwą i głęboką duszę...
Bursztynowa - 2007-03-15, 20:20

Dopiero to przeczytałam... :oops:
Smooth dziękuję bardzo...bardzo podoba mi się to co napisałeś..."Czasem miałem wrażenie... jakby autor tekstu chciał aby osoba czytająca była Maurycym... " Może jest tak poniekąd. Coprawda Maurycy to postać fikcyjna mniej więcej określona i często pojawiająca się w moich opowiadanich, to mimo wszystko nie jest jednoznaczna...

[ Dodano: 2007-03-15, 20:22 ]
A to moje pierwsze poważniejsze opowiadanie, chyba napisane w 3 klasie gimnazjum. Wtedy narodził się Maurycy

Maurycy

- Maurycy jesteś tutaj?- Szepnęła Iga. – Gdzie byłeś? Znowu u tego swojego Boga? Nie zostawiaj mnie nawet na chwilę! Jesteś mój. Musisz się mną opiekować. Od tego są Anioły. Stań bliżej okna! Nie widzę Cię dobrze. Jesteś smutny? Przecież nic złego nie zrobiłam! Nie bij mnie! To boli...Maurycy! Dokąd idziesz? Zaczekaj! Zabierz mnie ze sobą! Chcę zobaczyć twojego Boga! Jak to jest z wiarą? Jeśli jest to jest źle, a jeśli jej nie ma to jest jeszcze gorzej? Powiedz coś! Słyszysz mnie? Maurycy...
- Jestem tylko marnym pyłem.- Szepnął Maurycy.
- Jesteś moim pyłem! Czy tak trudno jest dobrać odpowiednie słowa? Istnienie boli. Chęć bytu mnie przytłacza.
- Jestem tylko marnym pyłem.- Powtórzył Maurycy.
- Znowu odchodzisz? Uciekasz? Widziałeś wczorajszy zachód słońca? Niebo było piękne. Inne niż zwykle. Wyjątkowe. Maurycy! Gdzie jesteś? Nie będę się modlić! Maurycy!
- Z kim ty znowu rozmawiasz?- do pokoju weszła Dorota, siostra Igi. Mieszkały razem od dwudziestu lat, ale jedna drugiej nigdy nie potrafiła zrozumieć.
- Mam zły dzień. Nic mi dzisiaj nie wychodzi. Gdzie jest oko? Muszę namalować oko. Nawet nie wiem, jakiego ma być koloru? Niebieskie? Nie to chyba zbyt banalne.- Iga przechodziła się nerwowo po pokoju, zaglądając przy tym do wszystkich szafek.
- Malujesz obraz? Mogę ci pozować? – Wtrąciła nagle Dorota. – Pamiętasz? Kiedyś siadałam na schodach a ty mnie rysowałaś. Kazałaś mi się nie ruszać, a ja ciągle poprawiałam włosy opadające na czoło. Chciałam wyglądać jak najlepiej, ale i tak nigdy nie pokazałaś mi tej pracy. Nawet nie wiem czy ją skończyłaś.
- Nie skończyłam. Pamiętam doskonale.- Iga stanęła w miejscu i zaczęła uważniej przyglądać się swojej starszej siostrze.- Chcesz? Naprawdę? Usiadłabyś na schodach i byłoby jak kiedyś? Siedziałabym na ciepłej trawie, a ty posłusznie kładłabyś rękę na kolano, tak, żeby było dobrze? I śmiałybyśmy się bez pamięci z każdego słowa wypowiedzianego bezwstydnie?
- Tak.- Uśmiechnęła się Dorota. – Usiadłabym na schodach i nie ruszałabym się, jeśli mi rozkażesz. Będę opowiadała głupie żarty i sama się z nich śmiała. Będę patrzyła uważnie na każdy ruch twoich ramion i każdy gest twoich dłoni. Będę ci pozowała, żeby tylko, choć przez chwilę było tak jak kiedyś.


Był ciepły letni wieczór. Słońce walczyło z księżycem o władzę nad niebem, które z minuty na minutę przybierało wszystkie odcienie tęczy. Nie było wiatru, a para unosiła się ze spragnionej deszczu trawy. Kwiaty zamknęły już kielichy, aby odpocząć chwilę od nieznośnego słońca, które dotykało je swoimi promieniami jak najdłużej i jak najmocniej to było możliwe. Dziewczyny wyszły na podwórze i stały koło siebie w milczeniu. Żadna nie miała odwagi psuć atmosfery narastającej w napięciu chwili. Żadna nie chciała wypowiedzieć słowa, aby nie przerwać kojącej zmysły ciszy. Stały, milczały i patrzyły namiętnie na zachodzącą za korony drzew ognistą kulę. Było im tak dobrze.
- Kiedy byłam mała, zastanawiałam się gdzie ono ucieka w nocy. Co się z nim dzieje.-Szepnęła nagle Iga.
- Pamiętam jak siedziałaś pod naszym starym dębem i płakałaś. Każdego wieczoru.- Uśmiechnęła się Dorota. Usiadła na schodach, kiedy jej siostra przygotowywała narzędzia potrzebne do wykonania szkicu.
- Bałam się, że nie wróci. Bałam się, że już zawsze będzie noc i gwiazdy. Bałam się tych wszystkich duchów, które mnie wtedy otaczały. Nie mogłam sobie z nimi poradzić. Walczyłam, ale były silniejsze ode mnie.
- A teraz sobie radzisz? Ja nadal widzę w tobie zagubioną, malutką dziewczynkę, która nie wie, do czego służy życie i po co właściwie jest, skoro i tak przeminie.
- Teraz jest inaczej. Ta bezbronna istotka ma swoich sprzymierzeńców, ale już nie walczy. Zrozumiała, że nie musi starać się być rozumianą. Ta mała dziewczynka wie, że chociaż stanie się kiedyś garstką pyłu, będzie. Zawsze pozostanie w czyimś sercu. I być może ktoś będzie po niej płakał.
- A jeśli nie będzie? Jeśli wszyscy pozwolą, abyś stała się tylko i wyłącznie okruchem i nic nieznaczącym wspomnieniem, które warto szybko wymazać z pamięci?
- Wtedy jeszcze tu wrócę. Nie kręć się. Połóż rękę na szyi i zamknij oczy.
Iga zaczęła cicho, delikatnie przesuwać ołówkiem po zżółkniętej kartce. Na dworze było cicho, nawet ptaki na chwilę ucichły, by spokojnie przyjrzeć się spotkaniu dwóch sióstr. Niektóre drzewa pamiętały jeszcze ich wspólne zabawy na łące, poganianie spłoszonych kur i rozdeptywanie pięknych kwiatów, hodowanych całe lata przez schorowaną babcię.
Ołówek spokojnie sunął po kartonie wykonując, co chwile zamaszyste ruchy, idealnie odzwierciedlając ostre rysy twarzy roześmianej Doroty.
- Kiedyś próbowałam cię naśladować. – Szepnęła nagle Dorota
- Naśladować? – Zdziwiła się Iga.
- Przyglądałam ci się godzinami. Próbowałam nawet mrugać równie nerwowo jak ty. Nigdy mi nie wychodziło delikatne stąpanie, po skrzypiącej drewnianej podłodze. Zawsze musiałam odwrócić twarz w inną stronę. Rozmawiałam nawet czasami z twoim wymyślonym kolegą, ale nigdy mi nie odpowiadał.
- Maurycy rozmawia tylko ze mną, ale to nie jest ważne. Nie odzywaj się. Przechyl głowę w prawo i zamknij oczy!
Robiło się coraz ciemniej. Słońce właściwie nie chciało odchodzić, ale wielki Pan Nocy wygrał walkę z Królową Dnia i zepchnął ją z oblicza życia. Gwiazdy otoczyły ciemne chmury trzymając się za ręce ze złotego pyłu. Robiło się coraz ciemniej, i smutniej, aż w końcu zapadła noc. Kwiaty zamknęły swe kielichy zmęczone kilkugodzinnym udawaniem. Udowadnianiem głupim, ludzkim istotom, że są piękne. Lepsze od wszystkiego, co je otaczało.
Drzewa skuliły się ze strachu przed przemijającym życiem. Skuliły się z trwogi przed zakończeniem swojego istnienia.
Siostry siedziały jeszcze chwile na cementowych schodach udając zainteresowanie dla zagubionego wróbla poszukującego zapewne rodziców, którzy tak naprawdę odepchnęli go z powodu wrodzonej ułomności, jaką było za krótkie skrzydło.
- To straszne.- Szepnęła Iga
- Co jest straszne? – Zdziwiła się Dorota. Nie mogła znieść złośliwości siostry, która zawsze przerywała ciszę, swoimi głupimi poglądami, niewnoszącymi nic sensownego w jej nudne życie. Próbowała czasem udawać zainteresowanie, ale po tak długiej grze, wymianie tylu zdań i pozowaniu do portretu, nie miała na to po prostu siły.
- Wyobraziłam sobie właśnie jakby to było, gdyby mnie nagle zabrakło. Gdybyś się jutro obudziła, spytała o mnie i nikt by nie wiedział o moim istnieniu. Umarłabym. Jakby to było? Świat beze mnie byłby taki pusty, beznadziejnie przykry, żadne słowo nie miałoby znaczenia i z pod palców żadnego mężczyzny nie wypłynęłaby już żadna nuta głosząca przepych ziemi, niby stworzonej przez tego waszego Boga....
- Tak, to byłoby przerażające. Na pewno. – Roześmiała się Dorota i uciekła do domu, przed wiatrem rozpoczynającym swój niebezpieczny taniec

Dalville - 2007-03-16, 01:56

Moderowany przez smooth:
Wyodrębniłem z załącznika i zamieściłem jako tekst, gdyż załącznik zawiera oprócz tekstu właściwego, inne rzeczy. Załącznik usuwam i zwracam się z prośbą jednak o zamieszczanie od razu właściwego tekstu.


"Wstęp.." oparty na dość dowolnej historii, zawierający dość dowolne myśli, w odniesieniu też do jakiejś literatury. Trochę mniej dowolnej

Drugi tekst jeszcze nie skończony, ale będzie to zdecydowanie dłuższa kompozycja niż w pierwszym wypadku


Gdzieś między Gehenną a słodkim Jeruzalem

Godzina ósma, kolejny trup. Pożółkł i zmarniał przez noc, wyglądał teraz trochę jak zwiędnięta łodyga. Zatargaliśmy ciało do spichrza za rozwidleniem korytarza; ten przed był już pełen. Nie zdążyliśmy go nawet zapytać o imię, bo cały dzień rżnęliśmy w karty. Pan Adaś Szczygielski, magazynier z Gdańska, znalazł je zdzierając gustowny pasek ze spodni wcześniej zmarłego dokera. Doker również pochodził z Trójmiasta.
-Panowie, nie dajmy się zwariować. Coś robić trzeba, bo mnie tu sakramencko szlag trafi. Nie mamy kobiet, miejmy chociaż to. Dobrze mówię?
Myśleliśmy podobnie, albo to on pomyślał, a my zaraz po nim Potem myślał już tylko Schwarzlose, ale o tym później. Rżnęliśmy więc w karty.
- jeden pik, licytuj
To Mesmerac, jakiś zagraniczny delegat z nienagannie przystrzyżoną bródką. Nie brakowało nam znamienitych gości.
- Psie krwie, mówiłem, wistuj w trefl, trefl!...
Schwarzlose, nikt nie wiedział skąd. Rozgrywka była emocjonująca; twarz Schwarzlos’ego miała już barwę świeżo wyszorowanego wieprza. Co kilka chwil z wielką pożądliwością wlepiał wzrok w mój zegarek. Schwarzlose realizował plan, wielki plan; zdobywał właśnie światową własność prywatną i wszystkie dostępne środki produkcji. I mówił, przede wszystkim mówił do nas. Kojarzyliśmy go ze słowem, z jakimś wielkim mistycznym oczekiwaniem. O nie, nie każdy chciał czekać. Ale Schwarzlose mówił prosto i zwięźle, zawile i wykwintnie. Mus nam się było wstrzymać.
-Trzeba, pry, wykazać się konsekwencją i wielką fantazją; Kiedy tam na górze nie ma żywego ducha, to gdzie, pytam się, cały kapitał? Tu jest kapitał, mówię! A gdzie jest kapitał, tam możliwości rentownego wykorzystania. Trefl, kontra. Panie Szczygielski, pasek poproszę!
Pan Adaś również przyklasnął wielkiej idei, i z neofickim zapałem począł zdzierać z siebie zdobyczny pasek. Nasze głowy kipiały od obrazów, wielkich i ponętnych; obrazu dostatku, sprawiedliwości, i naszym miejscu przy posiadaczu. Po uprzejmej rywalizacji oczywiście. Tylko jeden perwersyjny reakcjonista Mesmerac nie dało się porwać nastrojom, pozostał chłodny i wyniosły.

Grą w jakiejś się potykaliśmy był brydż, czy może raczej jego zbarbaryzowana odmiana; taka, której zasady mógł pojąć każdy, bo „nie o rozumienie tu teraz chodzi”, jak powiedział do nas Schwarzlose. Graliśmy więc o wszystko: zegarki, koraliki, buty, chustki, w dalszej kolejności o wycinki z gazet i zwoje pomarszczonej bibuły, wykałaczki, czy dużą stalową miednicę. Słowem, wszystko, o czym można by tylko pomyśleć. Raz zagraliśmy nawet o dziewictwo spędzającej u nas czas córki młynarza. Jednakże szybko się jej zmarło, w związku z czym i jej dziewictwo przestało być w cenie. Szczygielskiego szlag trafiał, bo stracił dobrą kartę.

Rzadko kiedy ktoś zakłócał ogólny spokój. Ciężko już chorym kazaliśmy leżeć na posadzce, żeby nie przeszkadzali w partyjce. Zdarzały się jednak przykre i uciążliwe incydenty.
W trakcie wzorcowo przebiegającej partii, usłyszeliśmy donośne charczenie.
-Panowie, litości!- ryknął Szczygielski- To już nawet interesów nie można w spokoju prowadzić?.
Wszyscy zerwaliśmy się z naszych miejsc, i po przestąpieniu nad paroma leżącymi pokotem ciałami znaleźliśmy winowajcę. Wisiał pół metra nad ziemią, na lnianym sznurze zaczepionym o pozostałości instalacji elektrycznej.
-Dobrodzieje, khe, khe- to leżący twarzą do ziemi, pokryty pulsującymi wrzodami starzec.- młodzieniec tutaj jest postmodernistą….nic nie znaczący incydent, zaraz wszystko będzie dobrze..
Za tę impertynencję neofita Szczygielski ciężkim buciorem przydeptał starucha, jeden z jątrzących się wrzodów eksplodował z głośnym mlaskiem. Ale rzeczywiście, to był tylko chwilowy kryzys. Wisielec szybko doszedł do siebie, i po chwili leżał już w perfekcyjnie zorganizowanym ogonku.

Mogliśmy wracać do kart.

Przez chwilę niespodziewany prym wiódł inny ze „stolikowych”, Nowosielec. Wkrótce zmitygował go jednak Szczygielski, i sprawy przyjęły dawny obrót.
Z naszym zdrowiem było jednak coraz gorzej; Mesmerac, gdy myślał, że nikt nie patrzy, obficie plwał krwią w białą chusteczkę, którą trzymał w kieszeni swego surduta. Schwarzlose grał w zdartych z jakiegoś nieszczęśnika rękawiczkach, a ja ręce trzymałem cały czas pod stołem. Szczygielski i Nowosielec byli jacyś niewyraźni. Trzeba było przyspieszyć rozgrywkę, bo jeszcze nie wszystkie karty rozdano. Nalegał na to Schwarzlose. Spieszyło mu się by jak pogański król spocząć ze swoimi dobrami na zaimprowizowanym katafalku. Przyspieszyliśmy więc tempo, a Nowosielec wyrywał Mesmeracowi złote zęby.

Całą tą głupią historię rozpoczął jak zwykle Szczygielski.

Kiedy nie mieliśmy już siły grać, kładliśmy się na pojedynczych pryczach. Wcześniej usuwaliśmy z posadzki tych, którzy zdążyli zejść w ciągu dnia, żeby swoim fetorem całkowicie nas nie zdegustowali. Pomyślał o tym Schwarzlose, wszyscy uznaliśmy to za bardzo mądre.
Leżałem i rozmyślałem przed snem, gdy prosto z wychodka przyleciał do mnie Szczygielski, mówiąc głosem rozdygotanym i bełkotliwym
- Aj aj aj, ty nigdy nic nie mówisz!....słuchaj, jak to jest, jak jest? Co b…co będzie, jak to nas już zwloką z posadzki?
-Nic. Nas nie ma kto zwlekać-Uprzedził mnie Nowosielec, który pozbawiony skrupułów pana Adasia bez żenady lał na podłogę.
-aaa….a wieczność?- nie rezygnował nie na żarty zaaferowany Szczygielski
-wieczność- wzmagający się zamęt rozbudził Mesmeraca, jak i pewnie całą resztę- wieczność też jest określana na linii czasu. Określa ją świat. A świat umrze razem z nami. Nie ma wieczności, jak i zresztą nigdy nie było.
To oświadczenia rozpoczęło straszliwy rwetes. Poruszeni byli nawet dogorywający nieopodal.

Kwestia była paląca. Na jej roztrząsaniu spędziliśmy kilka ostatnich chwil naszego życia.

II

Sprawa nie przedstawiała się jednak tak łatwo, jak można by sądzić. Szczygielski ze swoimi gdyby-gdyby wypadł jak diabeł z pudełka, w sam środek naszych kontr, trefli, własności, kapitałów i wistów, rozdeptując nabrzmiałą do granic możliwości równowagę, a nas samych pokrywając cuchnącą ropą z przekłutego wrzodu. O tak, później wszyscy cuchnęliśmy strachem. Sam Szczygielski nie jest do końca jasny; może w chwili wspólnej z Nowosielcem niewyraźności poczuł swoją niewyraźność znaczniej i konkretniej, a przez wspólnotę gnijących ciał wywęszył jej ostateczną konsekwencję? „Trzeba było przeciąć narośl…” Powiedział do mnie później, znacznie później. Może to oznaczać, że wszyscy byliśmy zadżumieni, w zależności o wiele głębszej i poważniejszej niż ktokolwiek wcześniej. Nie miał nam tylko kto otworzyć dymienic.

Mogłem już wcześniej zauważyć pewne zmiany, gdybym tylko uważnie obserwował. Czytelnik musi jednakże zrozumieć, że nie sposób uważnie obserwować i grać w karty. Obserwacja była zresztą niemożliwa do przeprowadzenia w sposób nie ujmujący żadnej ze stron, bo przecież przez długi czas stanowiliśmy jeden organizm. Jestem mimo wszystko pewien, że pan Adaś, który swoje w życiu przeczytał, postępował w duchu jednej z długich i smutnych powieści; drobne ukłucie niepokoju, mętniejący wzrok, a na koniec ołów w zatkanym rozpaczliwym spazmowaniem gardle. Czytelnik niech wybaczy mi brak rzetelności, ale zamiast faktów zaoferuję mam nadzieję trafną wizję- Szczygielskiego, który błędnym wzrokiem zatacza kręgi po kostnicy, kopie starucha i widzi, że choroba zabija nieodwracalnie.
Wracają jednak do stolikowego akademizowania. Spór, jak epidemia, trwał sobie w najlepsze, i ani mu się śniło kończyć przed ostatnim gniciem. Nawet karty poszły w odstawkę, chociaż widocznie drażniło to Schwarzlose’ego
-….łeż to, i podmiotowe dyrdymały!- ryczał Nowosielec, jego policzki zakwitły jak piwonie- solipsystyczne brednie! Patrzcie go, delegat, zagraniczny! Wam się tam od tych filozofij i romansy w głowach poprzewracało. Libertariański rzezańcze! Jakże mógł Se tak świat z niczego powstać, skoro nie był zawsze? Tfu, wziąłbym okutą czym pałę…
-a Bóg, mój Bóg, i wasze Bogi? mój?...- wpadał czasami Szczygielski, mierząc słowami jak ostrzem szpicruty.
- Nie nasze, bo to wasze barbarzyństwo- Ci mają boga i tamci mają boga, i ci i tamci zdążyli już sobie nawzajem tych bogów uznać. A mnie się rzygać chce od wypełniającej i wszystko przenikającej omnipotencji. Jakby to żadna z nich nie mogła sobie w kompetencje wchodzić. Rzygać i koniec. To jest tak samo obrzydliwe jak…jak…
-wrzód?- Podpowiedział pan Adaś
-tak, jak wrzód właśnie. Jak wrzód….a skąd ci? Ale o czym to ja? Ach. Rzygać, Szczygielski. A ty, Nowosielec, pijesz do tego samego co i on, więc tak ci powiem: Kazuistyczne sofizmaty. Nawet wasze bożki szanują czas i miejsca. Albo rozlewają wino, albo mordują Egipcjan, albo wjeżdżają do miast na osłach- Mesmerac przerwał na chwilę, zdyszał się straszliwie. Po chwili przybrał obleśny uśmiech- Albo bałamucą cudze żony. Albo-albo. Gdzie jest w Twoim zawsze trwającym świecie miejsce i czas bożka, który go dopiero miał stworzyć?
-moje, moje, moje….
-ot, kabotyn. Mechanika kwantowa dopuszcza możliwość istnienia pozaczasowej rzeczywistości…- zaczął niepewnie Nowosielec.
Widać było, że Mesmerac musiał już wielokrotnie unicestwiać Boga. Miał w tym ogromną biegłość, i po prawdzie to myślę, że Bóg powinien czuć ogromną niezręczność wobec tak miażdżącej argumentacji. W tej chwili jednak za ważniejszą pozwolę sobie uważać rzecz, o której przypomniałem sobie nieco później, ale zdaje się ona niezwykle ważną w świetle nadchodzących wydarzeń. Chodzi mi tutaj o Schwarzlose’ego. Wyglądał teraz trochę osobliwie, ale niech czytelnik nie pomyśli sobie, że tę osobliwość można zestawić chociażby z dziwactwami pogodnie starzejącego się mężczyzny, czy też emerytowanego belfra. Wydaje mi się, że Schwarzlose nie rozumiał. Nie rozumiał trochę jak dziecko, zżymał się i irytował, ale na razie było po prostu głęboko zdumiony nową sytuacją. Krew odpłynęła z jego twarzy, jedyną rzeczą która nie pozwalała jej się rozerwać jak stare płótno były mocno zaciśnięte usta.
Tymczasem nasza sprawa nabierała rumieńców. Głos zabrały dogasające masy organiczne.
-…..zdecydowanie nie można tak twierdzić, bo wedle tej samej zasady byt staje się mocno wątpliwy…
-Trzymajcie mnie, do cholery!
- to to pars pro toto! Gdzie wszyscy święci?
- Excuse-moi…
-Gott mit uns!
-Zamknąć, zamknąć, zamknąć! Kurwy, psiajuchy...- Tylko Nowosielec próbował przekrzyczeć straszliwy jazgot kupy pierwotniaków. Z marnym zresztą skutkiem.
Począł więc kopać je zapamiętale, i to tak, by każdemu dostało się po równo.
-moje, mooooje….- jęczał nadal Szczygielski
Ja w tym czasie obserwowałem już Schwarzlose’ego. Na jego obliczu znać było wielką zmianę, nigdy jeszcze nie widziałem u niego takiej twarzy, twarzy modliszki. Przez wielkie, siateczkowate oczy można było zajrzeć w głąb, i dojrzeć dzikie myśli lęgnące się na dnie; o, już wiedziałem, czym jest. Dziki szał, perlisty pot na brudnym czole. Schwarzlose sięgnął wewnątrz, w sam środek swej istoty, tak jak sięgał po to co ma być dane- czerpał drżącymi dłońmi. I uciekł, uciekł nam. Do środka . Zbiegł w rytmie wściekle walących bębnów, schwycił skrwawioną dłoń i popędził na spotkanie samego środka głuszy.

-moje, moje…
Pijany z wściekłości. Krzyk uciekiniera rozległ się donośnym echem po najdalszych zakątkach kompleksu.

To chyba mało istotny szczegół, ale na stole leżała srebrna popielnica. Tą samą popielnicą Schwarzlose posłużył się, by zdruzgotać kości, i wytłuc mózg przez uszy Szczygielskiemu.
Patrzyłem cały czas, ale nie widziałem wiele. Ucieczka Schwarzlose’ego była szybka. Twarz pana Adasia po kontakcie z ciężką popielnicą pękła jak dojrzała wiśnia. Została tylko krwawa miazga, i kupa szybko stygnącego nieopodal mięsa. Podłoga zabarwiała się na brunatno. Pan Adaś nie wył przeraźliwie; tylko trochę syczał.
- No wie pan, to było bardzo nieuprzejme z pańskiej strony…- to zakłopotany Mesmerac. Bardzo nie lubił skandali.
Schwarzlose dyszał. Nie wiem, czy to był już koniec, ale bębnów nie słyszeliśmy. To napawało optymizmem, i rokowało poprawę. Dawało nadzieję na lepsze jutro, przesiąknięte alkoholem odbitym w mętniejących oczach, i osnute dymem z ukręcanych na kolanie papierosów bez filtra. Schwarzlose stał po prostu, i nie patrzył na Szczygielskiego. W róg wykrochmalonej koszuli wycierał brudną popielnicę.
Do pana Adasia podszedłem tylko ja; nie, żeby całe zajście wydawało mi się okropne- wiem przecież, że takie rządy mają swoje prawa. Czułem jednak wyraźnie niezręczność sytuacji, bardziej chyba nawet niż Mesmerac. Spojrzałem mu w oczy i ująłem go za ramię. Ta maska…jakby ktoś odlepił jej uśmiech, ten kształt ludzki, który targany namiętnościami stopił się w ich żarze…było go teraz żal, to oczywiste. Przegrał swoją walkę i legł przebity włócznią u cokołu bożka, któremu nie chciał już służyć.
Ścisnąłem mocniej jego ramię. Uśmiechnął się krwawym uśmiechem, pociągnął mnie do siebie. I szeptał.



------------------------------------------------------------------------------

Echnaton

„Przyszedł do mnie wtedy. Czy wiedziałem, co mi przyniesie?...ten Kananejczyk? Dziwny to człowiek…chmurny, wyniosły, i bez nabożnej czci dla mnie; ale nie, oni wszyscy tacy są. To coś jeszcze. Czy z twarzy można wyczytać przeznaczenie? Mówisz, że nie, najdroższa?. Słuszna uwaga. Ale jednak…”

Okrutny był w tym roku drugi miesiąc szemu.

Zimna, mleczna alabastrowa posadzka przyjemnie chłodziła stopy Amenhotepa. W głowie huczało mu jeszcze od słońca, miłosiernego blasku Amona, który sprawiał, że krew napływała do twarzy i wrzała pod cienką pergaminową skórą. Chwilę, tylko małą chwilę temu czuł jeszcze, że wypełnia go płynny, rozgrzany do czerwoności brąz, a nieszczęsną skroń rozsadza mu trzaskanie Tebańskich kuźni; ale nie, dość już temu. Już, właśnie teraz, bieży ku niemu Nubijska piękność, i ściera kurz z umęczonych stóp. Rosły, cieleśnie męski Etiopczyk podaje chustę. Amenhotep oblizuje wargi, językiem zwilża końcówki palców. I delikatnym, kobiecym nosem wciąga różany aromat chustki. Najpierw szybko, zachłannie, później powoli i miarowo. Subtelny zapach wdarł się przez gardło, i lekkim woalem osiadł na płucach, ostatecznie wyrzucając suchy, pustynny wiatr. Jedyny wybraniec Re rozprężył się; spod półprzymkniętych powiek omiótł salę zaróżowionym spojrzeniem. Odprawił Nubijskie cudo i Etiopczyka, przyjął nowe sandały i szatę od akolity Amona. Ruszył korytarzem, zamiatając nogami morze płatków bielutkich kwiatów.
Po chwili był w Sali tronowej. Tam czekał na niego Saini, jego faworyt i nadworny lekarz. Nie był kapłanem. Na szczęście.
Saini był zwolniony z ceremoniału, nie ucałował boskiej stopy Amenhotepa. Musnął wargami obnażone kolano.
-wasza dostojność…
-wstań, Saini-przerwał Amenhotep- co na dzisiaj?
Młodzieniec podniósł się bez trudu, wygładził szatę, mięśnie radośnie zagrały pod lekką tuniką. Władca mruknął z aprobatą.
-dziś, wasza dostojność raczył wyrazić zgodę na przyjęcie nomarchy Abydos, udzielenie posłuchu przedstawicielowi Związku Fenickiego…- Saini zamyślił się, rękę uniósł do podbródka- wydanie dyspozycji w sprawie budowy kanału w delcie… -Faraon zmarszczył brwi. Nie można było mówić, kiedy Faraon marszczył brwi.
-dość, dość Saini. Saini, czy ty mnie kochasz?
-wasza dostojność...
-To dlaczego-przerwał Amenhotep- chcesz mnie zamęczyć?- Pogładził twarz dłonią, po czym nonszalancko machnął ręką- Ach, Saini! Są już u nas słodkie wina z Cypru, ja piszę pracę. Nanu chce cię zobaczyć. Pójdziemy na komnaty, pokażę ci, jakie cuda kazałem wykonać tutejszemu kamieniarzowi. Cóż za człowiek!...także wszystkich na jutro, na jutro!
Saini skłonił się i odwrócił na pięcie, żeby wykonać polecenie
-Ale nie, czekaj. Daj tu tego Kananejskiego kuglarza. Bo przecież on tutaj jest, prawda?
-wasza dostojność jest przenikliwy, jak zwykle…
-co dzień dziękuję Amonowi- Amenhotep uśmiechnął się szeroko. Saini również się uśmiechnął- no już, daj go tu.
Młodzieniec wyszedł, nadal przygryzając policzki.
Amenhotep ruszył w stronę tronu, wodząc po twarzach sennym wzrokiem. Dwaj Nubijczycy o hebanowej skórze wstali już z klęczek, i gorliwie zaoferowali swoją pomoc. Przyjął opadnięciem ciężkich powiek, usiadł na wzniesieniu. Jeden z Nubijczyków podał owoce. Faraon poczuł miękką dłoń na ramieniu, później na klatce piersiowej. Spuścił wzrok. Dłoń barwy takiej kości słoniowej, jaką w dzikich południowych krajach potrafią zdobyć tylko jego najlepsi łowcy. Dłoń…
-Neferetiti...
-Długo cię nie było
-kapłani…
-wiem-przycisnęła go mocniej- zostanę teraz przy tobie.
Skinął głową. Dłoń Neferetiti gładziła go po pociągłej twarzy, po szerokich, krągłych biodrach
Nie czekał długo, chwilę później do komnaty wszedł już Saini. A za nim starzec. Przygarbiony, w łachmanach, postukiwał sękatym kosturem o alabastrową posadzkę. Jak w pięknej baśni o duszach i wróżbach.
Wędrowiec podszedł do wzniesienia, i przyklęknął. Regulaminowo. Amenhotep nie rozumiał, jak w geście, który wykonują setki poddanych, geście, który wygląda zawsze tak samo, można skryć tyle wyniosłości, godności, i buty. I szaleństwa. O tak, oni bez wątpienia byli szaleni, wszyscy, co do jednego.
-Ziemia pozdrawia cię, Amenhotepie.
Faraon wzdrygnął się. Przybysz miał nieprzyjemny głos
-Podróżowałem-ciągnął starzec-podróżowałem po twoim kawałku ziemi. Jest piękny. Jest piękny, prawda?- starzec przez chwilę utkwił wzrok w podłodze, po czym podjął, nie doczekawszy się odpowiedzi-Tak, nie musisz mówić, sam widziałem. Ludzie skrwawieni, a ziemia bogata, szczęśliwa ziemia!
Saini, który wcześniej starannie wygładzał fałdy materiału na swojej tunice, uniósł głowę zdumiony. Spojrzał na Faraona.
-dla…dlaczego nazwałeś mnie władcą ziemi?
-bo przecież tego pragniesz. Mienisz się władcą ziemi- spokojnie odpowiedział hebrajczyk- Chyba nie uchybiłem protokołu?
-Nie…to osobliwe-wyszeptał Amenhotep
-wiele jest na ziemi rzeczy, których nie można zrozumieć
-wiele rzeczy? Nawet dla Faraona?
-a czym że jest Faraon?
Saini zachłysnął się powietrzem, i powiódł spłoszonym spojrzeniem od starca do Amenhotepa. Dobrze znał władcę, i wiedział, że nie ma on zgoła żadnego zamiłowania do wyszukanego okrucieństwa. Nie był w końcu Asyryjczykiem, i jego wysublimowana dusza artysty brzydziła się wszelkim gwałtem. Ale na bogów, jeszcze mała, malutka chwilka, a Faraon rozkaże włóczyć tego nieszczęśnika końmi.
W tej chwili słońce znów bezlitośnie uderzyło na Amenhotepa. Powietrze zadrżało, władca skrzywił nieco usta.
-Sam nazwałeś mnie władcą ziemi- powiedział cicho Faraon. Oczy miał półprzymknięte. Coś nie pozwalało mu gniewać się na tego człowieka. „Zresztą, czy gniew Faraona może dosięgnąć szaleńca?”- pomyślał Amenhotep
-I tak jest w istocie. Ale czy można by zaryzykować stwierdzenia, że Amon postąpił ci boskości, nie uświadamiając i nie odkrywając wszystkiego?
-czego- młody władca cedził każde słowo, nadając mu ostre krawędzie- czego na przykład?-.
-czy wiesz, Faraonie- zaczął starzec. Złym, zimnym i jednostajnym szeptem- czy wiesz, dlaczego ty jesteś tutaj, a niewolnik, pies przeklęty, przerzuca żyzny muł w delcie? Dlaczego tysiące twoich poddanych padło przed wylewem od morowego powietrza? A może znana jest Ci przyczyna trwogi kamieniarza, który całuje stopy, nie kolana? Dlaczego mury, miasta, parki i ogrody, miękkie błoto delty lepiące się do bosych stóp, falujące morze złocistego kryształu, dlaczego dziwki fenickie i memficcy prostaczkowie, miliony myśli a żadna twoja, dlaczego żadnej nie sposób posiąść ani zagarnąć całkowicie, ani chociażby wykręcić czy złamać, żeby wijąc się łykała ziemię i jedyną jej treścią była ta wtłoczona przez ciebie? I w końcu, czy wiesz dlaczego twoja skroń musi pękać, a skóra pierzchnąć pod bezlitosnym pustynnym słońcem?
Tego było już zdecydowanie za wiele dla poczciwego Sainiego. Skończył snuć makabryczne wizje schorowanego ciała rozrywanego końmi. Z lekko rozchylonymi ustami wpatrywał się w przybysza, całkowicie osłupiały.
Okrutny był w tym roku drugi miesiąc szemu. Krew Faraona zawrzała, schylił mokrą już twarz i ukrył ją w dłoniach. Zaczynał jednak myśleć o jakiejś długiej, i bolesnej egzekucji. Nie dla swojej przyjemności rzecz jasna. Słyszał po prostu, jak służba za nim zaczyna szemrać. Trzymającej go za rękę Neferetiti pobielały knykcie. Ale była to tylko ulotna myśl, owoc zaróżowionych powiek i miłości własnej rozbudzonej zapachem jego Nefer, kwiatu cypryjskiego gaju. Bo właśnie teraz, kiedy podniósł swoje wysmukłe oblicze na włóczęgę, by otaksować go tym dobrze znanym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi, spostrzegł szarą twarz z marmuru.
Statyczna, ziarnista, przypomniał sobie, dlaczego uznał głos dobywający się z niej za nieprzyjemny; trochę przywodził na myśl dźwięk rylca, uderzającego o głaz. Głos nigdy nie pytał, a zawsze stwierdzał, nie uznawał ani sprzeciwu, ani okoliczności łagodzących. Dźwięk który się raz wydobył, mocarna ręka wydrapywała narzędziem na tablicy, głośnym zgrzytaniem oznajmiając, że oto od teraz istnieje, i na zawsze obowiązuje; był zawsze w czasie przeszłym, niezrozumiały nim nie zapisany. A później już istniał, i oczekiwał. Jak wola potężnego bożka wyryta na słonym kamieniu. Tak, tak mniej więcej przedstawiała się myśl zrodzona w poetyckiej duszy Faraona. Amenhotepowi wraz pociemniało w oczach. Nie pamiętał już, po co kazał przyprowadzić tu tego człowieka. Okrutny był w tym roku drugi miesiąc szemu.
-Ja…-zaczął zbolałym głosem Faraon
-Władca ziemi gotów się zaraz zagotować. Czy oni nie mogliby wachlować żywiej?
-Rozumiem- Amenhotepa zacisnął wargi- że zaradzić na to i tak w żaden sposób nie możesz?
-Zaradzić? Nie, tego zrobić nie mogę, i nie chcę. Ale pomóc zrozumieć, owszem, to mi wolno.
-To chyba nie może w żaden sposób pomóc…
Faraon przymknął powieki. Ostre promienie słoneczne wdzierały się przez oczy, dotkliwie kalecząc myśli
-Możliwe- Kananejczyk postąpił krok naprzód- Spójrz, pyle ziemi
Amenhotep spojrzał. W krąg żywego ognia, który tańczył na piedestale. Rozwarł szeroko oczy, i oszalał tym boski szaleństwem, tak podziwianym później przez pogan


II


Faraon oszalał-rzekł świątobliwy Bakari- co do tego nie ma żadnych wątpliwości
Bakari zrobił dramatyczną pauzę, i powiódł wzrokiem po zebranych

...........

Bursztynowa - 2007-03-16, 08:17

Pierwsze podobało mi się bardzo - ale nie jestem obiektywna, bo swojego czasu chciałam zostać archeologiem, fascynował mnie starożytny Egipt, a Echnaton do tej pory jest moim ulubionym faraonem.
Drugiego jeszcze nie przeczytałam.

Maga - 2007-03-19, 02:15

Koleżanka mnie zachęciła, abym przeczytała tą pracę i nie żałuję...
Dalville napisał/a:

Gdzieś między Gehenną a słodkim Jeruzalem

Muszę stwierdzić, że od początki niejako mi się wszystko z "Dżumą" A. Camusa kojarzyło, zaczynając od trupów, poprzez krwawy kaszel, potem już jakże oczywiste moja skojarzenia poprzez dymienice i nacinanie wrzodów. Podobało mi się, jako że i "Dżumę" chętnie czytałam (niewiedząc, że to lektura xD)
Szczególną uwagę zwróciłam na tą myśl: "[...]świat umrze razem z nami. Nie ma wieczności, jak i zresztą nigdy nie było. ", może dlatego, że niedawno sama uparcie twierdziłam, że świat umrze razem ze mną?
Podoba mi się język jakim jest praca pisana... Barwny i nawiązania do literatury:) (może się mylę, ale jakoś mi tam trochę de Sade by pasował...) ah... jak ja lubię autorów, przy których twórczości trzeba posiadać odpowiednią wiedzę, aby wiedzieć o co chodzi i odpowiednio spojrzeć na pracę:) Pewnie gdybym nie była przebrzydłym leniem i wcześniej się zabrała za zgłębianie literatury, zauważyłabym więcej odwołań, nawiązań, może nawet wyimaginowanych...
<thanks> bardzo mi się podobało :)

Dalville napisał/a:
Echnaton

To też jest ciekawe, jednak wcześniejsza praca bardziej mi się podobała, może ze względu na to, że nie bardzo lubię Egipt i nigdy nie miałam okazji/chęci/zamiaru, aby się zagłębiać w życie władców... Muszę przyznać, że podobają mi się poglądy reprezentowane przez Hebrajczyka i po raz kolejny jestem pod wrażeniem języka jakim się posłużyłeś.

Hmmm... czy to już koniec?

Dalville - 2007-03-20, 01:02

Ziomek napisał/a:
Muszę stwierdzić, że od początki niejako mi się wszystko z "Dżumą" A. Camusa kojarzyło, zaczynając od trupów, poprzez krwawy kaszel, potem już jakże oczywiste moja skojarzenia poprzez dymienice i nacinanie wrzodów. Podobało mi się, jako że i "Dżumę" chętnie czytałam (niewiedząc, że to lektura xD)


Trafnie, bo tekst jest niejako wypadkową problematyki "Dżumy", ale także "Jądra Ciemności", absurdu Becketta, oraz krytyki pewnych postaw. Oczywiście nie jest to kompilacja tych utworów, lecz takie luźne nawiązanie...

Ziomek napisał/a:
może się mylę, ale jakoś mi tam trochę de Sade by pasował...


Dlaczego by nie, świat na krawędzi może być występny i libertyński. Choć nie dokładnie w tym co u De Sade'a znaczeniu, ale tu bohaterowie też mogą podlegać dość jednoznacznej ocenie moralnej.

Ziomek napisał/a:
Hmmm... czy to już koniec?


Nie, to raczej początek. Na dodatek tak mało zaawansowany, że tekst może wydawać się nie do końca zrozumiały. Mam nadzieję, że to się później zmieni, ale mimo wszystko dobrze jest znać kontekst historyczny (xD. Prowadź mnie Jadziu, nauczaj mnie Jadziu. Żyję po to, aby Ci służyć. xD. A to już kontekst "szkolny" xD)

Ziomek napisał/a:
Muszę przyznać, że podobają mi się poglądy reprezentowane przez Hebrajczyka


Mnie wręcz przeciwnie, ale o tym później xD


I wielkie dzięki za to, że chciało Ci się te przydługawe prace czytać i oceniać;)

smooth - 2007-03-20, 01:33

Dalville napisał/a:
I wielkie dzięki za to, że chciało Ci się te przydługawe prace czytać i oceniać;)


Ja obiecuję również, przeczytać, tyle, że na razie nie wyrabiam z czasem.. a nie chcę tego zrobić połowicznie (tzn przeczytać :wink: )

Maga - 2007-03-20, 01:40

Dalville napisał/a:

I wielkie dzięki za to, że chciało Ci się te przydługawe prace czytać i oceniać;)


Ależ proszę.
Jak będziesz miał jeszcze to chętnie poczytam:P Może także i ocenię jak będę wiedziała o co chodzi xD

Dalville napisał/a:
(xD. Prowadź mnie Jadziu, nauczaj mnie Jadziu. Żyję po to, aby Ci służyć. xD. A to już kontekst "szkolny" xD)


Jadwiga powinna być dumna, że tak wiernego wielbiciela sobie wychowała xD

Sabaku no Hitari - 2007-07-27, 22:36

Tak czytając Wasze opowiadania, aż mi się tak zrobiło.. Głupio, bo chciałam wstawić swoje "najdroższe", ale się troszkę.. Rozmyśliłam ;D

Widac, jak to Brzeżanie są utalentowani, oby tak dalej ;)

smooth - 2007-07-28, 13:14

Sabaku no Hitari napisał/a:
.. Głupio, bo chciałam wstawić swoje "najdroższe", ale się troszkę.. Rozmyśliłam ;D


Oj, to jeszcze chwilę pomyśl i wstawiaj, wszak

Sabaku no Hitari napisał/a:
Widac, jak to Brzeżanie są utalentowani


..też brzeżanką jesteś, prawda ?

Cóż reasumując, każdy ma swój pomysł na przedstawienie świata go otaczającego czy to przez poezje czy poprzez prozę i mnie osobiście nigdy nie przerażało, że inni robią to lepiej.. tzn używając ładniejszych ..bardziej przemyślanych środków..chwytów.. więc, śmiało czekamy !!

Franco Zarrazzo - 2008-01-24, 21:06

Nowa proza Bursztynowego Janioła:


2008-01-23 19:00:05 >> Szpak na parapecie


Czy szpaki zostają w kraju na zimę?

A za oknem tylko odrobina śniegu. Wyglądam pełna nadziei, w poszukiwaniu natchnienia. Kilku chwil ulotnych, dzięki którym poczuję szczęście nieograniczone. Za oknem linia wysokiego napięcia. Telekomunikacyjna. I słup. A na linii siedzi szpak. Wpatruje się w moje okno z ciekawością. Myśli pewnie, że powinno mnie tu nie być. Powinnam teraz znajdować się w zupełnie innym miejscu. A ja pisze powolutku, nie zachłannie, żeby nie wzbudzać sensacji. Cichutko stukam w klawiaturę komputera. Szlag by trafił te wszystkie nowe wynalazki, te laptopy od siedmiu boleści! Ale siedzę powyginana, w pozycji niewygodnej i pisze odrobinkę, aby ulżyć strudzonemu sercu.

Za oknem linia, sznur czy kabel. A na linii szpak. Wpatruje się w brudną szybę i moją pochyloną nad klawiaturą głowę. Nie ma sprawy, mogę przecież wstać. Mogę zrobić sobie chwilę odpoczynku. Otwieram okno, choć na dworze mróz niemalże jak na Syberii, szron natychmiast pokrywa moje usta.

- Cześć Szpaku! – uśmiecham się radośnie. Nie mogę się przecież poddać. Chciałam natchnienia, o wenie myślałam, to teraz mam.

- Ćwir! Ćwir! – odpowiedział Szpak.

- Oszalałeś? Szpaki nie ćwierkają!

- A co robią szpaki? – zainteresował się ów szpak.

- Nie wiem! Kraczą!

- Kraczą wrony!

- Szpaki też! I kawki chyba…

- Ale ja nie jest szpakiem.

- Wyglądasz zupełnie jak szpak.

- Ja jestem bocianem!

- Hmmm…bociany odlatują na zimę do ciepłych krajów. Dlaczego więc ty zostałeś?

- To już jest zima?

- Nie czujesz?

- Niedawno wróciłem z Afryki. Bo wiesz, ja dużo podróżuję. Faktycznie. Wydawało mi się, że jest tu trochę chłodniej niż w takim Egipcie na przykład.

- Ale tylko troszeczkę?

- Troszeczkę.

Zamykam okno i pędzę w szaleńczym pędzie do łazienki. Usta bolą. Zamarzły i popękały a krew sączy się cienką stróżką po szyi, z szyi po dekolcie i piersiach. Niemożliwością staje się ta pasja twórcza. Obmywam zabrudzone ciało i wracam do pokoju. Siadam przy komputerze, garbię się, pochylam kark a wraz z karkiem głowę i widzę pusta kartkę. Nic nie napisałam? Ani jednego słowa? Twarz kieruję w stronę okna. Za oknem nadal linia, a na linii tylko mróz. Po szpaku ani śladu. Szpak siada na parapecie i puka swoim dziobem w szybę. Patrzymy sobie prosto w oczy. Moje niebieskie i jego czarne jak smoła. Błyszczą. A szpak puka i puka.
– Przestań pukać! Szybę przepukasz! Kim teraz jesteś? Dzięciołem?- krzyczę zdenerwowana.

- Wpuść mnie! Zimno mi! – odkrzykuje szpak i puka w szybę.

Już widzę tę rysę na szkle, już widzę jak pęka, już chce mi się płakać, już nie wierzę, już nie chcę pisać! Otwieram okno, a ptak wlatuje do pokoju jakby nigdy nic. W dziobie trzyma zeschnięty listek.

- Chyba nie zamierzasz sobie tutaj gniazda wić? – zdziwiłam się

- To dla ciebie – uśmiechnął się ptak, jeżeli to możliwe by ptaki się uśmiechały.

- Dla mnie?

- W ramach podziękowań. Za nocleg.

- To nie hotel! Co ty sobie myślisz!

- Ale przez ciebie jest mi zimno. Do tej pory myślałem, że jestem bocianem. Latałem w dalekie podróże, byłem szczęśliwy. Czy ty wiesz ile krajów zwiedziłem? Ale ty uświadomiłaś mi, że jestem zwykłym szpakiem. I musze tu zostać. Nie przywykłem do takiego klimatu. Jest mi strasznie zimno. Przygarnij mnie na jedną noc.

- Ale…

- Jest mi smutno.

- Dlaczego?

- Bo ja lubiłem być bocianem.

I już zaczynam rozumieć. Nasuwa mi się myśl. Dlaczego nie mielibyśmy być tym, kim być chcemy? Jeżeli to nas uszczęśliwia? Jeżeli to pozwala nam spełniać marzenia?

- Wiesz co? – siadam koło szpaka i biorę od niego uschnięty listek lipy – Dla mnie możesz być nawet rajskim ptakiem. Chcesz?

- Nie. Wolę zostać bocianem.

- Dobrze bocianie. Przenocujesz u mnie.

Chowam listek między karty ulubionej książki i idę poszukać czegoś do jedzenia. Przecież bociany muszą coś jeść, prawda?

Franco Zarrazzo - 2008-01-31, 08:31
Temat postu: Listo do Maurycego - Bursztynowy Anioł
Po prostu list do Maurycego...
Bursztynowy Anioł



Pytasz w liście, co sprawia mi przyjemność?

Twój uśmiech, odpisuję.

Lubię, kiedy się denerwujesz, gdy zjem kożuch z budyniu, który tak bardzo lubisz.

Lubię, kiedy parzysz kawę i przynosisz ją do łóżka. Cieszę się, że nie pozwalasz mi jej robić, bo zawsze wychodzi za słodka.

Co widzisz w tej chwili? Prosisz bym to opisała.

Rozglądam się więc dookoła. Na biurku artystyczny nieład, żeby nie nazwać tego bałaganem. Aparat fotograficzny. Klisza pewnie już dawno prześwietlona, a wydawało mi się, że całkiem ładnie wyszłam na tych zdjęciach. Kilka baterii, szczotka do włosów. Wiesz, kupiłam ją na odpuście. Nie wiem skąd pomysł sprzedawania szczotek do włosów pod kościołem. Czy teraz będę mniej grzeszyć skoro codziennie mam styczność z tym całym mistyzmem?

Dobrze, już więcej nie będę.

Na biurku leży też zasuszona róża. Bez kolców. Jeszcze z podstawówki. I długopisy. Cały słoik długopisów, wiesz jak bardzo je lubię. Wolę długopisy od piór, chociaż to takie nieromantyczne. Znowu przypomina mi się twój śmiech, kiedy witasz mnie wracając z pracy i natychmiast chwytasz mnie za ręce.

„Znowu pisałaś – mówisz – całe dłonie masz w atramencie”.

To cudowne móc pisać do Ciebie, kiedy siedzisz obok.

Czytam ostatni akapit Twojego listu. Zadajesz ostatnie pytanie, które ma być oschłe i rzeczowe, żebym wiedziała, że nie żartujesz. Pytasz, czego oczekuję od Ciebie?

No cóż…

Mam pisać o przesolonej jajecznicy ze szczypiorkiem? O słodkim winie przy kominku w górskiej chacie? O zapachu książek stojących na półkach, które nie mają czasu żeby się zakurzyć? O pudełkach zapełnionych listami, górnolotnymi słowami i fioletowymi wstążkami? Nie napiszę. Ciepło i czułość. Tylko Ty wiesz, co oznaczają te słowa.

Odrobina ciepła i czułości w te samotne dni…

Bursztynowa - 2008-01-31, 11:39

Ty to szybszy od światła jesteś... :o
Natek - 2009-08-31, 12:21

a mogę się zareklamować? mnie można przeczytać TU
z coraz popularniejszego wśród internautów nurtu: blogi-które-tak-do-końca-nie-są-prawdziwymi-blogami :mrgreen:
generalnie miała być strona internetowa, ale lenistwo i brak umiejętności robienia "tego czegoś, żeby tak fajnie się te notki dodawały" ;) sprawiły, że poszłam po najmniejszej linii oporu i założyłam bloga
no to zapraszam 8)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group